czwartek, 28 maja 2020

Całopalenie - Robert Marasco


Tytuł: Całopalenie (tytuł oryginału: Burnt Offerings)
Autor: Robert Marasco
Wydawnictwo: Vesper
Data wydania: 22.04.2020r.
Liczba stron: 324



Co czyha w starym domu…

„Całopalenie” Marasco to mroczna, duszna, pełna grozy opowieść o powolnym odradzaniu się zła kosztem niewinnych istnień ludzkich, których jedyną przewiną było pozwolenie na schwytanie się w pułapkę. Ową pułapką jest stary dom i otaczająca go posiadłość. Za starymi murami na przestrzeni lat (wieków?) rozegrał się niejeden koszmar na jawie – wszystko wskazuje na to, że znów się on powtórzy…

Historia jest na początku niewinna. Rodzina Rolfe'ów mieszka na zatłoczonym Brooklynie ledwo wiążąc koniec z końcem. Każdemu z członków trzyosobowej rodziny (czteroosobowej jeśli liczyć starą ciotkę Bena, Elizabeth) przydałby się jakiś dłuższy moment wytchnienia. Okazją ku niemu może być wakacyjny wyjazd. I to tym bardziej, że nadarza się sposobność taniego wynajęcia pewnej posiadłości położonej w północnej części stanu…


Rodzeństwo Allardyce’ów wynajmujące dom jest co najmniej dziwne… To starsi ludzie, brat i siostra. Ona jest odpychająca i antypatyczna, on porusza się na wózku inwalidzkim. Niby są mili i uprzejmi, ale… od początku czuć, że coś tutaj nie gra. Wrażenie to pogłębia stan posiadłości (której bliżej jest do ruiny niż do lokum, które można zamieszkać), a także pewien haczyk w całej umowie. Owym haczykiem jest konieczność zajęcia się przez Rolfe'ów ponad osiemdziesięcioletnią nestorką rodu, która zajmuje co prawda tylko dwa pokoje i nie wymaga wiele uwagi, ale… zostawienie jej przez własne dzieci na całe lato jest co najmniej dziwne. Mimo to Rolfe'owie zgadzają się na ten warunek – Marian jest już „kupiona” całą posiadłością i nie wyobraża sobie żeby mieli z niej zrezygnować. Ben nie ma więc zbyt wiele do powiedzenia i zgadza się na zaproponowane przez Allardyce’ów warunki…


Z początku wszystko jest super. Lato, piękna pogoda, mnóstwo przestrzeni, spokój, cały dom dla czwórki osób… No, piątki – nie zapominajmy bowiem o nestorce rodu Allardyce’ów. Starsza pani jednak ani razu nie pojawia się własną osobą wśród nowych domowników. Zostawiane jej przez Marian jedzenie najczęściej pozostaje nietknięte na tacy, a zza drzwi jej sypialni słychać dziwne odgłosy… Z biegiem czasu nowi lokatorzy zaczynają mieć dziwne wypadki, halucynacje, niepokojące myśli, a Marian – która od początku zapałała do domu miłością – zdaje się być głucha na wszystko wokół, a jedyne co ją interesuje, to powolne porządkowanie, odświeżanie i restaurowanie domu. Posiadłość rzeczywiście pięknieje z dnia na dzień – tylko czy rzeczywiście jest to wyłączna zasługa Marian? Czy nie ma to aby związku z coraz gorszym samopoczuciem pozostałych domowników? O co tutaj chodzi?...

„Całopalenie” można śmiało określić jako niepokojący, duszny, mroczny horror, w którym atmosfera gęstnieje z każdym kolejnym rozdziałem zmierzając do nieuchronnego – i bynajmniej nie pozytywnego – zakończenia. Klimat powieści jest pełen nienazwanej grozy, co przy kameralnej oprawie sprawia, że efekt jest naprawdę dobry. To w zasadzie powinno wystarczyć za rekomendację – której też tej pozycji udzielam – jednak… Trzeba też uczciwie wspomnieć o minusach tej lektury.


Pierwszym i naczelnym minusem „Całopalenia” jest jego ogromna toporność i sztuczność… Nie wiem czy to kwestia tłumaczenia (książkę wydano w Polsce po raz pierwszy), czy narracja rzeczywiście jest tak ciężka w oryginale, ale nie czyta się tego całkiem komfortowo. Fabuła także nie przystaje już do obecnych czasów, próżno bowiem szukać na kartach powieści jakichkolwiek oznak współczesności. Ilustratorowi także się ode mnie dostanie – zamieszczone w książce obrazki są równie toporne jak treść… A samej treści i rozwoju wydarzeń można się łatwo domyślić i przewidzieć tym samym zakończenie na długo przed skończeniem książki.


„Całopalenie” zgodnie z opisem stawiane jest w jednym rzędzie z „Egzorcystą” i z „Dzieckiem Rosemary”. Książka należy według opisu do kanonu tzw. „złotego okresu horroru” z lat 70-tych ubiegłego stulecia. Jest to książka dobra, ale szczerze mówiąc ciężko mi pojąć stawianie jej w jednym rzędzie z dwoma wyżej wymienionymi tytułami. Jak dla mnie to zdecydowanie nie ta liga co „Egzorcysta” i „Dziecko Rosemary”. Sama osoba autora też do końca mnie przekonuje, albowiem Robert Marasco – przy całym dla niego szacunku – to przykład artysty, który odniósł jeden, góra dwa prawdziwe sukcesy. Jednym z nich jest słynna broadwayowa sztuka „Child’s Play”, drugim – właśnie „Całopalenie”. Czy powieść ta to rzeczywiście aż taki sukces? Kiedyś (w 1973 roku) być może tak. Dzisiaj… już raczej nie. Co nie zmienia faktu, że każdy miłośnik horroru powinien tę pozycję przeczytać.

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl


#całopalenie #robertmarasco #klasykahorroru #horror #BurntOfferings






Zniknięcie Annie Thorne - C.J. Tudor


Tytuł: Zniknięcie Annie Thorne (tytuł oryginału: The taking of Annie Thorne)
Autor: C.J. Tudor
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 17.07.2019r.
Liczba stron: 416



Tajemnice sprzed lat.

„Kredziarz” C.J. Tudor był książką fenomenalną, w związku z czym sięgnięcie przeze mnie po kolejną książkę tej autorki, tj. po „Zniknięcie Annie Thorne”, było tylko kwestią czasu. Wrażenia i uczucia po lekturze mam mieszane… Autorka w dalszym ciągu snuje opowieść bardzo dobrze, wiadomo było że nie będzie to drugi „Kredziarz”, jednak czegoś tutaj mimo wszystko brakuje… Po namyśle dochodzę do wniosku, że niestety jest to jakość, a sama Tudor stała się po trosze ofiarą sukcesu swojego debiutu, który bardzo zawyżył poprzeczkę dla jej kolejnych książek.

„Zniknięcie Annie Thorne” to po trosze thriller, po trosze kryminał, a po trosze horror. W centrum wydarzeń znajdują się mroczne i bolesne tajemnice z przeszłości głównego bohatera, Joe’go Thorne’a. który po latach wraca do rodzinnego miasteczka Arnhill. Powrót ten jest o tyle trudny i bolesny, że przed laty Joe stracił tutaj swą małą siostrzyczkę Annie, która w niewyjaśnionych przez nikogo okolicznościach po prostu zniknęła… Dla Joe’go nadszedł czas na zmierzenie się z przeszłością.

Oficjalnie starszy z rodzeństwa Thorne’ów wraca do Arnhill ponieważ ma tutaj objąć stanowisko nauczyciela w miejscowej szkole. Czytelnik jednak od samego początku czuje, że to tylko pozory, a prawdziwy powód jego powrotu do rodzinnej mieściny ma związek z bolesną przeszłością i – prawdopodobnie – z chęcią jej rozliczenia, a może nawet wyjaśnienia związanych z nią zagadek. Miejscowym nie do końca podoba się powrót Joe’go… Sytuacja zaś komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy Thorne zaczyna węszyć i zadawać pytania.


Fabuła z początku rozwija się w ciekawym kierunku, a Tudor bardzo umiejętnie buduje napięcie dokładając do swojej opowieści kolejne pasujące do siebie elementy. Świetny klimat tworzy kreacja lokalnej społeczności, która funkcjonując w warunkach typowej prowincji ma siłą rzeczy swoje sekrety, tajemnice i w konsekwencji każdego z zewnątrz traktuje z rezerwą – jeśli nie z otwartą wrogością. Za to C.J. Tudor należy się duży plus, im jednak dalej się w tę historię brnie – tym niestety jest gorzej…

Na czym polega problem? Chyba głównie na tym, że autorka narzuciła sobie pewną konwencję, z której nie umiała sensownie wybrnąć. W miarę rozwoju fabularnych wydarzeń coraz większą rolę odgrywa w książce – uwaga, będzie spoiler - motyw znęcania się nad dziećmi, który nie został niestety przez Tudor wzbogacony o konieczną w tym wypadku bogatą otoczkę psychologiczną, która pogłębia w oczach czytelnika wnętrze głównych bohaterów. Są oni… płytcy. Nie przekonują mnie. Wrażenia tego nie poprawia zaś co najwyżej średnie zakończenie, w które Tudor wplątała wątki fantastyczne… Chyba nie tak ta opowieść powinna wyglądać.


Jak widać – jest pewne rozczarowanie… Wielka szkoda, bo debiut Tudor był olśniewający. Chyba, jak już wspomniałem, zawiesił on za wysoko poprzeczkę dla kolejnych powieści tej autorki. Stąd rozczarowanie, ale nie byłoby one tak duże gdyby nie spora nieporadność Tudor, która była tym bardziej widoczna, im bardziej zbliżaliśmy się do finału tej historii. Wygląda to tak, jakby autorka ratowała się grozą i wątkami z półki z napisem „fantastyka” po to, żeby przez uczynienie finału jak najbardziej emocjonującym przykryć tym samym jego wady.

Powyższy krytycyzm jest uzasadniony, nie oznacza on jednak, że „Zniknięcie…” należy całkowicie spisać na straty. Pewne walory ta książka zdecydowanie posiada. Bardzo dobrze mianowicie wyglądają w niej czarne charaktery i – wspomniana już – małomiasteczkowa prowincja, która wypada w tej opowieści bardzo wiarygodnie. To buduje odpowiedni klimat, który chwilami wygląda jak skopiowany wprost od Stephena Kinga, za co kolejny plus :) Klimat i wyraziste czarne charaktery to jednak w ostatecznym rozrachunku trochę za mało…

Po kolejną książkę Tudor z pewnością sięgnę, jednak udzielony jej przeze mnie po „Kredziarzu” kredyt zaufania znacząco się uszczuplił…


Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#zniknięcieanniethorne #cjtudor #czarnaowca #thetakingofanniethorne






Apartament - S.L. Grey


Tytuł: Apartament (tytuł oryginału: The Apartment)
Autor: S.L. Grey
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 06.06.2018r.
Liczba stron: 304



Małżeński koszmar.

Niepokojąca… To chyba najlepszy epitet na oddanie wrażeń po lekturze tej książki. „Apartament” zapadł mi w pamięć i zapewne trochę czasu w niej zostanie. A wszystko dzięki nietuzinkowej historii, dzięki dreszczykowi emocji oraz dzięki znakomicie zbudowanej od strony psychologicznej fabule, która nakręca napięcie aż do ostatnich stron.

Mark i Steph wiodą dobre, szczęśliwe życie. Szczęście pryska jednak niczym bańka mydlana pewnej nocy, w której para pada ofiarą napadu rabunkowego. Nikomu nic się na szczęście nie stało, jednak po wszystkim została ogromna trauma, strach, ciągłe i nieznośne oczekiwanie na ujawnienie się jakiegoś nowego zagrożenia, panika – jednym słowem cała codzienność Marka i Steph legła w gruzach… Zgodnie z radą przyjaciółki Steph pewnym remedium na zaistniałą sytuację mogłaby być zmiana otoczenia, w związku z czym para w ramach wakacyjnej wymiany leci do Paryża udostępniając innej parze swój dom w Kapsztadzie. Czy Paryż pomoże uleczyć małżeńskie traumy? Niestety nie – Steph i Mark wpadli, nie przymierzając, jak z deszczu pod rynnę…

Ta książka jest PO PROSTU ŚWIETNA. Nie ma w tych słowach cienia przesady – rzadko kiedy trafia się lektura, która łączy zalety dobrej sensacji z thrillerem i z elementami grozy, która trzyma w napięciu do samego końca i nie zawodzi po przeczytaniu ostatniej strony. „Apartament” łączy w jedną całość wszystkie powyższe elementy, nie ma w tej pozycji poważniejszych potknięć, a zatem: WIELKIE BRAWA DLA S.L. GREY!


W „Apartamencie” zachwyca przede wszystkim mistrzowskie budowanie napięcia i warstwa psychologiczna powieści, która świetnie współgra z fabułą i walnie przyczynia się do budowania wspomnianego już napięcia. Nie raz i nie dwa czytelnik w ogóle nie spodziewa się tego, co za chwilę się wydarzy. Włącznie z finałem, który jest naprawdę dobry.

Główni bohaterowie także wpisują się w pozytywne wrażenia po lekturze. Postacie Marka i Steph są bardzo dobrze nakreślone i zdecydowanie nie brak im potrzebnej w tego typu powieściach charakterologicznej głębi. Tajemnice skrywane przez Marka, który w toku rozwoju wydarzeń pokaże Steph swoją prawdziwą twarz, dodają tej kreacji dodatkowych walorów. W ogóle cały ciężar tej opowieści obraca się właśnie wokół tej dwójki, przez co powieść można poniekąd określić jako metaforyczne studium rozpadu małżeństwa w obliczu traumy, stresu pourazowego, wygaszania wzajemnego zaufania i czających się tuż za rogiem kłamstw. Pozwolę sobie podkreślić: całość skonstruowano NAPRAWDĘ ŚWIETNIE.

Cóż tu dodać? Po prostu przeczytajcie tę książkę, bo naprawdę warto to zrobić :) Zapewniam, że nie będzie to czas stracony. I nie miejcie w związku z „Apartamentem” żadnych obaw – nawet jeśli pod koniec książki pojawią się wasze wątpliwości, czy końcówka rzeczywiście będzie sensowna (a takowe wątpliwości być może się zdarzą), to bądźcie spokojni: końcówka BĘDZIE sensowna ;)

Na koniec, jako ciekawostkę, dodajmy słów kilka na temat S.L. Grey. Nie jest to ani pan, ani pani, lecz… pisarski duet (!). Tworzą go Sarah Lotz i Louis Greenberg :) Duet ów jest zdecydowanie duetem do zapamiętania.


Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#apartament #theapartment #slgrey #czarnaowca







Czerwcowe nowości od Wydawnictwa Psychoskok

W czerwcu nakładem Wydawnictwa Psychoskok ukażą się dwa nowe tytuły: "Origami dwojga istnień i psa" oraz "Zmyślenia".

"Origami dwojga istnień i psa":
Duże pieniądze, nielegalne interesy i polityczne machinacje to tło, na którym rozgrywa się historia miłości dwojga ludzi po przejściach – byłej policjantki i byłego bankowca.
Ona boi się zaangażować, bo już raz uciekła sprzed ołtarza mężczyźnie, który traktował ją jak swoją własność. On odchodząc z firmy zabiera dokumenty kompromitujące Partię i Zarząd Banku. Ci, którym publikacja tych materiałów mogłaby zagrozić, dążą do ich odzyskania. W efekcie ich przestępczych działań Maciej dwukrotnie ociera się o śmierć. Bożenę prześladuje natomiast wspomnienie gangstera, którego zastrzeliła. Wprawdzie dla wszystkich wokół, włącznie z prokuraturą, jest jasne, że nie mogła postąpić inaczej, by uratować życie partnera, to kobieta nie umie pogodzić się z tym, że odebrała komuś życie.
„Origami dwojga istnień i psa” to opowieść o życiu dwojga dojrzałych ludzi, o zbrodni, traumach i koszmarach. I o psie, który nieświadomie połączył bohaterów.

"Zmyślenia":

„Zmyślenia” to zbiór opowiadań, w których Eliza Segiet przygląda się ludziom i współczesnemu światu. W krótkich formach przedstawione zostały rozmaite formy wykluczenia – od samo odrzucenia poprzez społeczną alienację.
Autorka portretuje współczesnych ludzi, którzy muszą nieustannie zmagać się ze sobą. Każdy z bohaterów opowiadań jest na swój sposób nieszczęśliwy, niespełniony. Wszyscy odczuwają potrzeby i pragnienia, które nawet ich samych zaskakują. Nie mogą poradzić sobie z zaakceptowaniem własnej tożsamości, z modelem życia jaki wiodą czy z relacji, w jakie zostali uwikłani. Tu nikt nie czuje się dobrze, nikt nie jest do końca sobą. Segiet w dość swobodnym stylu zwraca uwagę na palące problemy dzisiejszego świata – przede wszystkim na kwestię nietolerancji, wzajemnego niezrozumienia i powielania krzywdzących stereotypów.






LeBron S.A. Sportowiec wart miliard dolarów - Brian Windhorst


Tytuł: LeBron S.A. Sportowiec wart miliard dolarów (tytuł oryginału: LeBron, Inc.: The Making of a Billion-Dollar Athlete)
Autor: Brian Windhorst 
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 29.04.2020r.
Liczba stron: 320



Koszykarski rekin biznesu.

To nie będzie (auto)biografia. Może na pierwszy rzut oka ta książka sprawia takie wrażenie, jednak tak naprawdę niniejszej lekturze brak jest pewnego bardzo ważnego elementu biografii/autobiografii sportowca: nie znajdziemy tu żadnego mniej lub bardziej chronologicznego zapisu sportowej kariery LeBrona. O czym więc jest ta książka? Najprościej będzie rzec, że… o kasie. Oraz o recepcie na budowanie biznesowego wizerunku, a w konsekwencji biznesowego imperium wartego może niekoniecznie tytułowy miliard dolarów, ale grube setki milionów już tak.

Z pewnego punktu widzenia patrząc książka ta może budzić… smutek. Dlaczego? Otóż z tego prostego powodu, że oto doczekaliśmy chwili, w której czytając książkę o sportowcu nie czytamy o jego sportowych dokonaniach, ale o jego biznesowych decyzjach… „I love this game” jako pewien slogan ciągle ma swą moc, ale chyba nie sposób uciec tutaj od prawdy na temat tego, że NBA (i w ogóle amerykańska koszykówka, także na poziomie uniwersyteckim) to jeden wielki biznes. Kasa w czystej postaci, którą trzeba po prostu podnieść z parkietu (a wcześniej nauczyć się jak to efektywnie zrobić). LeBron jest w tej materii nie tylko wyjątkiem, ale chyba wręcz pewnym symbolem. Niniejsza książka jest dowodem na słuszność tej (do pewnego stopnia smutnej) tezy.

Jamesa na tle innych sportowców wyróżnia to, że ma on niezwykle dojrzałe podejście do kwestii biznesowych. Podejście bardzo przemyślane, którego odzwierciedleniem jest finansowe funkcjonowanie LeBrona na wielu polach i płaszczyznach, które wspólnie układają się w pewną całość. A całość ta jest nieźle naoliwioną maszyną do pomnażania kasy.


LeBron swoją pierwszą naprawdę dojrzałą decyzję finansową podjął w związku z podpisaniem kontraktu z jednym z gigantów obuwniczych. Historia ta miała miejsce na początku jego kariery. Opisaną ją w jednym z pierwszych rozdziałów – wyłania się z niej obraz niezwykle dojrzałego jak na swój wiek nastolatka, który znajdując się w samym środku bitwy o jego podpis nie wahał się odrzucić 100 milionowego kontraktu w imię czegoś więcej. I, szczerze mówiąc, nie chodzi tu nawet o smaczny kąsek dla czytelnika jakim są kulisy batalii na pieniądze stoczonej między Adidasem, Reebokiem i Nike, ale dużo bardziej chodzi tutaj o uchylenie rąbka tajemnicy na temat filozofii biznesowej LeBrona, która ociera się poniekąd o geniusz. Historia opisanego kontraktu była tylko początkiem budowania imperium, które dziś działa w najlepsze – i to pełną parą.

Kolejne rozdziały książki poświęcono opisowi działań LeBrona na wielu polach finansowych, z założeniem agencji reprezentującej zawodników, kręceniem reklam, czy próbami powiązania publicznego deklarowania zawodowych decyzji z biznesowymi korzyściami włącznie (mowa o słynnym „The Decision”, czyli o publicznym wyemitowaniu na antenie ESPN oświadczenia Jamesa o zmianie barw z Cavaliers na Heat, które miało być próbą zrobieniu na tym wydarzeniu dobrego biznesu, a które skończyło się spektakularną wizerunkową klapą). Pól tych jest zaskakująco wiele. Sam James by tego samodzielnie nie ogarnął, stąd też bez zaskoczenia możemy się dowiedzieć, że jego imperium – będącym de facto biznesową korporacją – zarządza kilkoro jego najbliższych przyjaciół. W książce ukazano pewne mechanizmy podejmowane przez nienazwanego z imienia finansowego giganta - „LeBron S.A.” - a także ich przyczyny i skutki.

W historii biznesowej LeBrona szalenie dużą rolę odgrywa wizerunek. Na ten temat także sporo się tutaj dowiemy. Poznamy tragiczne w skutkach dla wizerunku Jamesa efekty wyemitowania „The Decision”, dowiemy się co nieco na temat pozasportowych powodów przeniesienia się LeBrona z Cleveland do Los Angeles, ale także poznamy historię założenia przezeń fundacji, której zadaniem jest zakładanie sieci nowych szkół i wyciąganie tym samym dzieciaków z biedy i z beznadziei. Instruktaż budowania wizerunku w pigułce? Z całą pewnością (i w uproszczonej wersji) tak.


Czy ta książka jest w ogóle ciekawa? Skoro nie ma tutaj zbyt wiele o koszykówce, z którą nierozerwalnie kojarzy się LeBron James? Tak. Warto poświęcić tej lekturze nieco czasu, a to z tego powodu, że pozwala ona zajrzeć za kulisy tego sportu. Tak właśnie – sportu. Bo choć mowa tu o biznesie, to tym się właśnie stał i z tym się ciągle przeplata w swej XXI-wiecznej tożsamości sport: z biznesem. „LeBron S.A.” jest tego najlepszym dowodem.

Lektura jest także pewnym wymownym świadectwem zmian, które zaszły w koszykówce na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Gwiazdy nie myślą już tylko o treningach i o trafianiu piłką do kosza, ale także o długofalowej strategii, która sprawi, że podniesione z boiska miliony zaczną pracować na ich przyszłość przez długie lata. Można się w tym miejscu porządnie pokłócić o to, czy nie wypacza to samej idei sportu, ale… czy jest sens? Świata nie zmienimy, zachodzących w nim zmian też nie. Może warto więc zamiast wyklinać, spróbować to nowe oblicze… poznać?

Polecam. Nawet jeśli będziecie czuć niesmak, że czytacie nie o koszu, ale o kasie. I nawet jeśli prześladującym Was po lekturze pytaniem może być zagadka, czy James miałby więcej pierścieni mistrzowskich gdyby poświęcał mniej czasu na biznes i budowanie swojej marki. Na te pytania nigdy nie poznamy odpowiedzi. Możemy za to zbudować sobie na ten temat własną opinię po lekturze tej oto książki.


Dziękuję Wydawnictwu SQN za egzemplarz recenzencki.

#LeBronJames #LeBronSA #BrianWindhorst #SQN #NBA #koszykówka #biznes #wizerunek







Rozmowy z psychopatami. Podróż w głąb umysłów potworów - Christopher Berry-Dee


Tytuł: Rozmowy z psychopatami. Podróż w głąb umysłów potworów (tytuł oryginału: Talking with Psychopaths and Savages)
Autor: Christopher Berry-Dee
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 20.05.2020r.
Liczba stron: 288



Horror jest bliżej niż myślimy?

„Rozmowy z psychopatami” są swoistą kontynuacją „Rozmów z seryjnymi mordercami” autorstwa Christophera Berry-Dee. Autor zabiera nas po raz drugi w mroczną podróż przez umysły zwyrodnialców, którzy swoje psychopatyczne zdolności i ciągoty są w stanie ukrywać za maską potulnych, praworządnych, zwyczajnych obywateli… Właśnie ta ich cecha jest, jak się okaże, najbardziej przerażająca.

Co wyróżnia psychopatę? Jak rozpoznać go w tłumie ludzi? Intrygujące pytania… A odpowiedzi na nie tak naprawdę nie ma. Taki można wysnuć wniosek po lekturze tej książki, która nie powstałaby gdyby nie wielogodzinne rozmowy autora z osadzonymi za swe potworne zbrodnie więźniami. Wniosek ten jest z jednej strony z pozoru rozczarowujący, z drugiej jednak budzi on autentyczną grozę, w praktyce bowiem może się okazać, że psychopatą może być nawet nasz najbliższy sąsiad.


Lektura wciąga – i to jak wszyscy diabli! Szczególnie interesujące są w kolejnych rozdziałach próby zdefiniowania tego kim i czym jest psychopata – i to zarówno na gruncie czysto psychologicznym, jak również patrząc przez pryzmat terminologii sądowej oraz kryminalnej kwalifikacji czynu. Autor bardzo dobrze odrobił tutaj pracę domową łącząc własne zainteresowania zawodowe z pozycją po części sensacyjną, a po części popularnonaukową (bo w pewnym stopniu za takową może ta lektura uchodzić).

Jako że Christopher Berry-Dee jest kryminologiem śledczym w książce nie obejdzie się bez wątków kryminalnych i, w pewnym stopniu, bez analizy psychologicznej skazanych (podobnie zresztą wyglądało to w przypadku „Rozmów z seryjnymi mordercami” – tamta pozycja także zawierała sporo wstawek tego rodzaju). To bardzo ciekawa część książki, która może nie jest (jako całość) w jakiś szczególny sposób odkrywcza, jednak bardzo dobrze porządkuje wiedzę na temat psychopatów w aspekcie psychologicznym i motywacyjnym. Możemy się tutaj dowiedzieć bardzo wielu interesujących rzeczy, jak choćby poznać schemat rozumowania mordercy, czy odkryć znaczenie, jakie dla jego czynów miały traumy z dzieciństwa. Intrygujące i przerażające… a jednak prawdziwe.


Do pewnego stopnia może czytelnika zmrozić (nie, nie przesadzam) dokonana przez autora książki charakterystyka psychopatów z punktu widzenia ich motywacji oraz schematów postępowania. W oczy rzuca się tutaj często bardzo duży iloraz inteligencji sprawców, którzy dzięki swemu ponadprzeciętnemu IQ są w stanie nie tylko sprawnie umykać wymiarowi sprawiedliwości, ale także z zimną krwią planować skuteczne popełnianie kolejnych zbrodni. Te opisy naprawdę robią wrażenie…

Kolejnym wyraźnie rysującym się elementem psychopatycznej układanki jest to, że bardzo często pierwsza popełniona przez delikwenta zbrodnia zmusza do poszukiwań przezeń okazji do jej powtórzenia, a to prowadzi do ryzyka uzależnienia – autentycznego uzależnienia od popełniania zbrodni. Wyobraźnia sprawców nie zna tutaj miary… Z pewnością Hollywood nie wymyśliłoby wielu z istniejących w ich głowach scenariuszy zdarzeń.

„Rozmowy z seryjnymi mordercami” zrobiły na mnie ogromne wrażenie, jednak TA pozycja zrobiła na mnie wrażenie jeszcze większe. Okazuje się, że temat zbrodni, morderstw, a przede wszystkim zła rodzącego się w umysłach zbrodniarzy - które pcha ich do popełniania kolejnych mordów - to prawdziwy temat rzeka, o którym można mówić i pisać w nieskończoność. Wiele ma w takim przypadku do powiedzenia kryminolog śledczy, a kimś takim właśnie jest Christopher Berry-Dee. Z wielką chęcią przeczytam każdą kolejną książkę tego pana.


Polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#rozmowyzpsychopatami #podróżwgłąbumysłówpotworów #christopherberrydee #czarnaowca #zbrodnia






Lista, która zmieniła moje życie - Olivia Beirne


Tytuł: Lista, która zmieniła moje życie (tytuł oryginału: The List That Changed My Life)
Seria: Mała czarna
Autor: Olivia Beirne 
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 20.05.2020r.
Liczba stron: 352



Co to tak naprawdę znaczy „żyć”?

„Lista, która zmieniła moje życie” – tytuł książki autorstwa Olivii Beirne brzmi nieco pompatycznie, ale na szczęście jest to tylko pierwsze mylne wrażenie, albowiem w stosunku do tej lektury używanie takich słów jest na szczęście nieuprawnione i nie sposób przyczepiać jej łatki pompatyczności. To urocze romansidło, z którego tchnie zaskakująco wiele optymizmu.

Główną bohaterką książki jest utalentowana rysowniczka Georgia. Dwudziestosześciolatka nie znosi wysokości, randek, a czas najchętniej spędzałaby w odcięciu od innych, z lampką wina i przed telewizorem. Średnio ciekawa to perspektywa, no ale takie są gusta Georgii… Sporo w nich zmieni nieuleczalna choroba jej siostry, Amy. Amy postanawia stworzyć listę rzeczy, których nie zdąży już zrobić i prosi w związku z tym siostrę o pomoc. Tym sposobem przed Georgią stanie dziesięć wyzwań, których samodzielnie i z własnej woli raczej by się nie podjęła.

Cóż to będą za wyzwania? Na przykład randka z facetem poznanym na Tinderze i kąpiel w morzu na golasa ;) Z całą pewnością będą to wyzwania tchnące świeżością, dreszczem ekscytacji i zmianą, której Georgia tak bardzo potrzebuje (choć za nic w świecie by się do tego nie przyznała). W toku wykonywania kolejnych zadań dziewczyna pozna tajemniczego mężczyznę, który pomoże jej w odhaczaniu kolejnych pozycji na liście, a między nią a nim zacznie wkrótce iskrzyć.


„Lista, która zmieniła moje życie” to trochę taka – skrojona na miarę naszych czasów – odświeżona wersja „Dziennika Bridget Jones”, ale umiejętnie zmieszanego z doniosłością życiowych wyborów pomiędzy karierą, a własnym szczęściem oraz z refleksjami na temat przemijania i ciągłej utraty tak bardzo cennego czasu. W efekcie mamy wraz z Georgią szansę dowiedzieć się, co tak naprawdę jest w życiu ważne – na co warto poświęcać czas, w co warto wkładać energię, czemu dobrze jest przyjrzeć się bliżej i w co inwestować swój czas. Puenta i końcowe wnioski nie będą raczej żadnym zaskoczeniem – co nie oznacza jednak, że lektura ta będzie nudna. Bynajmniej ;)

Seria „Mała czarna” wydana nakładem wydawnictwa Albatros wzbogaciła się właśnie o kolejną ciekawą pozycję :) Myślę, że jednak nie tylko samej książce warto się tutaj przyjrzeć, ale dobrze by było nie stracić z oczu także jej autorki – „Lista, która zmieniła moje życie” jest bowiem debiutem literackim Olivii Bierne. Nie straćmy tej pani z oczu.


Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.

#listaktórazmieniłamojeżycie #OliviaBeirne #albatros #małaczarna







środa, 27 maja 2020

Rozmyślania (do siebie samego) - Marek Aureliusz


Tytuł: Rozmyślania (do siebie samego) (tytuł oryginału: Ta Eis Heauton)
Autor: Marek Aureliusz
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 20.05.2020r.
Liczba stron: 256



Ponadczasowe mądrości.

Marka Aureliusza zwie się często cesarzem-filozofem. Wiele w tym prawdy, albowiem rzymski cesarz wiele czasu poświęcał sprawom duchowym i filozoficznemu spojrzeniu na świat oraz na ludzkie życie. Nie wiadomo, czy (i ile) z tego dotrwałoby do naszych czasów gdyby nie „Rozmyślania” – ponadczasowe dzieło będące jedną z najcenniejszych pamiątek z czasów starożytnego Rzymu.

Niniejsza lektura z całą pewnością nie jest… łatwa. Nie jest to także książka, którą można bezrefleksyjnie przeczytać od deski do deski, a następnie o niej zapomnieć. O, nie… „Rozmyślania” najlepiej powoli smakować. Nie spieszyć się z lekturą. A wszystko po to, żeby zamiast przebiec oczami po literkach bez większego zrozumienia spróbować na chwilę zwolnić, zastanowić się, pomyśleć. Rozważyć, co rzymski cesarz sprzed ponad 1800 lat ma nam do powiedzenia. Warto spróbować tak do tego podejść.


A co takiego Marek Aureliusz ma nam do powiedzenia? Do przekazania? Z filozoficznego punktu widzenia patrząc są to przemyślenia i postawy, którym najbliżej jest do stoicyzmu. Zwykło się mawiać – „stoicki spokój”. Laikom w kwestiach filozoficznych być może ten zwrot coś powie, a to ważne, bo – z grubsza – o to właśnie chodzi: o zachowanie pewnego spokoju, umiaru, pogody ducha, o pewne pogodzenie się z losem oraz z tym, na co nie ma się wpływu. Przy jednoczesnym zrozumieniu, że powinnością człowieka jest nie tylko trwać, ale także maksymalnie wykorzystać własne talenty i uzdolnienia dla szeroko pojętego dobra (innych i własnego). Kolejne rozdziały niniejszej książki pełne są ważnych i interesujących przemyśleń w tej materii.

Sam Marek Aureliusz – jako postać historyczna – jest trochę żywym świadectwem wyznawanych przezeń wartości… Ciągle próbował ulepszyć zarządzane przez siebie imperium, jednak los nie oszczędził i jemu i Rzymowi szeregu wojen, w trakcie których zginęły tysiące ludzkich istnień. Wraz z większością dzieci Marka Aureliusza włącznie. Sam cesarz zmarł w trakcie jednej z epidemii, które szalały po rzymskim imperium za jego panowania. Pomimo tego wszystkiego – ciągłych wojen, śmierci najbliższych, czy wreszcie choroby, która go powaliła – Marek Aureliusz do końca zachował pogodę ducha, wiarę w wyznawane przez siebie zasady, wartości, a także niewzruszone stanowisko w kwestii tego, co jest ważne dla człowieka, co jest jego powinnością, a co jego prawem. Dorobek ten po dziś dzień pozostaje inspiracją dla kolejnych pokoleń – i to pomimo upływu nieomal dwóch tysiącleci od śmierci rzymskiego cesarza.


Czy książka ta ma jakieś wady? Tak… Przede wszystkim - choć mądra i ważna - to jest ona jednak miejscami trudna w odbiorze. Wymaga ona skupienia się na treści i dodatkowego czasu na przemyślenia własne po lekturze, a sprawy nie ułatwia tutaj pewien chaos narracyjny i liczne powtórzenia. Jest to do pewnego stopnia do wybaczenia, albowiem zapiski Marka Aureliusza nie ukazały się jako publikacja za jego życia, a niniejsza książka (i jej kolejne wydania na przestrzeni minionych wieków) to zasługa tych, którzy zapiski cesarza zebrali, przetłumaczyli i ocalili. Siłą rzeczy trzeba je było w jakiś sposób ułożyć, a jako że nie uczynił tego sam autor… może być chaotycznie. I też, niestety, jest. Ale nie powinniśmy mieć chyba o to większych pretensji. Do nikogo. Czujmy może raczej wdzięczność za to, że „Rozmyślania” przetrwały do naszych czasów.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.


#rozmyślania #dosiebiesamego #marekaureliusz #TaEisHeauton #stoicyzm #filozofia #cesarzfilozof #starożytnyrzym #cesarstworzymskie #czarnaowca






niedziela, 24 maja 2020

Oczy ciemności - Dean Koontz


Tytuł: Oczy ciemności (tytuł oryginału: The Eyes of Darkness)
Autor: Dean Koontz
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 06.05.2020r.
Liczba stron: 384


Oczekiwane wznowienie.

Dean Koontz niemal 40 lat temu napisał książkę, która z racji epidemii koronawirusa otrzymała dziś drugie życie. Wszystko zaś dlatego, że autor w swym literackim natchnieniu stworzył w 1981 roku wirusa "Wuhan 400" - a jak dobrze wiemy miasto Wuhan zdobyło w ostatnich miesiącach niechlubną sławę. Wątek ten pojawił się w książce "Oczy ciemności", którą wydawnictwo Albatros właśnie wznowiło.

Ciężko zaprzeczyć, że tytuł ten nie budzi ciekawości i zainteresowania. Rzadko kiedy zdarza się, że pisarz przypadkowo przewidzi w jakimś stopniu przyszłe wydarzenia - podziw zaś jest tym większy, im bardziej dana wizja wybiega w przyszłość. Wizja Deana Koontza sięgnęła w przyszłość na 40 lat naprzód. Nieźle :) ...


"Oczy ciemności" to jednak nie tylko wirus i jego źródło w mieście Wuhan. To historia z pogranicza thrillera, sensacji, kryminału i powieści akcji. Wszystko zaś w tej historii ma swoje źródło w rozpaczy Tiny Evans, która w tragicznym wypadku straciła syna Danny'ego. Kobiecie w końcu udaje się po tej stracie pozbierać, lecz wtedy w jej domu pojawiają się dziwnym trafem dwa rzucające się w oczy słowa" "Nie umarł". Wstrząs i szok są w pełni zrozumiałe... Tina zaczyna zadawać pytania i rozpoczyna tym samym prywatne śledztwo, które... jest bardzo nie w smak pewnej tajnej agencji rządowej. Rozpoczyna się gra o życie milionów...

Koontz bardzo dobrze opracował tę opowieść. Całość jest wiarygodna, wciągająca i trzymająca w napięciu. Wątki płynnie się przenikają i zazębiają jednocześnie. Smaczku "Oczom ciemności" dodają zaś nie tylko podobieństwa do bieżącej globalnej sytuacji, ale także... podobieństwa do innych fabularnych kreacji tego rodzaju, jak chociażby do wizji świata po globalnej katastrofie w "Bastionie" Kinga, czy chociażby wątek poczynań tajnych agencji rządowych, który pojawił się - również u Kinga - w "Podpalaczce" oraz w "Instytucie". Każda ze wspomnianych książkowych historii jest oczywiście inna (żeby broń Boże ktoś nie doszukiwał się tutaj plagiatu), a jednak konwencja jest w każdym z tych przypadków podobna. Sprawdzony sposób na książkowy hit? Zdecydowanie tak.


Jeśli coś w "Oczach ciemności" nie wyszło lub rozczarowuje, to jest to... zakończenie. Złośliwie można by powiedzieć, że to jeszcze jedno podobieństwo do książek Stephena Kinga, którego uwielbiam, podziwiam, namiętnie czytam i uważam za literackiego mistrza naszych czasów, ale mimo to jestem w stanie przyznać, że nie raz i nie dwa koncertowo skopał on zakończenie. Koontz także w tym względzie - przynajmniej w tym przypadku - zawodzi... Zakończeniu "Oczu ciemności" brak błysku i jakiegokolwiek elementu zaskoczenia. Jest ono, niestety, płytkie... Wielka szkoda, bo cała reszta książki jest bardzo dobra.

Czy warto sięgnąć po tę lekturę? Oczywiście. I to nie tylko przez wzgląd na literacką fikcję, która za sprawą wirusa "Wuhan 400" w nieuchronny sposób nawiązuje do dzisiejszych czasów. "Oczy ciemności" stały się hitem już nieomal 40 lat temu i stało się tak nie bez przyczyny. Dziś możemy tę przyczynę poznać lub też - o ile ktoś czytał poprzednie polskie wydania - przypomnieć ją sobie na nowo.


Polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.

#oczyciemności #theeyesofdarkness #wuhan400 #deankoontz #albatros






Wielka księga cipek - Dan Höjer, Gunilla Kvarnström


Tytuł: Wielka księga cipek (tytuł oryginału: Lilla snippaboken)
Seria: Bez tabu
Autor: Dan Höjer, Gunilla Kvarnström
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 06.05.2020r.
Liczba stron: 80


Kobieca strona mocy.

Wśród majowych wznowień znanych już od kilku lat lektur znajdują się dwie pozycje wydane nakładem wydawnictwa Czarna Owca: "Wielka księga siusiaków" oraz "Wielka księga cipek". Co wyróżnia obydwa te tytuły? Świetne, otwarte i szczere podejście do kwestii, które po dziś dzień pozostają w naszym kraju tematem tabu (a szkoda). Mowa o edukacji seksualnej.

O ile "Wielką księgę siusiaków" dedykowano młodzieńczym problemom dojrzewających chłopców, o tyle "Wielka księga cipek" poświęcona jest dojrzewaniu dziewczynek. Osobiście, mając okazję recenzować obydwa tytuły, żałuję nieco, że nie wydano ich w formie jednej książki. Pozycje te znakomicie się dopełniają i tworzą wspólną całość. Nie ma jednak co narzekać - wszak w ogóle się na naszym rynku wydawniczym ukazały.


Kształt lektury jest bardzo zbliżony do "Wielkiej księgi siusiaków". Autorzy omawiają problemy dojrzewania u nastoletnich dziewczynek, poruszają podstawowe tematy związane z seksem, seksualnością, aspektem psychologicznym owych procesów, a także fundamentalne i oczywiste tematy związane z higieną czy rodzącymi się w ramach dojrzewania potrzebami oraz pytaniami. Wszystko to jest z jednej strony szalenie wartościowe, z drugiej zaś - wyłożone w tak przystępny sposób, że prościej się chyba nie da. Za formę przekazu wielki plus dla autorów.


Pewnym minusem książki jest - podobnie zresztą jak w przypadku "Wielkiej księgi siusiaków" - pewien chaos narracyjny. Autorzy mieszają ujęcie historyczne z wierzeniemi, z faktami oraz ze szczegółami dotyczącymi procesu dojrzewania i rodzącej się seksualności. Nie przeczę, że każdy z tych elementów to część większej układanki, jednak samą układankę podano czytelnikowi... rozsypaną. Dużo lepiej byłoby, gdyby była ona ułożona. Tak się niestety nie dzieje, w związku z tym czytamy raz o jednej rzeczy, po to by za chwilę przeskoczyć bez związku i logicznego ciągu narracyjnego do aspektu problemu znajdującego się na jego drugim biegunie... Każdy aspekt jest ważny - ale fajnie by było, gdyby do celu i puenty wiodła jakaś logiczna narracyjna droga.


Z okładki bije po oczach informacja, że treści zawarte w książce mogą obrażać uczucia religijne... Zachodziłem w głowę: cóż takiego może na kolejnych stronach je obrażać? W końcu doszukałem się owego czegoś i... mam mieszane uczucia powiem szczerze. Aczkolwiek po namyśle skłaniałbym się ku temu, ażeby ów napis z okładki wykreślić. O czym w ogóle mowa? 

Mowa o ilustracji, na której na krzyżu wisi naga dziewczyna. Zgoda - przekaz jest nieciekawy przy pierwszym wrażeniu... Warto jest jednak poznać w tym przypadku kontekst tej ilustracji, a zmienia on sporo. Ilustracją opatrzono ustęp książki traktujący o tym, że na przestrzeni dziejów sztuka kościelna aż do przesady często podkreślała, że Chrystus był mężczyzną, a sposobem podkreślenia tego faktu było wielokrotne ukazywanie Go nago w dziełach sztuki. Wszystko omówiono w kontekście męskiej władzy w społeczeństwie, które do męskiego przywództwa jest od wieków przyzwyczajone, a całość uzupełniono luźną dywagacją co by było gdyby Jezus był kobietą i zamiast z penisem przedstawiano by go z cipką. Tyle... Stąd właśnie wzięło się ostrzeżenie, że książka może obrażać uczucia religijne.


Przesada? Według mnie tak. Ale nie chodzi mi bynajmniej o to, że przesadą jest owa ilustracja. Przesadą jest ostrzeżenie umieszczone na okładce. Zgoda, ktoś może poczuć się tym obrazkiem ze strony nr 65 urażony. Ja jednak próbuję postrzegać tę sytuację trochę szerzej i wydaje mi się, że podejście pt. chodźmy wokół spraw religijnych na paluszkach i broń Boże ich nawet palcem nie tykajmy prowadzić może w przyszłości do dogmatyzmu i fanatyzmu, a stąd już tylko krok do czegoś takiego, czego byliśmy świadkami kilka lat temu we francuskiej redakcji "Charlie Hebdo", którą islamscy fundamentaliści zaatakowali w akcie zemsty za opublikowanie karykatur Mahometa. Zabijając przy tym, podkreślmy to, ludzi. Przesadzam? Być może. Ale nie sądzę abym przesadzał - wystarczy żebyście spojrzeli na co poniektóre opinie o omawianej właśnie książce w serwisie Lubimy Czytać (proponuję zwłaszcza przejrzeć te oznaczone jako spoiler). Czy słowa w brzmieniu "Wulgarna, obsceniczna, antychrześcijańska. Brzydkie słowo w tytule to pikuś przy ilustracji gołej kobiety powieszonej na chrześcijańskim krzyżu. Książki uświadamiające już są na rynku (od 20 lat!) i jakoś nie wyglądały jak zaznajomienie dzieci z pedofilią i ateizmem." ma cokolwiek wspólnego z rzeczową polemiką na temat TREŚCI tej książki? Bynajmniej. Gdzie w tej lekturze jest zaznajamianie z pedofilią i z ateizmem? Absurd... Kłania się ciemnogród i raczkujący katolicki pseudofundametalizm, który opluwa każdego, kto ma czelność dyskutować i myśleć inaczej. Nie idźmy tą drogą.


Książkę rzecz jasna jak najbardziej polecam :)

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.


#wielkaksięgacipek #czarnaowca #danhojer #gunillakvarnstrom #edukacjaseksualna






sobota, 23 maja 2020

Wielka księga siusiaków - Dan Höjer, Gunilla Kvarnström


Tytuł: Wielka księga siusiaków (tytuł oryginału: Lilla snoppboken)
Seria: Bez tabu
Autor: Dan Höjer, Gunilla Kvarnström 
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 06.05.2020r.
Liczba stron: 80


O siusiakach słów kilka.

Edukacja seksualna w naszym pięknym nadwiślańskim kraju... leży. Wiadomo to nie od dziś. Niniejsza książka może być ciekawą alternatywą wobec niedoskonałości systemu edukacji i odpowiedzią na jego braki. Choć zapewne nie będzie to łatwe - społeczny opór wobec NORMALNYCH faktów w sferze seksualności (zarówno męskiej jak i żeńskiej) może być spory. Warto jednak próbować się przez niego przebić i dotrzeć do dojrzewających dzieci z czymś ciekawym i wartościowym - na przykład z tą książką.

Dan Höjer i Gunilla Kvarnström napisali niniejszą książkę przy wsparciu Kulturrådet (Swedish Arts Council), a więc szwedzkiego odpowiednika naszego ministerstwa kultury. Już tylko fakt tego, kto objął nad książką swoisty patronat pokazuje różnice w podejściu do omawianych kwestii na gruncie polskim i szwedzkim.


Co znajdziemy na kolejnych stronach - i czy będzie to wartościowe? 

Treść jest, muszę to przyznać, miejscami niestety nieco chaotyczna. Autorzy skaczą po aspektach tematu momentami niemiłosiernie... Ujęcie historyczne pomieszano z podstawową wiedzą anatomiczną, psychologiczną, a także z normalnymi w toku dojrzewania zjawiskami jak zmazy nocne, niekontrolowane wzwody, czy też kwestie higieniczne. Wszystko jest w tej książce potrzebne, aczkolwiek... można było chyba lepiej to poukładać.


Na gruncie edukacji seksualnej lektura ma niezaprzeczalną wartość. Na kolejnych stronach w przyjazny i otwarty sposób opisano w zasadzie wszystko, co jest udziałem dorastającego chłopca. Dzięki takim lekturom dojrzewanie może stać się po prostu prostsze. I lepiej zrozumiałe. Można przejść przez to świadomie, czując że ktoś to rozumie - nie tak, jak miało to miejsce w przytoczonym w książce przykładzie, kiedy nauczyciel wychowania seksualnego na początku lekcji napisał na tablicy słowa "penis" i "wagina", po czym spąsowiał i uciekł z sali. Takie podejście jest najgorsze z możliwych.


Lektura mądra i potrzebna. Można by też powiedzieć, że odważna, jednak takie określenie... budzi niesmak. Znamienne jest bowiem, że to co normalne trzeba w naszym kraju nazywać czymś "odważnym" kiedy się o tym głośno mówi.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.


#edukacjaseksualna #wielkaksięgasiusiaków #czarnaowca #danhojer #gunillakvarnstrom








Wigilia Dnia Zmarłych - Filip Zając


Tytuł: Wigilia Dnia Zmarłych
Autor: Filip Zając
Wydawnictwo: Psychoskok
Data wydania: 29.10.2018r.
Liczba stron: 236


Surrealistyczny romans plus fantastyka.

Halloween. Bal maskowy. Niby nic takiego - ot, niewinna zabawa. Będzie ona jednak przyczynkiem do niesamowitej historii, w której surrealizm i groza wymieszają się w jednym kotle (czarownic? ;) ) z pełną grozy przygodą, niebezpieczeństwem, a także - docelowo i metaforycznie - z fundamentalnym pytaniem o sens prawdziwej miłości we współczesnym świecie. A także o sens poświęcenia dla drugiego człowieka oraz o to, czy oddanie za kogoś życia wciąż jest czynem, który w świetle prawdziwej miłości jest największym dowodem oddania i uczucia. A może to wszystko tylko mrzonka w tym zepsutym świecie, w którym króluje egoizm i własny interes, a miłość jest na topie tylko wtedy, gdy jest wygodna, bezpieczna i gdy nie wiąże się z nią konieczność poświęcenia i wyboru? Przekonajmy się.

"Wigilię Dnia Zmarłych" zdecydowanie można zaliczyć do kręgu książek nieoczywistych. Okładka sugeruje (słusznie) co nieco grozy, jednak dalszy rozwój wydarzeń może trochę zbić z tropu czytelnika. Następnie fabuła wraca na tory pełne niepokoju i grozy (w końcu wszystko rozgrywa się w tytułową Wigilię Dnia Zmarłych) po to, by zakończyć się akcentem wprost z kina grozy klasy B (aczkolwiek w pozytywnym tych słów znaczeniu).

Zacznijmy może od głównego bohatera tej opowieści, Oskara. Wiedzie on niezbyt ciekawe życie borykając się ze skutkami porzucenia przez ukochaną. Smutki topi w alkoholu. W czasie jednej ze swych klubowych eskapad poznaje on Berenice i jej znajomych. Zbliża się do nich, a oni wciągają go w swoje towarzystwo, czego owocem jest zaproszenie na ball halloweenowy, który ma odbyć się w klimatycznych murach starego zamczyska. 

Między Oskarem, a Berenice zaczyna iskrzyć - klasyczna sytuacja z rodzaju "wybijania klina klinem" ;) Tak to przynajmniej wygląda na początku - im więcej stron za nami, tym bardziej historia tych dwojga wydaje się być szczera i prawdziwa. Tak jak rodzące się między nimi uczucie... Problem jednak w tym, że Berenice sporo ukrywa, tak samo zresztą jak i jej znajomi. Tajemnica ta jest krwawa, przerażająca i w gruncie rzeczy upiorna. Wygląda na to, że Oskar nieźle się wpakował... 

Ostatecznie miłość będzie miała w całej tej kabale wiele do powiedzenia. Krwawe rytuały i odprawiający je ludzie (czy aby na pewno ludzie?) nie zostaną przez to zaprzestane, jednak znajdzie się tutaj także miejsce na poświęcenie, uczucia, a także - co ważne - na ich szczerość. Nawet jeśli finał będzie krwawy i nieszczególnie pozytywny dla wszystkich zainteresowanych...

Filip Zając autentycznie mnie zaskoczył - to muszę przyznać. Owo zaskoczenie jest szalenie pozytywne :) Nie sądziłem, że w konwencji grozy (tudzież do pewnego stopnia gore) będzie można tak dobrze i we właściwych proporcjach pomieścić krwawą jatkę, miłość i metaforyczno-filozoficzne wręcz rozważania na temat uczuć, wierności oraz poświęcenia dla drugiego człowieka w imię tego, co się do niego czuje. Brawo :)...

Dziękuję Wydawnictwu Psychoskok za egzemplarz recenzencki.

#WigiliaDniaZmarłych #FilipZając #Psychoskok #horror #groza #miłość #fantasy






piątek, 22 maja 2020

Życie bez nałogu. Uwolnij się od uzależnienia, wykorzystując techniki ACT - Kelly G. Wilson, Troy Dufrene


Tytuł: Życie bez nałogu. Uwolnij się od uzależnienia, wykorzystując techniki ACT (tytuł oryginału: Wisdom to know the difference. An acceptance & commitment therapy workbook for overcoming substance abuse)
Autor: Kelly G. Wilson, Troy Dufrene
Data wydania: 17.04.2020r.
Liczba stron: 232


Wyjście z nałogu.

Nałóg jest (lub może być) zmorą wielu z nas. Życie z nim nie jest łatwe, a próby wyjścia z niego mogą okazać się trudniejsze niż samo trwanie w jego szponach. Kelly G. Wilson może wiele na ten temat powiedzieć, sam bowiem był osobą uzależnioną. Niniejsza książka powstała w oparciu o jego przeżycia i doświadczenia, jednak publikacja ta jest czymś więcej niż tylko zapisem wspomnień osoby uzależnionej - to swoisty poradnik wyjścia krok po kroku z nałogu opracowany w oparciu o założenia terapii ACT, a także w oparciu o zasady programu dwunastu kroków, który stosowany jest przez wspólnoty Anonimowych Alkoholików i Anonimowych Narkomanów.

Na wstępie zaznaczyć wypada, że uzależnienie to nie tylko alkohol czy narkotyki. To niby oczywiste, jednak warto pamiętać, że uzależnić można się w zasadzie od wszystkiego. A każda z przyczyn uzależnienia może być jednakowo zgubna. Bezdyskusyjne jest z całą pewnością to, że z nałogami trzeba walczyć. Jak to skutecznie zrobić? Niniejsza książka podsuwa na to kilka pomysłów i sposobów.

Przedstawiona w kolejnych rozdziałach ogólna koncepcja bazuje - jak wspomniano - na założeniach terapii akceptacji i zaangażowania (ACT) oraz na programie dwunastu kroków. Każdy z tych programów terapeutycznych jest koncepcją oddzielną, a jednak - jeśli im się uważniej przyjrzeć - są one do siebie bardzo podobne. Dlaczego?


Krótko mówiąc dlatego, że terapia ACT zakłada, że należy zaakceptować siebie, swój sposób przeżywania, swoje emocje, a dzięki temu właściwie to wszystko przeżywać - przy pełnej akceptacji własnych wad i niedoskonałości. Efektem tego ma być wprowadzenie do swojej codzienności pewnego spokoju, a w konsekwencji uważności, dzięki której błędy i zachowania oraz reakcje których byśmy sobie nie życzyli da się do pewnego stopnia okiełznać. A następnie stopniowo poprawiać. Program dwunastu kroków - a w zasadzie, na potrzeby tej publikacji, przedstawiony w krokach sześciu - zakłada z kolei, że w tzw. "wyjściu na prostą" najważniejsze jest bycie tu i teraz, spojrzenie na całość problemu z odpowiedniej perspektywy, akceptacja, dyfuzja (pojmowana jako rozłączenie sztywnego wpływu myśli na inne myśli czy zachowanie), zdefiniowanie kluczowych dla nas wartości oraz stałe zaangażowanie w proces terapeutyczny, w którego centrum jesteśmy. Podobieństwa założeń są jak widać widoczne gołym okiem.

To teoria - a co z praktyką? Jest jej w książce sporo. Kolejne ćwiczenia odniesiono do konkretnych przykładów z życia osób uzależnionych, w tym przede wszystkim do przykładów z życia Kelly'ego G. Wilsona. Owe wspominki bywają smutne, czasem wstrząsające, ale przede wszystkim pokazują one skalę tego, co nałóg jest w stanie zrobić z człowiekiem. Sam Wilson przyznaje, że sięgnął swego czasu dna. To widać. Jednak szalenie budujące jest to, że potrafił on podźwignąć się z tego dna i wyjść w życiu na prostą. Odzyskać nad życiem kontrolę. Takie przykłady zdecydowanie są w stanie dać innym nadzieję.

Poza wartościami terapeutycznymi lektura jest szalenie ważna z jeszcze jednego powodu. Otóż jako jedna z nielicznych publikacji porusza ona temat przeżyć osoby uzależnionej, pozwala czytelnikowi zagłębić się w jej świat wewnętrzny, który pełen jest bólu, wstydu, cierpienia, braku wiary w siebie, strachu i niepewności. Rzadko kiedy mówi się o tych aspektach nałogu. Jeśli taki temat jest w ogóle gdziekolwiek poruszany, to w jego centrum są głównie skutki uzależnienia z ewentualnymi przykrymi obrazkami wyniszczonych nałogiem ludzi, którzy niejednokrotnie stracili w życiu wszystko. Mało kto interesuje się tym, co tacy ludzie przeżywają - obrazy ludzkiego upadku są w takich razach zazwyczaj jedyną przesłanką do oceny i wyroku w oczach innych ludzi. To błąd, nic bowiem nie istnieje w oderwaniu od całokształtu, a na całokształt składa się nie tylko - często przykry - obraz fizycznego wyniszczenia, ale także sfera przeżyć psychicznych, tak często pomijanych. Niniejsza publikacja nie tylko owej sfery nie pomija, ale stawia ją w centrum całego problemu. Wielkie i zasłużone brawa dla autorów za takie podejście do tematu.


Książka jak najbardziej do polecenia. I to nie tylko osobom uzależnionym, ale także wszystkim tym, którzy mają problem z wiarą w siebie, z samooceną, czy też z własnymi wewnętrznymi lękami (przed czymkolwiek). Lektury takie jak ta pokazują, że wyjście zawsze istnieje - i to z każdego problemu, nie tylko tego związanego z jakimś nałogiem.

Polecam!

Dziękuję Gdańskiemu Wydawnictwu Psychologicznemu za egzemplarz recenzencki.

#życiebeznałogu #act #terapiaACT #program12kroków #KellyGWilson #TroyDuFrene #GWP