wtorek, 30 czerwca 2020

Odkrywanie tajemnic Harry'ego Pottera. Hogwart. Gryffindor - Agnieszka Kobrzycka


Autor: Agnieszka Kobrzycka
Wydawnictwo: Oficyna Wydawnicza Impuls
Data wydania: 01.06.2020
Liczba stron: 168



Magia Hogwartu.

Czy w połowie 2020 roku, w chwili gdy powoli mija już 20 lat od premiery „Harry’ego Pottera i Kamienia Filozoficznego” jest możliwe aby znalazł się ktoś, kto nie kojarzy i nie rozpoznaje młodego czarodzieja z charakterystyczną blizną na czole? Wysoce wątpliwe. Harry Potter wtopił się w naszą codzienność, zapadł nam głęboko w pamięć i od lat jest niekwestionowanym symbolem popkultury. Czy jednak za jego osobą i za całym magicznym uniwersum stworzonym przez J.K. Rowling nie stoi aby coś więcej? Coś więcej niż tylko literacka magia i popkulturowy fenomen? Otóż stoi – i to dużo więcej. Co takiego konkretnie? Agnieszka Kobrzycka postara się nam to pokrótce w niniejszej książce wyjaśnić.

Na wstępie warto zaznaczyć, że „Odkrywanie tajemnic Harr’ego Pottera. Hogwart. Gryffindor” to jedynie pierwsza część większego cyklu zaplanowanego przez autorkę na sporą ilość kolejnych tomów. Osobiście mam wielką nadzieję, że owe plany na serię poświęconą kulisom dzieła Rowling uda się w pełni zrealizować – póki co dostajemy do ręki część pierwszą. A w niej wyjaśnienie wielu zagadek związanych przede wszystkim z Hogwatem, a w szczególności z Gryffindorem.


Po lekturze tej książki człowiek stwierdza z pewnym zdziwieniem, że cykl Rowling to tak naprawdę twór na wskroś przesiąknięty symboliką, nawiązaniami do Biblii oraz do wszelkich możliwych mitologii (z grecką, rzymską, nordycką i celtycką na czele, ale znajdą się tutaj także odniesienia do mitów choćby indyjskich), a także iż jest to cykl, w którym na każdym kroku odnajdujemy ukryte znaczenia. Fascynujące :) Nie miałem pojęcia, że Rowling w tak dużym stopniu wplotła w tekst swoich książek aż tak wielką ilość odniesień do historii, filozofii, a nawet do polityki. A jednak :) W pewien sposób jest to zrozumiałe – w końcu polski przekład jest jedynie tłumaczeniem, które nie jest w stanie w pełni przełożyć ukrytych angielskich znaczeń sposób w stu procentach czytelny dla polskiego czytelnika… Mimo to zaskoczenie po rozszyfrowaniu przez Kobrzycką tylko części tych zagadek jest naprawdę duże.


W niniejszej książce centralne miejsce zajmuje, jako się rzekło, Gryffindor. Dowiemy się o nim z kolejnych stron w zasadzie wszystkiego tego, czego jeszcze o nim nie wiemy. I to włącznie z jego ukrytą symboliką jako jednego z czterech domów w Hogwarcie oraz łącznie z wyjaśnieniem roli jaką w skali całego uniwersum pełnią jego najważniejsi mieszkańcy (byli i obecni).


Szalenie ważne w książce Kobrzyckiej jest wychwycenie, przestawienie, wyjaśnienie i  ukazanie w świetle oryginalnego tekstu ukrytych znaczeń, które niestety w dużej mierze zgubiły się w toku tłumaczenia na polski. No niestety – nie dało się tego uniknąć. Kobrzycka niejako odtwarza więc owe stracone znaczenia, nawiązania oraz niuanse, a następnie przybliża je polskiemu czytelnikowi w sposób dla niego zrozumiały – zwłaszcza w kontekście odniesień do kultury anglosaskiej.


„Odkrywanie tajemnic…” to lektura, która z całą pewnością będzie nie lada gratką dla każdego fana Harry’ego. Widać, że książkę tę napisano z wielką pasją i po prostu z miłości do serii autorstwa J.K. Rowling. To ma swoją niezaprzeczalną wartość.

Gorąco polecam.

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl


#odkrywanietajemnicharryegopottera #agnieszkakobrzycka #taniaksiążka #magia #harrypotter #hogwart #gryffindor






Druga płeć - Simone de Beauvoir


Tytuł: Druga płeć (tytuł oryginału: Le deuxieme sexe)
Autor: Simone de Beauvoir 
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 20.08.2014
Liczba stron: 824



Kim jest kobieta?

Szczerze? Bardzo byłem ciekaw tej książki. Bardzo bym też prosił wszystkich czytających tę opinię, żeby – skoro już zaczną ją czytać – doczytali ją do końca, a nie omijali szerokim łukiem i machali na nią ręką z uwagi na fakt, że opinię napisał facet. Jeśli chcecie, potraktujcie wszystko co poniżej jako męskie spojrzenie na kobiecy świat przez pryzmat niniejszej lektury ;)

Zacznijmy może od tego, że „Druga płeć” postrzegana jest jako jedna z najważniejszych książek dotyczących kobiecej tożsamości i szeroko pojętego feminizmu. Co do samego feminizmu – nazywana jest ona czasem jego wykładnią, a nawet swoistą biblią. Stąd moje zainteresowanie tą pozycją. Jak tu bowiem nie być ciekawym czegoś, co w pewien sposób określa spojrzenie na świat przed drugą płeć? :)

Całokształt książki sprowadza się do nieciekawie może brzmiącego, ale w założeniu autorki sensownego spojrzenia na feminizm w kontekście założeń filozofii egzystencjalnej. Brzmi to bardzo mądrze i z pozoru skomplikowanie, ale w gruncie rzeczy nie ma w tej książce jakichś niejasności czy zawiłości – czyta się to wszystko płynnie, bez przestojów i raczej z pełnym niż niepełnym zrozumieniem tematu. Autorka nie żongluje żadną niezrozumiałą terminologią i chwała jej za to.

Kolejne rozdziały to jedno wielkie, przekrojowe spojrzenie na kobiecy świat. W każdym prawie jego aspekcie, najważniejszy jest jednak ten społeczny oraz psychologiczny. Autorka snuje rozważania o kobiecości w odniesieniu do pełnionych przez płeć piękną ról społecznych (córka, żona, kochanka, babcia), a także zawodowych (przy podkreśleniu szczególnej wagi i znaczenia kobiecej emancypacji), a całość odnosi do psychologicznych aspektów funkcjonowania kobiety w społeczeństwie i w rodzinie. Wywody te bywają interesujące, ale czasem przesiąknięte są one wszechobecnym w książce feminizmem, prawem do emancypacji, dążeniem do równouprawnienia, a także (często) rewizjonizmem w odniesieniu do kształtu świata, w którym kobiety co prawda funkcjonują, jednak nienawidzą faktu, iż ów świat zbudowali mężczyźni.


Wiele wywodów autorki jest sensownych i w wielu miejscach należy się z nią zgodzić. Nawet mężczyzna może przyznać rację części zawartych tutaj wniosków, lecz… nie wszystkim. I to bynajmniej nie przez jakiś seksizm, czy negację idei równouprawnienia – nic z tych rzecz! Jeśli z czymś się w tej książce zgodzić nie można, to bardziej ze sposobem przedstawiania kobiet, z częścią wniosków które są w ewidentny sposób przestarzałe, a także z nutką wojującego marksizmu, którą niestety da się w pewnych miejscach wychwycić.

Co jest złego w sposobie przedstawiania płci pięknej w tej książce? Przede wszystkim to, że autorka bardzo często opisuje kobiety – I CZYNI TO KOBIETA! – jako takie w zasadzie… „nie wiadomo co”. Naprawdę!; punktem wyjścia do przedstawiania sytuacji kobiet jest w książce bardzo często sprowadzanie jej do bezwolnych, uciemiężonych stworzeń, które są wręcz upodlone, niezdolne do podejmowania decyzji, i nagle dzieje się COŚ, co pozwala im wstać z kolan, podnieść w górę zaciśniętą pięść i krzyczeć „DOSYĆ!” Naprawdę? To jest właściwe przedstawianie sprawy? Jako facet nie neguję, że pełne równouprawnienie we współczesnym świecie nie do końca w wielu kwestiach istnieje, ale przedstawianie tego nieomal jako trzymanie kobiety w łańcuchach bezwolności, które przez słuszny gniew zostają przez tę przebudzoną do samoświadomości istotę zerwane… Lekka przesada :) Nikt nie twierdzi, że kobiety na przestrzeni dziejów nie były często traktowane w sposób drugorzędny, jednak przedstawienie tego w TAKI sposób to raczej, delikatnie mówiąc, niepotrzebne podsycanie nastrojów… Mówiąc zaś dosadnie… to czysta demagogia i dorabianie bzdurnej ideologii.

Negatywnym zjawiskiem jest także przewijająca się w książce nutka marksizmu… Autorka nieraz grzmi w stylu „każdemu według potrzeb!”. Hmm… Jak to się ma do IDEI równouprawnienia, w której każdy powinien mieć równe szanse i równe zasady rywalizacji? To o czym czasem się w tej książce pisze bardziej przypomina komunizm, a w najlepszym przypadku przekonywanie do wprowadzania jakichś parytetów… A czyż nie powinno być tak, jak według starej amerykańskiej zasady: „jesteś dobry? - ścigaj się ze mną i niech wygra lepszy”?

Mam też wrażenie, że autorka książki w kilku co najmniej miejscach próbuje samą kobiecość jako taką… obrzydzić. Zohydzić. No bo jaki inny cel może mieć porównywanie macierzyństwa do „noszenia w brzuchu, w martwej ciemnej macicy, jakiegoś galaretowatego tworu, który stworzony z niebytu dąży z każdą chwilą do nieuchronnej śmierci”? Cytat nie jest może dosłowny, ale oddaje istotę rzeczy – autorka nie raz i nie dwa po prostu chce chyba zohydzić kobietom ich własną kobiecość.

Po lekturze można dojść do wniosku, że poza całą wartościową częścią (w której kobiecość jako taka i kobiece role w aspekcie społecznym i psychologicznym opracowano bardzo rzetelnie) równie ważną motywacją twórczyni tego dzieła jest próba zaszczepienia kobietom przekonania, że powinny mieć pretensje do całego świata – w szczególności do mężczyzn! – o to, że to właśnie one rodzą dzieci. Wina mężczyzn!... Drugi wniosek może być też taki, że największą pretensją pań do panów powinno być to, że nie mogą one iść na front i ginąć na nim w trakcie działań wojennych… Trochę to absurdalne.


Wielka szkoda, że autorka w żaden sposób nie spróbowała też nawet odnieść się do konfliktu pomiędzy istotą kobiecości, a istotą feminizmu. Nie da się moim skromnym zdaniem – i nie powinno się tego robić – od tych kwestii uciekać. Jakie kwestie mam konkretnie na myśli? Chociażby stojące ze sobą w sprzeczności oczekiwania co do całkowitego równouprawnienia, do dopuszczenia do pełnienia (w całej rozciągłości tego tematu) męskich ról w społeczeństwie, oczekiwań co do męskiego udziału w kobieco postrzeganych obowiązkach z istotą kobiecości, czy też choćby z uwarunkowanym przez naturę rodzeniem dzieci (mężczyzna wszak urodzić dziecka, jak dobrze wiemy, nie może – czyż nie stoi to w rażącej sprzeczności z ideą całkowitego równouprawnienia?). Inny przykład? Proszę bardzo – jak można pogodzić jednoczesne oczekiwanie, że mężczyzna w takim samym stopniu jak kobieta będzie pełnił obowiązki domowe, wychowawcze, a JEDNOCZEŚNIE, TAK JAK DOTYCHCZAS, będzie prawdziwym samcem-żywicielem rodziny zapewniającym jej byt? Toż doby na to nie starczy :) Może wniosek powinien być taki, że kobiety same nie wiedzą czego chcą? Albo może chcą „wszystkiego”, walczą o to „w słusznym gniewie”, a kiedy już to „wszystko” dostaną, to dopiero wtedy usiądą i się zastanowią (koniecznie spoglądając na malutkich, sprowadzonych do roli podnóżków mężczyzn), co tak w sumie mają teraz z tym „wszystkim zrobić”?… I kto wie, może gdy owo „wszystko” wywalczą i zburzą „w słusznym gniewie” istniejący porządek świata – może wtedy, w obliczu chaosu, obarczą winą za ten chaos… mężczyzn? :) Niestety tego się z tej książki nie dowiemy. Autorka nie podejmuje w tych kwestiach rękawicy. Takich zagadnień w książce BRAK. Jest za to nawet rzeczowa analiza kobiecości, ale doprawiona komunizującym, grzmiącym wezwaniem do obalenia „męskiego dyktatu” … Uzupełniona przy okazji demagogią, bzdurną ideologią i chęcią zohydzenia istoty kobiecości. Bliżej temu wszystkiemu (zbyt często) do mowy nienawiści, niż do racjonalnych, popartych argumentami wywodów. Szkoda.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#drugapłeć #LeDeuxiemeSexe #SimoneDeBeauvoir #czarnaowca







How To. Jak? Absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów - Randall Munroe


Tytuł: How To. Jak? Absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów (tytuł oryginału: How To: Absurd Scientific Advice for Common Real-World Problems)
Autor: Randall Munroe
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 20.05.2020
Liczba stron: 306



Absurdalne rozwiązania.

Nauka i dowcip w służbie literatury? Proszę bardzo :) Niniejsza książka pełna jest i jednego i drugiego – i to w zadziwiająco równych proporcjach, albowiem tyle samo tu nauki co dowcipu. A także absurdu, niejednokrotnie bowiem pokazano tutaj rozwiązania prostych problemów o takim stopniu abstrakcji, że na 99% żaden zwyczajny zjadacz chleba by na takie rozwiązania nie wpadł :) Ale może to i lepiej – owe rozwiązania są dowcipne i interesujące, ale też szalenie można sobie przez ich użycie skomplikować życie (haha, nawet do rymu wyszło ;) ).

Może zacznijmy od kilku sztandarowych przykładów co do których sądzę, że znakomicie oddadzą one wspomnianego  przed chwilą ducha absurdu i abstrakcji. Książka porusza takie kwestie jak np. to, jak zasilić dom na Marsie energią elektryczną, czy też jak przy użyciu prądu strumieniowego nocy polarnej sprawić, że będziemy wyżej skakać (!). Znajdziemy tutaj także porady na temat tego, jak odparować wodę z rzeki i co się wtedy może stać :) Czy powyższe przykłady wystarczająco obrazowo oddają skalę abstrakcji tej książki, a także jej autora? Sądzę, że tak ;)


Czy wszystko co napisałem powyżej oznacza, że ta lektura jest totalnie absurdalna? Jako całość? Oczywiście, że nie :) Ta książka jest po prostu przykładem tego, jak wiele osiągnęła dzisiejsza nauka oraz dowodem na to, że jej granice poznawcze (a z nią i nasze) stale się poszerzają. A to dobra wiadomość :) Wniosek i puenta są bowiem takie, że dzięki dzisiejszemu poziomowi posiadanej przez naszą cywilizację wiedzy oraz nauki mamy do dyspozycji tyle sposobów rozwiązywania problemów, że czasem aż głowa boli ;)

Bardzo fajnym rozwiązaniem jest ujęcie całej książki w humorystyczne ramy. To pokazuje, że nauką i jej zdobyczami można się też bawić – i to z całkiem sporym poziomem rozbawienia. Pamiętajmy także, że jest to lektura z gatunku popularnonaukowych. Ma być ona zatem pewną ciekawostką oraz intelektualną rozrywką. Myślę, że każdy z tych celów został osiągnięty :)


Sądzę, że warto na koniec wspomnieć jeszcze o jednym… To NIE JEST PORADNIK! :) Pamiętajcie o tym proszę i powstrzymajcie się przed zastosowaniem w praktyce znakomitej większości przedstawionych w książce rozwiązań ;) No chyba że macie np. na co dzień do czynienia z technologią skafandrów kosmicznych, lub też znacie się np. na prądach strumieniowych – wtedy wszystko jest ok. Lecz jeśli nie posiadacie tego rodzaju wiedzy… może ograniczcie się tylko do lektury i nie powtarzajcie tego wszystkiego w domu ;)

Gorąco polecam!


Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#howtojak #czarnaowca #randallmunroe







piątek, 26 czerwca 2020

WYWIAD Z ANDRZEJEM PILIPIUKIEM!!! :) :)


Z OKAZJI PREMIERY "UPIORA W RUDERZE" - NIESPODZIANKA! COŚ NA PÓŁCE MIAŁO WIELKĄ PRZYJEMNOŚĆ PRZEPROWADZIĆ MAŁY WYWIAD Z AUTOREM - ANDRZEJEM PILIPIUKIEM! :)


Pan Andrzej odpowie na pytania dotyczące nowej książki, opowie o swoim funkcjonowaniu w warunkach pandemii, zdradzi co nieco na temat swoich marzeń, a także uchyli rąbka tajemnicy na temat tego, czym nas literacko w najbliższej przyszłości zaskoczy. A na deser dowiemy się czegoś na temat przyszłorocznych - oby hucznych! - obchodów Dni Jakuba Wędrowycza w Wojsławicach! ZAPRASZAM! :)



COŚ NA PÓŁCE: Od kilku dni możemy już kupować „Upiora w ruderze”. Czy chciałby Pan w jakiś sposób zachęcić czytelników do sięgnięcia po tę książkę?

ANDRZEJ PILIPIUK: Gatunkowo to jest horror. Ale na wesoło. Jeśli ktoś pragnie chwili odprężenia przy lekturze, szuka historii o duchach, ale takiej, przy której chciałby się raczej śmiać niż bać, to jest pozycja dla niego. Nie jest to czysta rozrywka – osadziłem fabułę opowiadań w konkretnych epokach historycznych – pokazując ich realia i uwarunkowania. Można zatem czytać to dla rozrywki, ale także siąść i chwilę pomyśleć…


CNP: Czy premiera kolejnej książki to jakieś nowe lub inne emocje niż w przypadku Pana starszych książek? A może to za każdym razem wciąż te same uczucia?

AP: Zawsze jest to przyjemny finał kilkumiesięcznej pracy. Po latach kolejna książka nie robi już takiego wrażenia, jest traktowana raczej jak kolejny szczebel długiej drabiny prowadzącej gdzieś w górę. Z drugiej strony – piszę rzeczy na tyle różnorodne, że nie popadam w rutynę. Każda kolejna książka to pewnego rodzaju przygoda, także dla autora.


CNP: Po (świetnej!) lekturze „Upiora w ruderze” nurtuje mnie jedna rzecz… Czy zdradzi Pan, co się stało z hrabiowskimi skarbami, których muzealnik nie zdołał sobie przywłaszczyć?

AP: To dobre pytanie – niestety przypuszczam, że uwłaszczyła się na nich milicja. Znam z autopsji podobną historię.


CNP: Do „Upiora…” wracając – dlaczego nie nawiązał Pan w żaden sposób do historycznych wydarzeń z naszej dziewiętnastowiecznej historii? W książce znajdziemy nazistów, komunistów, bezmyślnego kolektywizatora, a więc, przekrojowo patrząc, mamy w książce historie wyłącznie z wieku dwudziestego (poza prologiem i epilogiem rzecz jasna). Nie kusiło Pana nawiązanie chociażby do powstań narodowych z dziewiętnastego wieku?

AP: Kusiło, tak trochę. Rozpisywałem sobie różne fabuły, ale ostatecznie do realizacji poszły tylko pomysły najbardziej udane. Te orbitujące w klimatach carskiej Rosji nie porwały mnie aż tak jak nabijanie się z hitlerowców, enkawudzistów i komuchów. Patrząc od strony czysto konstrukcyjnej, zbiorek opowiadań powinien zamykać się w zgrabną całość. Tymczasem w zasadzie w każdym opowiadaniu mamy nowych głównych bohaterów. Żeby to mocniej „pospinać”, dłużej towarzyszą nam bohaterowie drugoplanowi – duchy trzech dziewczyn, zwłaszcza najmłodszej, i stary kamerdyner Nepomucen. Nie bez znaczenia są wątki poboczne, powracające jak echo w kolejnych tekstach. Przykładem może być pośmiertna kariera złodzieja Kukuły – legenda tym silniejsza, im mniej żyjących świadków…  


CNP: W „Upiorze w ruderze” wnikliwy i wierny czytelnik Pana twórczości odnajdzie z pewnością – przynajmniej pod kątem humorystycznym – klimat nieco zbliżony do opowieści o Jakubie Wędrowyczu. Czy Jakub w najbliższym czasie powróci?

AP: Jubileuszowy, dziesiąty, tom przygód egzorcysty powoli na deskach kreślarskich. Przypuszczam, że ukaże się pod koniec przyszłego roku lub na początku dwa tysiące dwudziestego drugiego. Dowiemy się z niego, czym był Stomatologiczny Batalion Karny, będzie wyprawa po kamień fizjologiczny, tradycyjnie Bardaki dostaną łomot... Dwadzieścia – dwadzieścia pięć krótkich opowiadań. Tę formę czytelnicy lubią najbardziej.


CNP: Ostatnio wszyscy funkcjonujemy w warunkach pandemii. Czy koronawirus wpłynął w jakiś sposób na Pana twórczość? Odcisnął  na niej swoje piętno?

AP: Spadło tempo pracy – niestety szkoły były zamknięte, a dzieci w domu to trochę kula u nogi. Dokończyłem ostatnie teksty, zrobiłem redakcję, napisałem około jednej czwartej kolejnego zbioru opowiadań. Zakładałem, że na koniec czerwca będę na ukończeniu kolejnego maszynopisu – niestety figa. Reszta w zasadzie się nie zmieniła, i tak głównie siedzę w domu i pracuję. W marcu i na początku kwietnia, gdy nie wiedzieliśmy tak do końca, jakie rozmiary przybierze epidemia, było trochę nerwów. W tej chwili widać, że to nie dżuma, choć oczywiście nie wolno tego lekceważyć. Będziemy się bujali z tym draństwem jeszcze kilka miesięcy, zachoruje drugie tyle Polaków, ale liczba zgonów zapewne nie przekroczy pięciu tysięcy. Jest to doświadczenie dla naszego pokolenia na swój sposób nowe, choć dla naszych dziadków i rodziców nie. Pamiętają epidemię choroby Heinego-Medina w końcu lat pięćdziesiątych. Jej efektem było trwałe kalectwo dwudziestu tysięcy dzieci. Młodsi pamiętają grypę Hong-Kong, która zabiła pięćdziesiąt tysięcy Polaków. Korciło mnie, żeby napisać opowiadanie, w którym Robert Storm przybywa do Wenecji w przeddzień epidemii, bo jest na tropie zaginionej kompozycji Vivaldiego i nie chce odpuścić… Może kiedyś to napiszę, ale jeszcze nie teraz.  


CNP: W jednym z ostatnich wywiadów wspomniał Pan, że Pana pomysłem numer jeden na życie była archeologia. Ponieważ nie wypalił, zrealizował Pan pomysł numer trzy, którym było (i jest) pisanie. Czy zdradzi Pan, co było numerem dwa?

AP: Weterynaria. Ale najchętniej byłbym bogatym milionerem – sybarytą leżącym pod palmą, na hamaku z drinkiem w szklance. Pomysły dyktowałbym sekretarce, ona zlecałaby ich stworzenie. Miałbym dzięki temu swoje fabuły napisane przez ulubionych pisarzy i nawet bym się nie przyznawał do ich współautorstwa.  


CNP: Czy istnieje jakaś koncepcja na książkę lub opowiadanie, która za Panem chodzi, nie daje o sobie zapomnieć, ale nie została jeszcze jako pomysł zrealizowana?

AP: Ciągle dumam nad kontynuacją „Oka Jelenia”. W zasadzie nie ma to być kontynuacja tylko historia równoległa – ma się dziać w tym samym czasie co główny sześcioksiąg. Bohaterowie podejrzewali, że mechaniczna łasica kontroluje jeszcze co najmniej jedną grupę poszukiwaczy.  Wcześniej czy później trzeba będzie o tym napisać


CNP: Którego swojego bohatera lubi Pan najbardziej? I dlaczego?

AP: Fajnie wyszedł mi Robert Storm, czytelnicy też go polubili. Jestem tak trochę regionalistą, grzebię w historii moich rodzinnych Wojsławic, szukam starych zdjęć, próbuję odnaleźć dawne opisy miejscowości we wspomnieniach z czasów powstań narodowych. On działa trochę podobnie, choć szuka artefaktów ciekawych dla czytelnika, i to szuka znacznie skuteczniej niż ja. Poza tym to trochę wariat – jak ja. Doktor Paweł Skórzewski jest inny – ma bardziej ścisły umysł. Podchodzi do rzeczywistości chłodno, analitycznie. Myślę, że czeka nas jeszcze niejedna przygoda z tymi bohaterami. Jakuba ludzie lubią, bo fajnie robi zadymę, nie popuszcza i nie da sobie napluć w kaszę. Jest też nieustanym przypomnieniem, że nie ma na nas mocnych i że Polak potrafi nadupczyć każdemu wrogowi.


CNP: Czy któregoś ze swoich bohaterów lub którejś ze swoich książek Pan nie lubi lub uważa Pan, że można było wykreować tę postać lub historię nieco lepiej?

AP: W zasadzie nie mam tego problemu. Oczywiście po pewnym czasie nachodzi człowieka myśl, że w zasadzie wszystko powinno być napisane inaczej, lepiej… Ale nie zamierzam poprawiać tego, co już się ukazało.


CNP: Co i kogo czyta na co dzień Andrzej Pilipiuk?

AP: W tej chwili siedzę nad najnowszą powieścią Stefana Dardy. Bardzo zacna lektura – jeśli ktoś naprawdę lubi się bać – szczerze polecam książkę „Jedna krew”. 


CNP: Tegoroczne Dni Jakuba Wędrowycza niestety się nie odbędą (wiadomo – pandemia). W przyszłym roku przypada z kolei dwudziesta rocznica wydania „Kronik Jakuba Wędrowycza”. Czy w związku z tym możemy spodziewać się za rok hucznego świętowania, również w wakacje w Wojsławicach? Wszak okrągła rocznica zobowiązuje ;)

AP: Myślę, że koniecznie trzeba to uczcić… W tym roku planowaliśmy świętować dwadzieścia pięć lat postaci Jakuba (de facto w „Norweskim Dzienniku” pojawił się wcześniej, ale w sierpniu dziewięćdziesiątego piątego roku napisałem pierwsze cztery opowiadania o tym dziadu. Chcemy odsłonić pomnik Semena – mamy już zebrane datki od czytelników, rzeźbiarz pracuje.


CNP: Pana książki ukazują się nie tylko w Polsce, ale także na zagranicznych rynkach wydawniczych. Czy z któregoś przekładu jest Pan szczególnie zadowolony? Którą książkę Andrzeja Pilipiuka najchętniej czyta się za granicą?

AP: Pojedyncze opowiadania ukazały się po rosyjsku i litewsku. Książki o Jakubie i kuzynkach Kruszewskich były przekładane na czeski. Pierwszy tom kronik Jakuba ukazał się też po ukraińsku. Przekłady po czesku podczytywałem sobie – myślę, że są bardzo dobre. Oddają klimat i ducha mojej prozy.


CNP: Największe marzenie Andrzeja Pilipiuka to…?

AP: Pokój i dobrobyt na świecie. A jak się nie uda – zbudować własne małe muzeum w Wojsławicach. Pokazać historię naszej gminy, wyeksponować zgromadzoną kolekcję. Samych narzędzi szewskich mam ponad czterysta sztuk.  Ponadto marzy mi się wyprawa do północnego Sudanu – szlakiem zasypanych przez piaski królestw chrześcijańskiej Nubii.


CNP: Którą ze swoich książek poleciłby Pan w szczególności?

AP: To zależy, czego kto szuka. Moja twórczość jest jak pudełko czekoladek i każdy znajdzie coś dla siebie. Na wesoło – przygody Wędrowycza. Nabijanie się z komuny – cykl o wampirach z warszawskiej Pragi. Bardziej historyczno-fantastyczna – „Oko Jelenia”, „Operacja dzień wskrzeszenia”. Dla kobiet – cykl o kuzynkach. Fantastyka na poważnie – cykl „Światy Pilipiuka”. Mam i rzeczy dla bardziej wytrawnych poszukiwaczy. Wydałem dwa albumy regionalistyczne o Wojsławicach. Jestem współautorem podręcznika szkolnego „Przeszłość dla przyszłości” – przy czym nie jest to taki zwykły podręcznik, a historia alternatywna – udaje książkę szkolną ze świata, w którym Polska w pięknym stylu wygrała II wojnę światową. Na ludzi spragnionych felietonów podróżniczych o Skandynawii wzbogaconych o przemyślenia polityczno-historyczne czeka „Raport z północy” – choć ostrzegam w wielu miejscach piszę o sprawach poważnych, smutnych i tragicznych, nie jest to łatwa ani przyjemna lektura.   


CNP: I ostatnie pytanie – czym Andrzej Pilipiuk zaskoczy nas literacko w najbliższej i w tej nieco bardziej odległej przyszłości?

AP: Piszę z językiem na brodzie dwunasty zbiór opowiadań „na poważnie”. Jak wspomniałem, na deskach kreślarskich jubileuszowy, dziesiąty, tom przygód nieustraszonego egzorcysty z Wojsławic. Parę innych pomysłów kołata się po głowie


CNP: Dziękuję pięknie za rozmowę.


#upiórwruderze #andrzejpilipiuk #fabrykasłów #fantastyka #duchy







Chwała Rzymu. Jak tworzyło się imperium - Anthony Everitt


Tytuł: Chwała Rzymu. Jak tworzyło się imperium (tytuł oryginału: The Rise of Rome: The Making of the World's Greatest Empire)
Autor: Anthony Everitt
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 02.06.2020
Liczba stron: 464



Historia powstania potęgi.

„Chwała Rzymu” to pasjonująca historia o tym, jak z małej rzymskiej osady wyrosło na przestrzeni dziejów imperium, które stało się niekwestionowanym (a przynajmniej niekwestionowanym od czasu zakończenia wojen punickich) hegemonem w basenie Morza Śródziemnego. Anthony Everitt przybliża nam proces jego powstawania i czyni to na tyle zręcznie, że dobrze znane fakty nabierają na łamach tej książki całkiem nowego blasku.

Najprostszy – a jednocześnie najbardziej oczywisty – wniosek po lekturze jest taki, że… nie od razu Rzym zbudowano ;) Everitt odkrywa czytelnikowi kulisy tego rozłożonego na całe wieki procesu, a całą narrację dzieli na trzy główne części odniesione kolejno do legendarnych początków Rzymu, do etapu rozszerzania jego wpływów na całą Italię, a także do etapu, w którym rzymska republika okrzepła stając się tym, czym w istocie była – politycznym hegemonem śródziemnomorskiego świata.


Everitt, co bardzo ważne w trakcie czytania, nawet ukazując rzymskie triumfy każe zwrócić czytelnikowi uwagę na pierwsze oznaki przyszłego wewnętrznego rozkładu i upadku rzymskiej republiki. Autor wyłuszcza całą genezę tego procesu, który paradoksalnie rozpoczął się wraz ze wzrostem bogactwa i akumulacją kapitału w Wietrznym Mieście. Autor książki łączy to także z napływem bezrolnej ludności do stolicy republiki, z których to mas wytworzył się miejski plebs – żądna krwi i igrzysk tłuszcza, której istnienie było jednym z wielu przejawów wewnątrzpaństwowego kryzysu.

Narracyjne płaszczyzny książki dotyczą kilku głównych sfer rzymskiej rzeczywistości. Najważniejszą z nich (przez pryzmat której Everitt opisuje wszystkie pozostałe) jest ekspansja rzymskiej państwowości i toczone przez młodą republikę wojny. Myślę, że wybór tego właśnie tematu jako wiodącego jest słuszny, jest on bowiem chyba najbardziej interesujący obiektywnie na rzecz patrząc. Kolejne płaszczyzny narracji to zmiany na tle społecznym, częściowo gospodarczym oraz politycznym – kolejne wątki doprowadzono tutaj aż do czasów Mariusza i Sulli, których rządy były w zasadzie ostateczną agonią republiki w jej klasycznej formie ustrojowej.


Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Wielką zaletą tej pozycji jest sposób Everitta na opowiadanie o historii: lekki, prosty, interesujący, pełen ciekawostek, a jednocześnie rzeczowy i merytoryczny. Opowiadana w taki sposób historia autentycznie ciekawi :) I być może jest to szansa na zainteresowanie szerszej rzeszy czytelników.

Everittowi należy się za tę pozycję wielki szacunek i nie mniejsze od tego szacunku brawa. Starożytny Rzym staje przed naszymi oczami w tej książce jak żywy, a sposób w jaki opowiada o nim autor – pełen pasji, zacięcia historycznego i realizmu – sprawia, że chce się tę książkę przeczytać od deski do deski. Pozytywnie zaskakuje także fakt, że Everitt skupia się na historii Rzymu od jego powstania do upadku republiki, a więc na okresie, który niekoniecznie jest tym najbardziej popularnym jeśli chodzi o starożytny Rzym. Za taki a nie inny wybór co do historii Rzymu także wielkie brawa.


Polecam!

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl


#chwałarzymu #anthonyeveritt #rzym #taniaksiążka #theriseofrome







Krew za krew - Victoria Selman


Tytuł: Krew za krew (tytuł oryginału: v)
Seria: Ziba MacKenzie (tom 1)
Autor: Victoria Selman
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 17.06.2020
Liczba stron: 432



Gra w kotka i myszkę.

„Krew za krew” to pełen zwrotów akcji thriller, w którym do ostatnich chwil nie możemy być niczego całkowicie pewni. Jest to jednocześnie bardzo obiecujący… debiut :) Pierwszy raz bowiem mamy do czynienia z książką autorstwa Victorii Selman.

Selman na debiut wybrała sobie powieść, która w założeniu ma być pierwszą częścią większego cyklu. Ambitnie :) … Ciężko dziś oczywiście wyrokować co i jak wyjdzie z tych planów (i jaka będzie jakość ich realizacji), aczkolwiek po lekturze „Krew za krew” możemy być chyba umiarkowanymi optymistami w tej kwestii :)

Główną bohaterką książki (i całego planowanego cyklu) jest Ziba MacKenzie – Brytyjka o irańskich korzeniach, która na co dzień pracuje jako profilerka kryminalna (innymi słowy tworzy ona profile psychologiczne przestępców, w tym seryjnych morderców). Aktualnie Ziba przeżywa coś na kształt kryzysu emocjonalnego, a wszystko przez wzgląd na żałobę po śmierci ukochanego ojca. Z tego swoistego letargu życiowego wyrwie ją podróż podmiejską kolejką, która… skończy się tragicznie. Na skutek zderzenia kolejka ulega wykolejeniu, a niemalże na rękach Ziby umiera współpasażerka jej podróży. Zanim jednak umrze, zdoła przekazać Zibie wiadomość: „On to zrobił. Musisz komuś o tym powiedzieć”…


W niedużym odstępie czasu od opisanej wyżej tragedii do MacKenzie zgłasza się… Scotland Yard. Śledczy proszą Zibę o pomoc w stworzeniu profilu seryjnego mordercy, który najprawdopodobniej powrócił po 25 latach. Nosi on pseudonim Kastrator z Londynu, a jego ofiarami padają homoseksualiści – najczęściej mordowani w arcybrutalny sposób…

Czy obydwa wątki – kolejka podmiejska, seryjny morderca homoseksualistów – są w jakiś sposób ze sobą powiązane? Nietrudno się domyślić (i chyba nie będzie to wielkim spoilerem), że… tak. Co gorsza, Ziba wpada na ślad schizofrenicznego psychopaty, który czując się jak zwierzyna postanawia samemu zostać myśliwym i zaczyna w związku z tym polować na tropiącą go profilerkę. Czy Ziba ujdzie z tej rozgrywki z życiem? Czy psychopata zostanie unieszkodliwiony?


Thriller pełen akcji, który autentycznie trzyma w napięciu. Nie ma może w tej książce jakichś wielkich zaskoczeń czy fabularnych fajerwerków, ale jest za to ciekawy pomysł na główną bohaterkę, dobrze poprowadzona akcja i kilka fabularnych twistów na przyzwoitym poziomie. Myślę, że to wystarczy do tego, aby uznać ten debiut za udany (a udanie zadebiutować w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w takiej tematyce, to spory sukces).

Polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#krewzakrew #vixctoriaselman #zibamackenzie #carnaowca






Zwyczajny szpieg. Powrót - Filip Hagenbeck


Tytuł: Zwyczajny szpieg. Powrót
Autor: Filip Hagenbeck 
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 17.06.2020
Liczba stron: 432



Szpiegowskie życie.

Kim jest Filip Hagenbeck? Szpiegiem :) A uściślając oficerem wywiadu, który ma na swoim koncie szereg misji odbytych w mniej i bardziej egzotycznych zakątkach świata. Być może kojarzycie tę personę z innej książki – „Zwyczajny szpieg. Wspomnienia”. Jeśli macie takie skojarzenie, to jest ono jak najbardziej prawidłowe, albowiem „Zwyczajny szpieg. Powrót” to swoista kontynuacja tamtej historii.

Opowieść rozpoczyna się w momencie, gdy Hagenbeck powraca z misji w Nigerii. Nie jest to powrót tak do końca optymistyczny, ponieważ przełożeni dziękują mu z chwilą powrotu za współpracę. Cóż – takie jest czasami życie szpiega… Hagenbeck nie zamierza jednak osiąść na laurach (tudzież na kanapie przed telewizorem) i podejmuje próbę odnalezienia swojego miejsca w polskiej rzeczywistości.


Gdzie jest owo miejsce? Trochę tu – trochę tam… Hagenbeck wspomina jak parał się sprzedażą detaliczną owoców cytrusowych, przytacza epizod pracy w towarzystwie ubezpieczeniowym, a także wspomina przesłuchania do Radia Kolor, gdzie po drugiej stronie mikrofonu czekali na niego Wojciech Mann i Krzysztof Materna :) Trochę zaskakujące, nieprawdaż? – szpieg w rzeczywistości handlowej, usługowej i radiowej :) Można by rzec – człowiek orkiestra ;) No ale zarabiać jakoś na chleb trzeba.

Po powyższych opowieściach można by przypuszczać, że kariera szpiegowska Hagenbecka definitywnie się zakończyła. Nic bardziej mylnego – z kolejnych rozdziałów dowiemy się, że Firma się o niego upomniała, a następnie wysłała do pewnego baaardzo gorącego kraju. Jak widać dobry fachowiec zawsze ma szansę wrócić do tego, w czym jest najlepszy (i to nawet pomimo tego, że Hagenbeck jakoś szczególnie za tym nie tęsknił).

Mam takie trochę… mieszane odczucia po lekturze. Niby fajnie jest poczytać o losach oficera wywiadu, którego aktywność zawodowa nie sprowadza się tylko do szpiegowskich niebezpieczeństw, ale także do – tak to nazwijmy – zwyczajnego życia, ale jednak… jestem chyba ofiarą ilości przeczytanych powieści szpiegowskich, bo nie do końca mi to pasuje. Książka to wprawdzie wspomnienia, ale słysząc „szpieg” i widząc to słowo na okładce książki z przyzwyczajenia oczekuję czegoś „wow”. Najlepiej z dużą ilością akcji. I niekoniecznie tym czymś w stylu „wow” są dla mnie wspomnienia, w które wpleciona jest zwyczajna proza życia… No nie porwała mnie ta książka niestety.


Nie oznacza to jednak, że Wam się ona nie spodoba. Taka lektura jak ta jest szansą na pokazanie, że pracownicy wywiadu – różnych szczebli – to także zwykli ludzie. Pełni pasji, talentów, pomysłów na życie. Takie ujęcie tematu może się podobać. I to nawet jeśli mnie osobiście to nie porwało.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#zwyczajnyszpiegpowrót #filiphagenbeck #czarnaowca






Nie zaczęło się od ciebie. Jak dziedziczona trauma wpływa na to, kim jesteśmy i jak zakończyć ten proces - Mark Wolynn


Tytuł: Nie zaczęło się od ciebie. Jak dziedziczona trauma wpływa na to, kim jesteśmy i jak zakończyć ten proces (tytuł oryginału: It Didn't Start With You)
Autor: Mark Wolynn 
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 28.06.2017
Liczba stron: 272



Odziedziczona trauma…

Czy traumę można dziedziczyć? Czy jest możliwe, że negatywne doświadczenia życiowe naszych rodziców (a nawet dziadków) są w stanie odbić się na nas samych i uwidocznić się w bolesny sposób w naszym emocjonalnym życiu? Mark Wolynn wykazuje w niniejszej książce, że odpowiedź na to pytanie niestety brzmi „tak”… A następnie kolejno wskazuje argumenty na poparcie tego twierdzenia… Czy wszystko jednak ma w tej książce (i w tej teorii) ręce i nogi?

Książka – przynajmniej według założeń - garściami czerpie z badań czołowych ekspertów zajmujących się zagadnieniem zespołu stresu pourazowego, m.in. Rachel Yehudy i Bessera van der Kolka. Sam Wolynn jest z kolei jednym z prekursorów teorii dziedziczonej traumy. Jak widać merytoryczny poziom przygotowania zarówno autora, jak również jego mentorów stoi (w teorii!) na wysokim poziomie i w związku z tym powinien być pewną rękojmią na to, że zawarte w książce twierdzenia są sensowne… Ale czy rzeczywiście tak jest? Można mieć niestety w tej materii ogromne wątpliwości.


Przede wszystkim głównym minusem tej pozycji jest to, że teoria Wolynna traci na wiarygodności w zasadzie z każdym kolejnym rozdziałem… Dzieje się tak dlatego, że od samego początku da się w trakcie czytania odczuć ogromny chaos w kwestii doboru autorytetów, na które autor się powołuje – znajdziemy tu chyba wszystkich od Junga po Freuda… Czy to właściwe czerpać z tak wielu różnych i odbiegających od siebie teorii psychologicznych na potrzeby merytorycznego umocowania teorii, która dotyczy bardzo wąskiej specjalizacji?...

Kolejnym problemem jest to, że Wylynn nie podaje w zasadzie ŻADNYCH efektów badań, testów, czy doświadczeń popartych przykładami z udokumentowanej pracy terapeutycznej. To nie jest po prostu wiarygodne, bo za wiarygodne nie sposób uznać „przykłady”, w których autor nie wiadomo jakim sposobem „wykazuje” np. związek między myślami o śmierci w płomieniach pewnej kobiety, której babcia zginęła w piecu krematoryjnym (!). Z całym szacunkiem dla tej i innych historii (oraz dla bólu pacjentów), ale czynienie z takich opowieści „dowodów” i „argumentów” na poparcie pewnej tezy zwyczajnie nie brzmi i nie wygląda poważnie…


Gdyby w książce zawarto wyniki JAKICHKOLWIEK badań – najlepiej z nurtu neuropsychologii – to miałoby to ręce i nogi. Niestety to co czytamy owych rąk i nóg nie ma. Pojawia się w związku z tym pytanie, czy jest to w ogóle poważna lektura? Czy też może szamaństwo / szarlataństwo w sposób nieuprawniony podniesione do rangi wniosków terapeutycznych, które aspirują do miana teorii psychologicznej?

Jeśli Wolynn przedstawi kiedyś na słuszność swojej teorii jakieś dowody, wyniki badań, testów – wtedy chętnie wszystko co tu napisałem odszczekam. Póki co nie wygląda to poważanie, a samą książkę trudno polecić (chyba że jako ciekawostkę na płaszczyźnie teorii bez absolutnie żadnego poparcia w praktyce).


Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#niezaczęłosięodciebie #czarnaowca #markwolynn #traumadziedziczona






Czytanie bajek w wakacje? Oczywiście, że tak! :)


Wakacje!


Lato to szczególny czas – zwłaszcza dla dzieci, które kojarzą tę porę roku z wakacjami :) Z przyczyn w związku z tym raczej oczywistych jest to dla najmłodszych ulubiony czas w roku ;) Słońce, ładna pogoda, odpoczynek od szkoły lub od przedszkola, wyjazd nad morze, w góry (lub w inne ciekawe miejsce), czas na robienie tego co się chce – z tym właśnie kojarzą się nam wakacyjne miesiące. Czy jednak nadejście lata oznacza, że nie ma w nim miejsca np. na książki? Bo kojarzą się ze szkolną lub przedszkolną ławką? Bynajmniej :) W lecie jak najbardziej można, a nawet trzeba czytać! ;) – i to zwłaszcza jeśli jest się ciekawym co słychać u naszych ulubionych bohaterów.


W dobie istnego zalania rynku wszelką możliwą literaturą dla dzieci czytanie bajek i książeczek dla najmłodszych już dawno przestało być czymś nudnym – wręcz przeciwnie :) Niemal każda szanująca się i posiadająca wiernych widzów bajka lub kreskówka udostępnia franczyzy na treści z nią związane, czego efektem jest m.in. sukcesywne ukazywanie się kolejnych książek z danych serii. W niniejszym wpisie zaproponuję Wam kilka z nich :)

Jako że nigdy nie zamykałem się na żadną serię wydawniczą, ani na treści skierowane do dzieci różnej płci i w różnym wieku, stąd poniżej letnia propozycja dla tych całkiem najmłodszych, a także osobno dla chłopców i dla dziewczynek. A na dokładkę – jako że trzy poprzednie propozycje to franczyzy zagranicznych serii – coś z rodzimego, polskiego podwórka wydawniczego ;)

Dla najmłodszych którzy dopiero poznają świat (a przy tym szczegółowo go badają w każdy możliwy sposób) bardzo fajnym pomysłem jest cała seria „Akademia mądrego dziecka”, a w niej podseria „Moje pierwsze bajeczki”. Dlaczego jest to taki fajny pomysł? Otóż z tego prostego powodu, że książeczki takie jak „Dzieńdobry, samochodziku” to kilka korzyści naraz: krótka bajka, szczegółowe, duże i kolorowe ilustracje pomagające poznać dziecku otaczający je świat, a także ruchome elementy, dzięki którym może ono poznać sposób działania różnych urządzeń – w tym przypadku samochodu – oraz dzięki którym będzie mieć okazję do poćwiczenia sprawności paluszków i dłoni. Rozwój grafomotoryki jest u najmłodszych bardzo ważny, nie trzeba więc chyba okazji ku temu dodatkowo rekomendować ;)


Spośród książek dla chłopców na lato poleciłbym coś… stricte chłopięcego ;) Coś, co miałoby szansę skutecznie odciągnąć chłopaków od ciągłego biegania, skakania i grania ;) Żeby spełnić to kryterium (a przy tym na śmierć chłopaków nie zanudzać bardzo długimi opowieściami) polecam książki w stylu „Tomek iPrzyjaciele. Bajki 5 minut przed snem”. Wybór tego rodzaju pozycji jest świetnym pomysłem, bo raz że chłopcy mogą przeczytać o nowych przygodach ulubionej ciuchci, a dwa – to są naprawdę krótkie bajki, w sam raz na paręnaście minut po południu lub wieczorem; nie ma więc szans, żeby ktoś się tą lekturą znudził.

Dla dziewczynek fajnym wyborem do czytania w wakacyjne popołudnia i wieczory może być „Masza i Niedźwiedź. Najpiękniejsze opowieści”. To także wybór krótkich bajek, pięknie na dodatek ilustrowanych, które będą fajną okazją do poznania nowych przygód znanej wszystkim łobuziary. Ta akurat bajka ma jeszcze ten plus, że sama w sobie jest właśnie taka bardzo… letnia :) I wakacyjna :) Jeśli będziecie w najbliższym czasie oglądać jakiś odcinek lub czytać jakąś historyjkę z Maszą w roli głównej – zwróćcie na to uwagę. Masza i Niedźwiedź jak ulał pasują i do lata i do wakacji :)


Na koniec coś z rodzimego podwórka. Na tym polu być może nie będę oryginalny, ale z całego serca polecam Wam serię „Basia” autorstwa Zofii Staneckiej i Marianny Oklejak. Mała Basia już od lat bawi, uczy się razem z nami zasad, wartości, właściwego zachowania i swojej roli w ramach rodziny w której żyje. To nieodmiennie pełne humoru i ciepła opowieści, które zachwyciły mnie już dawno temu. Na półkach w księgarniach znajdziecie ich multum, ja jednak – skoro już od początku przy lecie i przy wakacjach jesteśmy – polecam Wam „Basię i biwak”. Myślę, że taka tematyka książki będzie idealna na wakacyjny czas ;)


Mam nadzieję, że choć trochę zachęciłem Was i przekonałem do czytania przez wakacje :) To naprawdę nie będzie czas stracony – wręcz przeciwnie ;) Spróbujcie, a sami się przekonacie :)

UWAGA!!!
W dniach 26.06.2020 – 05.07.2020 HarperCollins Polska na hasło WAKACJE2020 udziela na całą ofertę książek dostępnych w Egmont.pl rabatu w wysokości 35%!!! Szczegóły tutaj:








Masza i Niedźwiedź. Najpiękniejsze opowieści - Magda Stojicic, Renata Lis


Tytuł: Masza i Niedźwiedź. Najpiękniejsze opowieści 
Seria: Najpiękniejsze opowieści
Autor: Magda Stojicic, Renata Lis 
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 15.04.2020
Liczba stron: 192



UWAGA!!!
W dniach 26.06.2020 – 05.07.2020 HarperCollins Polska na hasło WAKACJE2020 udziela na całą ofertę książek dostępnych w Egmont.pl rabatu w wysokości 35%!!! Szczegóły tutaj:


Łobuziara powraca!

Bardzo przyjemna - zwłaszcza dla dziecka ;) - czytanka na dobranoc. Bohaterzy zaś są bardzo dobrze znani z serialu, z serii książek, czy choćby nawet z półek sklepowych na działach z zabawkami.. ;) Masza i Niedźwiedź nie są obcy większości dzieci i ich rodziców ;)

Przed nami nowe oblicza Maszy ;) I rzecz jasna Niedźwiedzia ;) Świetnie znana maluchom bajka zyskuje w tej oto książeczce osiem nowych odsłon (część bowiem znana jest z innych publikacji). To jak? Wyruszamy na przygodę? ;)


Psotna Masza i cierpliwy Niedźwiedź (którego mnóstwo razy ze łzami śmiechu w oczach aż człowiekowi szkoda! :) ) przeżyją wspólnie, jak już wspomniano, osiem nowych przygód. Wśród nich znajdzie się m.in. czas na udział w plenerze malarskim, podbój sceny przez Maszę, a także poszukiwania chowającego się przed dziewczynką Niedźwiedzia oraz wyjaśnienie, dlaczego wiecznie głodne Wilki wróciły do szkolnej ławki.


Masza i Niedźwiedź jako seria podbiła serca wielu dzieciaków. I nie tylko dzieciaków zresztą ;) Jak widać bracia zza wschodniej granicy też potrafią stworzyć coś, co porwie tłumy. Ta bajka - w każdej odsłonie - ma w sobie coś, przez co nie sposób się nie uśmiechnąć - i to więcej niż raz :) 

Rosyjski serial telewizyjny robi jak widać niezłą furorę... ;) I bardzo fajnie. Mała Łobuziara i jej Duży Towarzysz są przesympatyczni i chyba na tę małą chwilę sławy zasługują ;) ... A czytanie dzieciom przed snem jest naprawdę super sprawą. Kto spróbował, ten wie ;) Kto nie spróbował... serio!, czas najwyższy ZACZĄĆ! :)


Polecam.

Dziękuję HarperCollins Polska za egzemplarz recenzencki.

Więcej na:
https://egmont.pl/Masza-i-Niedzwiedz.-Najpiekniejsze-opowiesci,25268230,p.html

#maszainiedźwiedź #najpiękniejszeopowieści #harpercollinspolska






Tomek i przyjaciele. Bajki 5 minut przed snem - praca zbiorowa


Tytuł: Tomek i przyjaciele. Bajki 5 minut przed snem
Seria: Bajki 5 minut przed snem
Autor: praca zbiorowa
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 15.05.2019
Liczba stron: 176



UWAGA!!!
W dniach 26.06.2020 – 05.07.2020 HarperCollins Polska na hasło WAKACJE2020 udziela na całą ofertę książek dostępnych w Egmont.pl rabatu w wysokości 35%!!! Szczegóły tutaj:

Powrót na wyspę Sodor :)

"Tomek i Przyjaciele" - jedna z najbardziej znanych bajek "kolejowych", a z parowozami w roli głównej znana chyba najbardziej :) Miło było mieć tę książeczkę w rękach. Mnóstwo kolorowych ilustracji, ciekawych historii - bajeczki jak się patrzy ;)


Co mamy w środku? ;) Kilka historyjek w sam raz  do poduszki. Wśród nich ciekawe propozycje, jak np. opowieść o Tomku poszukującym parowozu o imieniu Dama, historia wprost z warsztatu Spalinowozów, tajemnicza Wyspa Mgieł, a także odpowiedź na pytanie, co też takiego dostał w paczce pan Szyneczka.


Niniejsza książeczka do świetny pretekst do tego, żeby dobrze znane nam parowozy przeżyły kilka nowych przygód. Dzieci powinny być zachwycone ;) Mi też ta książeczka poprawiła humor, dawno nie widziałem bowiem żadnego książkowego wydania nowych historyjek wprost z Wyspy Sodor. Fajnie, że się pojawiło ;)


Super pomysł na książkę dla dzieci! Czytanie do poduszki to coś, co każdy rodzic robić powinien, okazja więc, z racji choćby tej książki - wręcz idealna :) (również idealna jeśli jeszcze nie zaczęliście tego robić przed snem w odniesieniu do własnych Pociech - może najwyższy czas zacząć? ;) ).


Dziękuję HarperCollins Polska za egzemplarz recenzencki.

Więcej na:
https://egmont.pl/Tomek-i-przyjaciele.-Bajki-5-minut-przed-snem,16334849,p.html

#tomekiprzyjaciele #bajki5minutprzedsnem #harpercollinspolska