COŚ NA PÓŁCE: Premiera
„Wizny” to kolejna po „Hubalu” i po „Westerplatte” premiera powieści
historycznej, której akcja rozgrywa się we wrześniu 1939 roku. Czy trzecia na
przestrzeni czterech ostatnich lat książka osadzona fabularnie w podobnym
okresie historycznym oznacza, że zapałał Pan na dłużej miłością do września
1939 roku?
JACEK KOMUDA: Musiałem odpocząć po kilku
książkach, których akcja rozgrywała się w XVII wieku. Z polskich bohaterów
zawsze zaś fascynował mnie major Henryk Dobrzański „Hubal”, który nie złożył
broni we wrześniu. W ten sposób powstała pierwsza pozycja w tej serii. Potem
wpadłem na pomysł, aby ją rozszerzyć, przybliżając najbardziej dramatyczne
momenty historii wojny obronnej 1939 roku. To naturalne, że po „Westerplatte”,
które budzi ogromne kontrowersje, przyszedł czas na „Wiznę”, która niesie ze
sobą jeszcze więcej emocji.
CNP: Walki
na odcinku Wizna przeszły do legendy polskiego oręża. Chciał Pan w książce ową
legendę uwypuklić, czy może jednak przede wszystkim choć trochę ją odkłamać i
sprostować narosłe wokół niej mity?
JK: Na początku sam byłem ciekaw, co tak
naprawdę tam się wydarzyło. Wszyscy chyba uczyliśmy się w szkole o kapitanie
Władysławie Raginisie, który rozerwał się granatem, gdy nie udało mu się
obronić pozycji. Ale co tak naprawdę się tam wydarzyło, to już biała plama
historii. Jak doszło do przełamania tego odcinka? Czy naprawdę Polacy walczyli
z wrogiem, który miał ponadczterdziestokrotną przewagę? To wszystko pobudzało
moją wyobraźnię.
CNP: „Wizna”
jest bardzo dobrze sfabularyzowaną, opartą na faktach opowieścią o historii.
Ile jest w niej jednak faktów, a ile domagających się zapełnienia luk? Ile w
tym Pana domysłów i tworzonej na ich podstawie fabuły?
JK: Zacznijmy od tego, że w porównaniu z
Westerplatte, o którym napisano całe tony fachowej literatury naukowej, bitwa
pod Wizną nie doczekała się prawie żadnych poważnych prac, z których mogłem
skorzystać. Najwięcej napisał o niej Zygmunt Kosztyła, jeszcze w latach 60. i
70. Tyle że część jego publikacji miała charakter popularnonaukowy, była
pozbawiona przypisów i aparatu źródłowego – na przykład „Obrona odcinka »Wizna«”
wydana w serii „Bitwy, Kampanie, Dowódcy” jest napisana ciekawie, ale nie
sposób domyślić się, skąd autor wziął niektóre relacje i wspomnienia
uczestników. Obrona Wizny jest ciągle słabo udokumentowana źródłowo, jednak
największy kłopot miałem z odtworzeniem bezpośredniego przebiegu działań
wojennych, to jest ataku Niemców na schrony bojowe kapitana Raginisa. Musiałem
odtworzyć taktykę wroga atakowania takich umocnień, o której prawie nic nie ma
w opracowaniach historycznych. Pomogły mi w tym nie tylko źródła historyczne,
ale także wspomnienia, na przykład generała Heinza Guderiana, z ataków na inne
obiekty umocnione, osobiste oględziny pozostałych schronów pod Nowogrodem, a
także ustalenia i materiały Bogusława Wołoszańskiego zawarte w jego programach
o polskich fortyfikacjach. Historyk może napisać w pracy, że od tej do tej
godziny trwał atak na schrony. Ale pisarz musi, a przynajmniej powinien
próbować odtworzyć je hipotetycznie. Co zresztą uczyniłem.
CNP: W
powstaniu książki udział miało Stowarzyszenie „Wizna 1939”. Czy tego rodzaju
organizacje, pasjonaci oraz ich wiedza sprawiają czasem, że zmienia Pan zamiary
fabularne? Czy współpraca ze Stowarzyszeniem „Wizna 1939” w jakiś sposób
wpłynęła na zmianę Pana pomysłu na powieść o Wiźnie lub spowodowała
skorygowanie jakichś elementów książki?
JK: Korzystałem z różnych materiałów
Stowarzyszenia – zarówno wydanych wspomnień mieszkańców okolic Wizny, jak i
efektów badań terenowych – archeologicznych. Wykorzystałem wszystko, co się
dało, opisując na przykład osobiste rzeczy mojego bohatera, które znaleziono
przy szczątkach. Do różnych szczegółów i obserwacji związanych z tymi
przedmiotami dodawałem w miarę możliwości osobne wątki mojej historii – jak w
przypadku pióra, którym kapitan Raginis pisał list do narzeczonej. List, który
nigdy nie dotarł do jego ukochanej.
CNP: Czy
opisywane przez Pana w serii „Polscy Bohaterowie” przykłady bohaterstwa i
żołnierskiego poświęcenia mogą być sygnałem, że nawiąże Pan jeszcze w swoich
kolejnych książkach do podobnych przykładów z polskiej historii – niezależnie
od okresu historycznego, z którego mogłyby one pochodzić?
JK: Na pewno, chociaż następna książka,
którą przygotowuję, traktować będzie o Zawiszy Czarnym (wyjdzie zapewne w
przyszłym roku, bo niedługo ją skończę), a akcja rozgrywa się na początku XV
wieku w ostatnim pogańskim kraju Europy – na Żmudzi, nominalnie należącej
wówczas do Litwy.
CNP: Do
„Wizny” wracając – czy uważa Pan poświęcenie się kapitana Raginisa za akt
odwagi, bohaterstwa, czy może raczej za pewne marnotrawstwo potencjału, który
można było wykorzystać na przykład w konspiracji? Jak według Pana Raginis i
jemu podobni wychowankowie dwudziestolecia międzywojennego powinni zachować się
w obliczu wrześniowej klęski?
JK: Kapitan Raginis i jego koledzy
wychowywani byli w patriotycznym kulcie obrońców ojczyzny. Oficerowie jak oni
po prostu nie wyobrażali sobie, że można ponieść klęskę. Dlatego niemożność
utrzymania pozycji w Wiźnie była ich osobistą tragedią. Nie mogli żyć ze
świadomością tego, że zawiedli, nawet jeśli nie mieli żadnych szans na
powodzenie. Nie bez znaczenia był fakt, iż honor oficerski znaczył więcej niż
życie; przeciwnie niż dziś. A Raginis złożył przecież przysięgę, że żywy Wizny
nie podda. Zatem chciał pokazać podwładnym, że w czasach chaosu wojennego słowo
oficerskie powinno być dotrzymywane.
CNP: Bardzo
trafnie przedstawił Pan w „Wiźnie” obraz ostatnich chwil szlacheckiej Polski
oraz targające krajem podskórne rozdźwięki między Polakami a mniejszościami
narodowymi. Wspomina Pan także w książce o sanacyjnej propagandzie oraz o życiu
w ułudzie, w ramach której byliśmy w obliczu wojny „silni, zwarci i gotowi”.
Chciałbym Pana zapytać: czy stoi Pan w tej materii po którejś ze stron sporu
historycznego? Przyznaje Pan rację sanacji, czy też może – patrząc wstecz –
widziałby Pan inne (skuteczne) sposoby na walkę o zachowanie niepodległości II
Rzeczpospolitej? Może w ramach innych rozwiązań ustrojowych?
JK: W publicznej debacie modne jest dziś
stanowisko Rafała Ziemkiewicza i Piotra Zychowicza, że Polska powinna przyjąć
ofertę Hitlera, oddać Gdańsk i Pomorze, przystąpić do państw Osi i pójść z nimi
na Moskwę. Nie jestem tego zdania. Problem w tym, że w 1939 roku naród i
państwo znalazły się w pewnego rodzaju pułapce i nie było z niej innego
wyjścia, jak przyjąć zdradziecki i fatalny sojusz z pseudoaliantami, z których
dziś przynajmniej jednego – Francji – nie traktuje nikt poważnie. Oczywiście,
patrząc z perspektywy logiki i pragmatyzmu, nie wolno było odrzucać oferty III
Rzeszy i trzeba było iść jeśli nawet nie na sojusz, to na ustępstwa, aby wejść
do wojny jak najpóźniej i z nieuszczuploną armią, z rządem, który zajmuje jakiś
kawałek Polski. Problem w tym, że ten żelazny zdrowy rozsądek polityczny szedł
w zupełnie inną stronę niż oczekiwania społeczeństwa. A to, karmione od lat
propagandą mocarstwową, w ogóle nie myślało o żadnych ustępstwach. Hitler
domagał się zwrotu Gdańska, a to był największy punkt zapalny II RP. Nikt nie
myślał o jego oddaniu – przez cały czas powtarzano, że Polska nie da się
odepchnąć od Bałtyku, nie tylko za sanacji, ale i wcześniej, jeszcze za rządów
w pełni demokratycznych. To był punkt honoru każdego Polaka, a Hitler właśnie
tego żądał. Co by zrobiło społeczeństwo, gdyby Beck i Rydz-Śmigły lekką ręką
oddali taki symbol, okno na świat? Jak zareagowałby na to właśnie kapitan
Raginis i jego koledzy – młodzi oficerowie wychowani w kulcie zwycięstwa i
siły? Zawarcie porozumienia z Hitlerem na warunkach nam podyktowanych
spowodowałoby ogromny bunt w społeczeństwie. Nawet sanacyjny rząd mógłby tego
nie przetrwać.
CNP: Przy
historii pozostając: czy ma Pan swój ulubiony okres historyczny? Ma Pan jakieś
historyczne koniki, których istnienia czytelnicy nie podejrzewają?
JK: Mam dwa bardzo historyczne koniki,
bo rasy małopolskiej, starego typu. Potęgę i Pioruna, oba ostrzelane, wprawione
w rajdach, biorące udział w rekonstrukcjach historycznych od lat. Nie wyobrażam
sobie życia bez koni; najlepiej myśli mi się na końskim grzbiecie, w kulbace.
CNP: Brakuje
Panu czasów sprzed pandemii, na przykład bardziej otwartych form spotkań z
czytelnikami i kontaktu z nimi w formule „na żywo”?
JK: Nawet bardzo, bo ja nie lubię mediów
społecznościowych i wolę bezpośrednie spotkania.
CNP: Czy
pandemia wpłynęła w jakiś sposób na Pana twórczość, tryb pracy, plany
wydawnicze?
JK: Pandemia to był trochę strach, że
książki przestaną się sprzedawać. A wtedy – człowiek w moim wieku, który całe
życie pisał, nie ma szans na żadną inną pracę. Trzeba by wtedy chyba naprawdę
strzelić sobie w łeb, jak niektórzy moi bohaterowie. Ale z dobrych stron –
miałem czas, żeby skończyć szybko „Wiznę”.
CNP: A
gdyby jednak z jakichś powodów nie mógł Pan pisać książek… Co by Pan wtedy
robił
JK: Wziąłbym się do jakiejś pracy
fizycznej, na przykład prowadzenia stajni albo hodowli koni, ale oczywiście nie
wiem, czybym się z tego utrzymał na obecnym poziomie. W każdym razie na pewno –
żadnej pracy intelektualnej, bo po prostu pisanie książek i zbieranie
materiałów do nich już mnie wykończyło.
CNP: W
jednym z Pana ostatnich wywiadów przeczytałem, że chciałby Pan kiedyś, pod
koniec swojej pracy twórczej, napisać powieść o powstaniu warszawskim. Czy
takie są rzeczywiście plany na pańskie opus magnum?
JK: „Hubala”, „Westerplatte” i „Wiznę”
długo odchorowywałem. Każda z tych książek niesie ogromny ładunek emocji,
przygnębienia klęską i niewesołych refleksji. Powstanie warszawskie z racji
tego, że jestem urodzonym warszawiakiem – jest dla mnie szczególnie bolesnym
symbolem. Więc na tej książce chyba zakończę literacką karierę. Ale to jeszcze
za dwadzieścia lat. Na razie będę pisał, zresztą przez państwo polskie i tak
jestem traktowany jako pasożyt społeczny, emerytury nie dostanę, bo ją ZUS
ukradnie, więc cóż – jako pisarz będę aktywny do śmierci.
#Wizna #JacekKomuda #FabrykaSłów #Wywiad
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz