Strony

niedziela, 11 października 2020

WYWIAD Z JACKIEM KOMUDĄ!!! :)


Z OKAZJI NIEDAWNEJ PREMIERY "WIZNY" COŚ NA PÓŁCE MIAŁO WIELKĄ PRZYJEMNOŚĆ ZADAĆ KILKA PYTAŃ AUTOROWI TEJ WYJĄTKOWEJ KSIĄŻKI - JACKOWI KOMUDZIE! :)



COŚ NA PÓŁCE: Premiera „Wizny” to kolejna po „Hubalu” i po „Westerplatte” premiera powieści historycznej, której akcja rozgrywa się we wrześniu 1939 roku. Czy trzecia na przestrzeni czterech ostatnich lat książka osadzona fabularnie w podobnym okresie historycznym oznacza, że zapałał Pan na dłużej miłością do września 1939 roku?

JACEK KOMUDA: Musiałem odpocząć po kilku książkach, których akcja rozgrywała się w XVII wieku. Z polskich bohaterów zawsze zaś fascynował mnie major Henryk Dobrzański „Hubal”, który nie złożył broni we wrześniu. W ten sposób powstała pierwsza pozycja w tej serii. Potem wpadłem na pomysł, aby ją rozszerzyć, przybliżając najbardziej dramatyczne momenty historii wojny obronnej 1939 roku. To naturalne, że po „Westerplatte”, które budzi ogromne kontrowersje, przyszedł czas na „Wiznę”, która niesie ze sobą jeszcze więcej emocji.


CNP: Walki na odcinku Wizna przeszły do legendy polskiego oręża. Chciał Pan w książce ową legendę uwypuklić, czy może jednak przede wszystkim choć trochę ją odkłamać i sprostować narosłe wokół niej mity?

JK: Na początku sam byłem ciekaw, co tak naprawdę tam się wydarzyło. Wszyscy chyba uczyliśmy się w szkole o kapitanie Władysławie Raginisie, który rozerwał się granatem, gdy nie udało mu się obronić pozycji. Ale co tak naprawdę się tam wydarzyło, to już biała plama historii. Jak doszło do przełamania tego odcinka? Czy naprawdę Polacy walczyli z wrogiem, który miał ponadczterdziestokrotną przewagę? To wszystko pobudzało moją wyobraźnię.



CNP: „Wizna” jest bardzo dobrze sfabularyzowaną, opartą na faktach opowieścią o historii. Ile jest w niej jednak faktów, a ile domagających się zapełnienia luk? Ile w tym Pana domysłów i tworzonej na ich podstawie fabuły?

JK: Zacznijmy od tego, że w porównaniu z Westerplatte, o którym napisano całe tony fachowej literatury naukowej, bitwa pod Wizną nie doczekała się prawie żadnych poważnych prac, z których mogłem skorzystać. Najwięcej napisał o niej Zygmunt Kosztyła, jeszcze w latach 60. i 70. Tyle że część jego publikacji miała charakter popularnonaukowy, była pozbawiona przypisów i aparatu źródłowego – na przykład „Obrona odcinka »Wizna«” wydana w serii „Bitwy, Kampanie, Dowódcy” jest napisana ciekawie, ale nie sposób domyślić się, skąd autor wziął niektóre relacje i wspomnienia uczestników. Obrona Wizny jest ciągle słabo udokumentowana źródłowo, jednak największy kłopot miałem z odtworzeniem bezpośredniego przebiegu działań wojennych, to jest ataku Niemców na schrony bojowe kapitana Raginisa. Musiałem odtworzyć taktykę wroga atakowania takich umocnień, o której prawie nic nie ma w opracowaniach historycznych. Pomogły mi w tym nie tylko źródła historyczne, ale także wspomnienia, na przykład generała Heinza Guderiana, z ataków na inne obiekty umocnione, osobiste oględziny pozostałych schronów pod Nowogrodem, a także ustalenia i materiały Bogusława Wołoszańskiego zawarte w jego programach o polskich fortyfikacjach. Historyk może napisać w pracy, że od tej do tej godziny trwał atak na schrony. Ale pisarz musi, a przynajmniej powinien próbować odtworzyć je hipotetycznie. Co zresztą uczyniłem.


CNP: W powstaniu książki udział miało Stowarzyszenie „Wizna 1939”. Czy tego rodzaju organizacje, pasjonaci oraz ich wiedza sprawiają czasem, że zmienia Pan zamiary fabularne? Czy współpraca ze Stowarzyszeniem „Wizna 1939” w jakiś sposób wpłynęła na zmianę Pana pomysłu na powieść o Wiźnie lub spowodowała skorygowanie jakichś elementów książki?

JK: Korzystałem z różnych materiałów Stowarzyszenia – zarówno wydanych wspomnień mieszkańców okolic Wizny, jak i efektów badań terenowych – archeologicznych. Wykorzystałem wszystko, co się dało, opisując na przykład osobiste rzeczy mojego bohatera, które znaleziono przy szczątkach. Do różnych szczegółów i obserwacji związanych z tymi przedmiotami dodawałem w miarę możliwości osobne wątki mojej historii – jak w przypadku pióra, którym kapitan Raginis pisał list do narzeczonej. List, który nigdy nie dotarł do jego ukochanej.


CNP: Czy opisywane przez Pana w serii „Polscy Bohaterowie” przykłady bohaterstwa i żołnierskiego poświęcenia mogą być sygnałem, że nawiąże Pan jeszcze w swoich kolejnych książkach do podobnych przykładów z polskiej historii – niezależnie od okresu historycznego, z którego mogłyby one pochodzić?

JK: Na pewno, chociaż następna książka, którą przygotowuję, traktować będzie o Zawiszy Czarnym (wyjdzie zapewne w przyszłym roku, bo niedługo ją skończę), a akcja rozgrywa się na początku XV wieku w ostatnim pogańskim kraju Europy – na Żmudzi, nominalnie należącej wówczas do Litwy.


CNP: Do „Wizny” wracając – czy uważa Pan poświęcenie się kapitana Raginisa za akt odwagi, bohaterstwa, czy może raczej za pewne marnotrawstwo potencjału, który można było wykorzystać na przykład w konspiracji? Jak według Pana Raginis i jemu podobni wychowankowie dwudziestolecia międzywojennego powinni zachować się w obliczu wrześniowej klęski?

JK: Kapitan Raginis i jego koledzy wychowywani byli w patriotycznym kulcie obrońców ojczyzny. Oficerowie jak oni po prostu nie wyobrażali sobie, że można ponieść klęskę. Dlatego niemożność utrzymania pozycji w Wiźnie była ich osobistą tragedią. Nie mogli żyć ze świadomością tego, że zawiedli, nawet jeśli nie mieli żadnych szans na powodzenie. Nie bez znaczenia był fakt, iż honor oficerski znaczył więcej niż życie; przeciwnie niż dziś. A Raginis złożył przecież przysięgę, że żywy Wizny nie podda. Zatem chciał pokazać podwładnym, że w czasach chaosu wojennego słowo oficerskie powinno być dotrzymywane.


CNP: Bardzo trafnie przedstawił Pan w „Wiźnie” obraz ostatnich chwil szlacheckiej Polski oraz targające krajem podskórne rozdźwięki między Polakami a mniejszościami narodowymi. Wspomina Pan także w książce o sanacyjnej propagandzie oraz o życiu w ułudzie, w ramach której byliśmy w obliczu wojny „silni, zwarci i gotowi”. Chciałbym Pana zapytać: czy stoi Pan w tej materii po którejś ze stron sporu historycznego? Przyznaje Pan rację sanacji, czy też może – patrząc wstecz – widziałby Pan inne (skuteczne) sposoby na walkę o zachowanie niepodległości II Rzeczpospolitej? Może w ramach innych rozwiązań ustrojowych?

JK: W publicznej debacie modne jest dziś stanowisko Rafała Ziemkiewicza i Piotra Zychowicza, że Polska powinna przyjąć ofertę Hitlera, oddać Gdańsk i Pomorze, przystąpić do państw Osi i pójść z nimi na Moskwę. Nie jestem tego zdania. Problem w tym, że w 1939 roku naród i państwo znalazły się w pewnego rodzaju pułapce i nie było z niej innego wyjścia, jak przyjąć zdradziecki i fatalny sojusz z pseudoaliantami, z których dziś przynajmniej jednego – Francji – nie traktuje nikt poważnie. Oczywiście, patrząc z perspektywy logiki i pragmatyzmu, nie wolno było odrzucać oferty III Rzeszy i trzeba było iść jeśli nawet nie na sojusz, to na ustępstwa, aby wejść do wojny jak najpóźniej i z nieuszczuploną armią, z rządem, który zajmuje jakiś kawałek Polski. Problem w tym, że ten żelazny zdrowy rozsądek polityczny szedł w zupełnie inną stronę niż oczekiwania społeczeństwa. A to, karmione od lat propagandą mocarstwową, w ogóle nie myślało o żadnych ustępstwach. Hitler domagał się zwrotu Gdańska, a to był największy punkt zapalny II RP. Nikt nie myślał o jego oddaniu – przez cały czas powtarzano, że Polska nie da się odepchnąć od Bałtyku, nie tylko za sanacji, ale i wcześniej, jeszcze za rządów w pełni demokratycznych. To był punkt honoru każdego Polaka, a Hitler właśnie tego żądał. Co by zrobiło społeczeństwo, gdyby Beck i Rydz-Śmigły lekką ręką oddali taki symbol, okno na świat? Jak zareagowałby na to właśnie kapitan Raginis i jego koledzy – młodzi oficerowie wychowani w kulcie zwycięstwa i siły? Zawarcie porozumienia z Hitlerem na warunkach nam podyktowanych spowodowałoby ogromny bunt w społeczeństwie. Nawet sanacyjny rząd mógłby tego nie przetrwać.


CNP: Przy historii pozostając: czy ma Pan swój ulubiony okres historyczny? Ma Pan jakieś historyczne koniki, których istnienia czytelnicy nie podejrzewają?

JK: Mam dwa bardzo historyczne koniki, bo rasy małopolskiej, starego typu. Potęgę i Pioruna, oba ostrzelane, wprawione w rajdach, biorące udział w rekonstrukcjach historycznych od lat. Nie wyobrażam sobie życia bez koni; najlepiej myśli mi się na końskim grzbiecie, w kulbace.


CNP: Brakuje Panu czasów sprzed pandemii, na przykład bardziej otwartych form spotkań z czytelnikami i kontaktu z nimi w formule „na żywo”?

JK: Nawet bardzo, bo ja nie lubię mediów społecznościowych i wolę bezpośrednie spotkania.


CNP: Czy pandemia wpłynęła w jakiś sposób na Pana twórczość, tryb pracy, plany wydawnicze?

JK: Pandemia to był trochę strach, że książki przestaną się sprzedawać. A wtedy – człowiek w moim wieku, który całe życie pisał, nie ma szans na żadną inną pracę. Trzeba by wtedy chyba naprawdę strzelić sobie w łeb, jak niektórzy moi bohaterowie. Ale z dobrych stron – miałem czas, żeby skończyć szybko „Wiznę”.


CNP: A gdyby jednak z jakichś powodów nie mógł Pan pisać książek… Co by Pan wtedy robił

JK: Wziąłbym się do jakiejś pracy fizycznej, na przykład prowadzenia stajni albo hodowli koni, ale oczywiście nie wiem, czybym się z tego utrzymał na obecnym poziomie. W każdym razie na pewno – żadnej pracy intelektualnej, bo po prostu pisanie książek i zbieranie materiałów do nich już mnie wykończyło.


CNP: W jednym z Pana ostatnich wywiadów przeczytałem, że chciałby Pan kiedyś, pod koniec swojej pracy twórczej, napisać powieść o powstaniu warszawskim. Czy takie są rzeczywiście plany na pańskie opus magnum?

JK: „Hubala”, „Westerplatte” i „Wiznę” długo odchorowywałem. Każda z tych książek niesie ogromny ładunek emocji, przygnębienia klęską i niewesołych refleksji. Powstanie warszawskie z racji tego, że jestem urodzonym warszawiakiem – jest dla mnie szczególnie bolesnym symbolem. Więc na tej książce chyba zakończę literacką karierę. Ale to jeszcze za dwadzieścia lat. Na razie będę pisał, zresztą przez państwo polskie i tak jestem traktowany jako pasożyt społeczny, emerytury nie dostanę, bo ją ZUS ukradnie, więc cóż – jako pisarz będę aktywny do śmierci.


#Wizna #JacekKomuda #FabrykaSłów #Wywiad







 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz