Strony

czwartek, 19 kwietnia 2018

"Młody bóg z pętlą na szyi. Samobójstwo na raty" - Anka Mrówczyńska


Tytuł: Młody bóg z pętlą na szyi. Samobójstwo na raty.
Cykl: Młody bóg z pętlą na szyi (część III)
Autor: Anka Mrówczyńska
Wydawnictwo: Psychoskok
Data wydania: 23.03.2018r.
Liczba stron: 694


Miłość, nienawiść, destrukcja, nadzieja...

Anka Mrówczyńska powraca z kolejną częścią cyklu "Młody bóg z pętlą na szyi" - jednej z najlepszych serii autobiograficznych ostatnich lat. Czemu jednej z najlepszych? Skoro tyle wokół na półkach w księgarni innych, autentycznych historii? Może dlatego, że ta seria opowieści jest... prawdziwa aż do bólu. Szczera. Pełna odwagi. Pozbawiona owijania w bawełnę. I pełna trudnych emocji, pełna pędu ku destrukcji i nadziei tak silnych, że aż krzyczących z każdej strony... Nie trzeba być wielką, ważną dziejowo czy popkulturowo postacią, żeby książka mniej lub bardziej biograficzna była ciekawa i żeby przyciągała uwagę. Wystarczy być prawdziwym... A emocje, zwłaszcza tak silne jak tutaj - zawsze są prawdziwe. I ma to swoją, wielką i nieocenioną, wartość.

Poprzednie części cyklu to opowieść o pobycie autorki w szpitalu psychiatrycznym ("Młody bóg z pętlą na szyi. Psychiatryk") oraz o trudnym przebiegu psychoterapii ("Młody bóg z pętlą na szyi. Terapia u doktorka"). Ta część serii to trochę retrospekcja... Szalenie jednak wartościowa. Cofamy się, dzięki zapiskom z dziennika internetowego, do czasów szkolnych autorki, do chwili poznania miłości jej życia, do trudnych chwil początków tej relacji i do ton emocji, które Anka cały czas w sobie nosiła - walcząc codziennie z destrukcją, rozpaczą, czepiając się na przemian nadziei lub... żyletki / butelki / tabletek (niepotrzebne skreślić, a najlepiej wszystkie powyższe zostawić). Czy coś lepiej odda sedno sprawy niż cytat? :

"W tej chorej walce z samą sobą, stanęłam po złej stronie. Zamiast przezwyciężać słabości – niszczę siebie, z wściekłą irytacją opluwam swoje imię, z bezsilną rezygnacją zabijam w sobie resztki człowieka. Stanęłam po złej stronie – sama sobie jestem wrogiem..."

Po co to wszystko spisywać? - ktoś mógłby spytać. Hm... Może po to, żeby pomóc innym... zrozumieć? Zwłaszcza tym, którzy nie rozumieją (a zrozumieć powinni). Również po to, żeby inni, żyjący z tym samym problemem, pojęli że nie są jedyni, że ich rozterki, bezgłośne wycie do czterech ścian i pęd ku destrukcji nie są czymś, czego doświadczają tylko oni. Kogoś mogą nie interesować takie książki - ok, każdy lubi to, co chce. Ale takie pozycje są ważne - przede wszystkim dla tych, których dotyczą i dla tych, którzy powinni, lub po prostu chcą... zrozumieć. To dla nich jest ta książka ;)

Dla jednych "Samobójstwo na raty" będzie pewnie zajmującą lekturą medyczną, dla innych rzeczywistą pomocą, dla innych ciekawostką... Wszystko prawda. To jednak książka, z której można też wyciągnąć pewne ogólne życiowe wnioski, i to dotyczące nie tylko problemu będącego jej treścią. Ha! - jakie? Dosyć proste ;) ... Ale ważne, bo dotyczące istotnych w życiu wartości, jak zaufanie, siła płynąca do i od drugiego człowieka, definicja własnych celów w życiu i... odwaga, by się ich trzymać; by zdecydować... by coś w tym jednym, ważnym i raz obranym, właściwym kierunku robić... Tony emocji zawarte w tej książce pokazują, obok ukazania mechanizmu rozpaczy i destrukcji miotających człowiekiem, ile dla takiego człowieka znaczy i znaczyć może... nadzieja. I drugi człowiek. Ile może znaczyć siła uczucia, którego można się złapać, przytrzymać, a potem wyciągnąć się dzięki niemu z bagna, podnieść się dzięki niemu z dna. I nie chodzi wcale o przenośnie czy metafory w rodzaju "rozwalania ścian" - ściany można zawsze jakoś obejść, nawet jeśli droga wiodąca dookoła jest długa i trudna. Sztuka w tym, żeby wiedzieć czego się chce. Żeby to znaleźć. A jeśli się to już znajdzie... żeby się tego trzymać. Nie puścić tego... 

Pewną ważną nauką płynącą z tej książki jest to, że jedną z największych głupot w życiu jest odwracanie się od tego (i od tych), co (którego / których) się kocha. Zwłaszcza jeśli ktoś, kogo się kocha, odwzajemnia to - i chce być obok. To tak, jakby samemu sobie strzelać w kolano. I tak nie da się odciąć od tego, co jest silne, a każde odwrócenie się od tego, co się kocha - i co pomaga -, i tak skutkuje tym, że się potem do tego czegoś wraca... a czas bez tego czegoś, czas pewnej pustki wybrany na własne (niepotrzebne) życzenie, to czyste marnotrawstwo... przede wszystkim właśnie marnotrawstwo czasu. Wniosek? - jeśli coś pomaga, trzeba się tego trzymać. A nie odwracać się od tego. Po co?... I tak się po to coś i do tego czegoś wróci (bo to pomaga, i czasem świetnie o tym wiemy, a jednak robimy inaczej i uciekamy) - po co uciekać i tracić przez to czas?... ;)

Książek o borderline jest na rynku tak jakby coraz więcej. To fajnie ;) , takie rzeczy pomagają; im więcej się o czymś pisze i mówi, tym większe ogólne, nawet ogólnospołeczne, zrozumienie. To dotyczy (i dotyczyć powinno) nie tylko borderline, ale każdej innej kwestii zdrowia psychicznego, czy jakiegokolwiek zaburzenia. Może dzięki książkom takim jak ta (o czym kiedyś już pisałem) wyjdziemy kiedyś jako społeczeństwo z mroków ciemnogrodu ;) Oby ;)

Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Psychoskok za egzemplarz recenzencki!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz