Strony

wtorek, 23 października 2018

"Borderline: Autoterapia, czyli o sprawach poważnych z solidną dawką autoironii" - Anka Mrówczyńska


Tytuł: Borderline: Autoterapia, czyli o sprawach poważnych z solidną dawką autoironii
Wydawnictwo: Psychoskok
Data wydania: 06.10.2018r.
Liczba stron: 180


O sobie samym.

Książka pełna jednocześnie smutku i humoru, rozpaczy i nadziei... do tego napisana z wielką odwagą... Z okazji premiery wersji drukowanej - przed Wami odświeżona recenzja ;)


Na wstępie – ta książka była i (choć od premiery e-booka trochę czasu już minęło) w dalszym ciągu jest czymś szalenie ważnym i pozytywnym na polskim rynku wydawniczym. Dlaczego? Otóż dlatego, że takie lektury jak ta mogą być przysłowiowymi kroplami drążącymi skałę. „Skałę” zbudowaną z niezrozumienia, ze stereotypów, z szufladkowania i spychania na margines społeczeństwa każdego, kto ma ze sobą jakiś problem. Nie czarujmy się bowiem, tak to właśnie w naszym pięknym kraju wygląda; masz problem ze sobą? = jesteś „inny”, „dziwny”, może i „niebezpieczny”. Ergo? Usuń się w cień i nie wchodź „normalnym” w drogę… Smutny to obrazek i wniosek, ale (niestety) jakże prawdziwy. Stąd trzeba się tylko i wyłącznie cieszyć z tego, że powstają książki takie, jak ta. Może, pewnego dnia, społeczeństwo w efekcie zrozumie, że każdy – nawet ktoś z problemem – to też człowiek. I że może funkcjonować w społeczeństwie na takich samych zasadach, jak ktoś „bez problemu”. Oby; w końcu żyjemy powoli w czasach, w których chorobą cywilizacyjną jest chociażby depresja, a jakiekolwiek problemy z samym sobą przestają być czymś dziwnym… Oby podejście otoczenia zmieniało się w tym temacie tylko i wyłącznie na plus.


Lektur na temat zaburzenia osobowości typu borderline można, przy odrobinie chęci, kilka na polskim rynku znaleźć. Lecz nie ma na nim chyba drugiej takiej, jak ta. To książka napisana z wielką odwagą, jest to bowiem swoista autobiografia. Autorka pisze tak naprawdę o sobie... o własnych emocjach, stanach, kłopotach, zachowaniach... o życiu z towarzyszącym jej na co dzień Wielkim Problemem. Książka jest pełną dystansu do samego siebie historią o podróży w głąb siebie. O próbie ZROZUMIENIA samego siebie. Czym też autorka dzieli się z wszystkimi, którzy to czytają... To dowód wielkiej odwagi. Ale i genialny pomysł na to, by dzieląc się tym wszystkim - również dla siebie samej - pomóc innym. I za to Autorce należy się ogromny szacunek. Im więcej zaś czasu mija od chwili, kiedy książka ta ukazała się na rynku, tym ten szacunek jest tak naprawdę coraz większy – wzrasta on bowiem wprost proporcjonalnie do liczby osób, którym „Autoterapia” coś z biegiem czasu dała.


Nie trafiłem dotąd na książkę napisaną przez kogoś, kto do tego stopnia szczerze opowiedziałby o swoim problemie. Kto tak bardzo by się nim podzielił. A co więcej, kto dzięki temu był w stanie komuś pomóc. Tak, pomóc. To bardzo trudne, zwłaszcza do ujęcia w recenzji, jednak to niezaprzeczalny fakt: ta książka może i jest w stanie pomóc. Z poziomu opisanych w niej historii. Zdumiewające, jak wiele doświadczeń osób kompletnie nie wiedzących o swoim istnieniu może się zgadzać. Jak wiele można z tego wyciągnąć, przemyśleć... a na końcu zrozumieć. Tak, ta książka pomaga. I to nie tylko osobie z problemem. Jest w stanie pomóc również osobom, które istnieją w życiu takiej osoby.


O samej istocie borderline nie będę może pisać. Od tego są inne publikacje. Skupiając się jednak na książce, podkreślić trzeba wiele innych rzeczy. Zwłaszcza to, w jaki sposób jej treść przekazuje czytającemu w prosty sposób trudne prawdy. Prawdy, w których ktoś dotknięty problemem może ujrzeć odbicie samego siebie. Jak w lustrze. Dosłownie. A ktoś, kto przy takim kimś trwa, może wreszcie zacząć pewne rzeczy rozumieć. Lub może zacząć rozumieć je jeszcze lepiej. Wszystko zaś odbywa się z budzącego podziw poziomu szczerości Autorki, która świadomie dzieląc się swoją historią nie wie nawet, do jakiego stopnia pomaga innym. To jest coś nie do przecenienia. Bez dwóch zdań.


Skrajne emocje... Oto istota borderline. Tak, miałem o tym nie pisać. Wspominam o tym jednak przez wzgląd na treść tej pozycji. Emocje, które miotają kimś od bandy do bandy rozłożone są tutaj na czynniki pierwsze w sposób wręcz perfekcyjny... W sposób szalenie pomocny każdemu, kogo udziałem jest ten problem - czy to z poziomu przeżyć własnych, czy też z poziomu jakiegokolwiek "istnienia" w życiu takiej osoby. Pani Mrówczyńska miała genialny pomysł... Dialog trzech części jednej osoby, z której jedna jest personifikacją samej istoty choroby, kolejna jej terapeutą, a trzecia świadomą istnienia chorej w swoim umyśle, racjonalną cząstką tej całości - koncepcja ŚWIETNA :) Idealnie trafiającą przy tym w punkt... Podobnie jak pomysł rozłożenia problemu na auto sesje terapeutyczne z samą sobą - sesje, z których każda poświęcona jest osobnemu elementowi życia, psychiki... codziennych przeżyć, które są jak sinusoida wiodąca od euforii i wiary we własną niezwyciężoność, aż po fazy depresji, połączone z poczuciem beznadziejności i, dużo gorszym, ciągiem własnym ku destrukcji... z braniem pod uwagę nawet najgorszych, ostatecznych rozwiązań... To szalenie trudne i bolesne kwestie. W związku z czym raz jeszcze należy się tutaj Autorce wielki pokłon i szacunek - ujęła bowiem te tematy w proste ramy, dodała szczyptę ironii, humoru... czyniąc z czegoś, co może doprowadzać do łez... czyniąc z tego temat, który można do pewnego stopnia na spokojnie przetrawić.


Smutek, złość, niskie poczucie własnej wartości, nałogi, autoagresja, ból, pustka, miłość, ryzyko, nieprzemyślane, impulsywne decyzje, gonitwa myśli, chęć skończenia wszystkiego tu i teraz, żal, niewiara w siebie, która za chwilę może przejść w fazę "jestem Bogiem"... Każda z zaprezentowanych w książce sesji terapeutycznych odbytych z samą sobą dotyka tych problemów. Dając przykłady na to, jak to wszystko wygląda od strony kogoś, kto cierpi. Co można przełożyć na inne przypadki, podobieństw bowiem jest mnóstwo... We wszystkim tkwi skrajność. To ona jest istotą rzeczy. Smutna, będąca źródłem cierpienia, ciągła skrajność, wobec której chory jest często bezradny. I tutaj właśnie przychodzi konkluzja płynąca z tej lektury... być może brzmiąca trywialnie... i bardzo podobnie do puent zaczerpniętych z innych tego rodzaju publikacji (nie jest to bowiem pierwsza książka na ten temat, jaką miałem okazję czytać)... Co jest tą konkluzją?...


... Konkluzją i puentą jest to... aby się nie poddawać. Starać się walczyć - o samego siebie. Często z samym sobą. Tak, to trudne. Lecz możliwe. Ale nie w pojedynkę, co jest drugim wnioskiem po tej lekturze. Nigdy w pojedynkę... Człowiek w niczym nie jest sam. Inni wokół również w tym wszystkim są. Kiedy więc zrozumie się, że problem istnieje... to szalenie trudne dla osoby z problemem... ale ponad wszystko trzeba spróbować nie odpychać innych. Prócz bowiem własnej podróży w głąb siebie, odbytej po to, by samego siebie zrozumieć i uratować, trzeba spróbować pozwolić na to, by najbliżsi także obyli tę podróż - dając maksymalne możliwe wsparcie. Czasem wydawać się to może problemem i kwestią nie do przeskoczenia. Jednak przykład tej książki, a także innych publikacji (które ostatecznie po to właśnie powstały) pokazuje, że... można. Można inaczej. Nie samemu. Tak, przy głównym udziale samego siebie; przy własnych chęciach i własnej walce - lecz (ostatecznie) nie samemu. Wszyscy bowiem upadamy. A każdy kto upadł (nie tylko chory) wie (lub wiedzieć powinien; strasznym jest tego nie wiedzieć...), ile znaczy to, że ktoś pomaga nam się podnieść. I ile znaczy to, że ręka tego kogoś jest ciągle wyciągnięta. Stale. Niezależnie od wszystkiego co się stało, dzieje, lub wydarzy.


Oprócz takiej pozytywnej wartości dodanej „Autoterapia” pokazuje też trochę, co się dzieje i dziać może wtedy, kiedy nie jest się wcale na „dobrych torach”… Anka Mrówczyńska napisała już kilka książek na ten temat, w których ten negatywny aspekt można dostrzec jeszcze bardziej niż tutaj, ale i w „Autoterapii” jest on dostrzegalny. Kiedy bowiem ktoś z problemem niewiele z nim robi, kiedy pozwoli by zapanowała nad nim huśtawka emocji rządząca wszystkim, nie dzieje się dobrze; króluje kłamstwo, autodestrukcja, krzywdzenie innych… I w teorii i w praktyce. Oczywiście, oby praktyki było jak najmniej… Nie zrozumcie mnie źle, „Autoterapia” nie jest w żaden sposób, co do swej treści i wydźwięku, niczym negatywnym – przeciwnie! Ale zaprzeczyć nie sposób, że jest także pewną przestrogą czego nie robić… Czego unikać… I wskazaniem na to, że warto zwrócić się ku „jasnej stronie” i sobie pomóc, zamiast tkwić w mroku i pozwalać mu sobą rządzić.


Tak jak każda pozycja o tej tematyce, tak również ta książka nie jest dla wszystkich. Jest jednak grono odbiorców, do których powinna ona trafić. Mam nadzieję, że tak się stanie. To bardzo cenna, niespotykana lektura, napisana w sposób niesamowicie bliski dla tych, dla których jest ona przeznaczona. Oby trafiła - jeśli nie do wszystkich, to do jak największej ilości tych, do których powinna.


Serdecznie dziękuję Wydawnictwu 
Psychoskok za egzemplarz recenzencki :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz