Tytuł: Samozwaniec
Cykl: Orły na Kremlu / Polacy na Kremlu (tomy 1 i 2)
Autor: Jacek Komuda
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 14.07.2023
Liczba stron: 700
Polskie orły w moskiewskim gnieździe.
Lubicie historię? Być może nie... A może jednak? Niezależnie od Waszej odpowiedzi trudno zaprzeczyć, że wizja - zwłaszcza dziś! - zdobycia przez jakiekolwiek oddziały wojskowe moskiewskiego Kremla działa na wyobraźnię, rozpala ją i skłania ku jakże przyjemnym konfabulacjom na temat tego "co by było gdyby". Lecz takie wizje to nie tylko konfabulacje - ta fakty, które bardzo dawno temu rzeczywiście miały miejsce. Tam, gdzie nie zwyciężył (w każdym razie nie tak do końca, bo w końcu Moskwę zajął) Napoleon i Wermacht, tam triumf nieco ponad 400 lat temu odniosła polska jazda i kilka tysięcy gotowych na wszystko straceńców, którzy postanowili położyć własne głowy na szali losu, postanawiając podjąć próbę sięgnięcia po koronę carów. UDAŁO IM SIĘ. Jacek Komuda ożywia dla nas tamte czasy i cofa zegar historii do chwili, w której Polskie Orły zdobyły Kreml - jak do tego doszło dowiemy się z pasjonującego i niemożliwego do określenia inaczej niż FENOMENALNY cyklu "Polacy na Kremlu" (zwanego też jako "Orły na Kremlu"), którego dwa pierwsze, wydane zbiorczo jako "Samozwaniec" tomy możemy czytać już od nieco ponad miesiąca!
Oto historia straceńców, którzy wrogów liczyli dopiero po bitwie. Zabitych. Oto historia ludzi tak szalonych, że poszli w tany z samą Śmiercią. Tak zuchwałych, że uwiedli Fortunę. Tak dumnych, że diabłu plunęli w twarz. I tak hojnych, że za przyjaciół płacili tylko krwią i życiem. Oto historia awanturników i husarzy, którzy wstrząsnęli murami Moskwy i sięgnęli po koronę carów.
Jest rok 1604. Monumentalną opowieść Jacka Komudy rozpoczynamy od poznania Jacka Dydyńskiego: powracającego w rodzinne strony po wojnie inflanckiej stolnika sanockiego. Po drodze - co nie było wcale rzadką sytuacją na gościńcach XVII-wiecznej Rzeczpospolitej - w trakcie krwawej bitki ratuje on z opresji pewnego uwięzionego w drewnianej trumnie jegomościa, którym okazuje się być osławiony Dymitr Samozwaniec: rzekomo cudownie ocalały syn Iwana IV Groźnego, prawowity car i "niezwyciężony monarcha, z Bożej łaski cesarz i wielki kniaź wszech Rosji, wszystkich carstw tatarskich i inszych mnogich krajów zdobytych przez Monarchię Moskiewską".
Czy tak jest w istocie? Może Dymitr to rzeczywiście prawowity car, a może tylko zbiegły z monasteru mnich o imieniu Grigorij „Griszka” Otriepjew? Tego Dydyński nie wie i się nad tym nie zastanawia. Po niezbyt życzliwym pożegnaniu z ocalonym "carem" (wszak "szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie", czemu więc niby Pan Jacek miałby bić czołem przed jakimś przybłędą-Moskalem?) Dydyński dociera do domu, a tam czeka nań zwada z młodszym bratem (kolejna częsta historia z czasów szlacheckiej Polski) i konieczność zmierzenia się ze śmiercią ojca - pana na włościach rodu Dydyńskich, który przykazuje w swej ostatniej woli, by jego synowie odnaleźli potomków zdradzonego przezeń i wydanego na niewolę Moskali starszego brata; inaczej żaden z młodych Dydyńskich nie odziedziczy rodzicielskich dóbr, a na imię rodu padnie wieczna infamia...
Tym sposobem Dydyński - błyskawicznie przechytrzony przez młodszego brata i przez jego metresę - zmuszony jest zająć się tą sprawą i prosić o łaskę domniemanego carewicza, który zbiera ochotnicze siły na wyprawę po moskiewską Czapkę Monomacha. Pan Jacek tylko w ten sposób może wypełnić wolę zmarłego rodziciela - inaczej nie ma najmniejszych szans zbliżyć się choćby do stolicy carów. W efekcie dla nas, czytelników, zaczyna się to, co tygryski lubią najbardziej: PRAWDZIWA ZABAWA!
I to moskiewska, a więc nie byle jaka! Kilka tysięcy złaknionych łupów straceńców stanie naprzeciw dziesiątkom tysięcy, które w czystej teorii powinny nakryć ich czapkami. Od czego jest jednak polska - za Napoleona nazwana "ułańską" - fantazja! Szum skrzydeł husarii nieraz załopocze w tej powieści w naszych uszach, a pełne sarmackiej chwały, zasłane ciałami Moskali pobojowiska staną się świadkami kolejnych triumfów polskiego oręża. Ale także i klęsk... Co, koniec końców, zatriumfuje? Wola rzekomo prawowitego monarchy, poparta siłą polskiej jazdy, czy mrówcze zastępy moskiewskich bojarów, wspomagane przez najgorszego wroga wszelkich armii: Generała Mroza? Przekonajmy się!
Cykl "Orły na Kremlu" to opowieść o zderzeniu dwóch światów – wyrosłej na gruncie wolności (co prawda dostępnej tylko dla wybranych, ale jednak) szlacheckiej Rzeczypospolitej i ksenofobicznej Moskwy, odgrodzonej od Europy murem prawosławia. To opowieść o fenomenie husarii i wojska polskiego, zwyciężających na mroźnych stepach i lodowych pustkowiach Rosji, gdzie wieki później klęskę poniosły armie Napoleona i III Rzeszy.
Można by się spierać, czy opowieść o dymitriadach z początku XVI wieku w wersji Komudy trąci bardziej o fantastykę, czy bardziej o prozę (w dużej mierze historyczną). Według mnie cała treść tej monumentalnej opowieści łączy w sobie i jedno i drugie. I wychodzi z tego bardzo ciekawy mix. Ciekawy zarówno poprzez fabułę, jak również za sprawą charakterystycznych bohaterów, przez zapierające dech w piersi zwroty akcji, a momentami dzięki bezczelnej awanturniczości całej opowieści. Książce świetnie to wszystko robi!
Faktem niezaprzeczalnym jest to, że tego rodzaju lektury trzeba lubić. Inaczej... można polec. Zagubić się w wiernie przytoczonym języku epoki, w jej realiach, czy w szczegółowych, pełnych nazwisk i nazw własnych opisach, których autor nie szczędzi nam na kolejnych stronach. Trzeba to po prostu (po)lubić :) Lecz jeśli już się to stanie, to będziecie przez Jacka Komudę bez dwóch zdań kupieni :)
Książka jest znakomitą mieszanką powieści historycznej z literaturą do gruntu awanturniczą, wzbogaconą o (liczne) wątki militarno-sensacyjne. Sporą zaletą lektury jest także jej realizm jeśli chodzi o omawianą przez Komudę epokę, albowiem nie zabraknie tutaj ani prawdziwych wydarzeń, ani wiarygodnych portretów przedstawicieli polskiej szlachty, ruskich bojarów i kozaczyzny mówiącej pod nosem mieszaniną ruskiego i łamanej polszczyzny. Znajdzie się tutaj także miejsce dla szumiących traw ukraińskich i moskiewskich stepów, na pędzącą w pełnym galopie husarię, a także na szlacheckie pijatyki, wystrzały z samopałów i na nierówną walkę z rosyjskim Generałem Mrozem. Wielbiciele klimatów a’la sienkiewiczowska „Trylogia” będą tym wszystkim po prostu zachwyceni!
Warto raz jeszcze podkreślić, że lektura jest fenomenalna także za sprawą historycznego realizmu i umiejętności wplecenia przez autora w fabułę autentycznych faktów. Dość wspomnieć w tej materii o rzeczywiście istniejących oddziałach lisowczyków (choć nie doszukałem się co prawda informacji na temat tego, aby brali oni udział w wojnie inflanckiej na początku XVII wieku, a dokładnie przed 1604 rokiem jak informuje nas autor; co można by Mu w zasadzie wytknąć, lecz nie czynię tego, gdyż nie mam być może dostępu do wszystkich dostępnych na ten temat informacji - potwierdzone jest powstanie tego typu oddziałów około roku 1609 w czasie związanej z dymitriadami wojny polsko-rosyjskiej), czy o autentycznej postaci Jacka Dydyńskiego oraz o całych tonach informacji dotyczących polskich i moskiewskich formacji zbrojnych z pierwszej dekady XVII wieku. Osobiście jestem ogromnym fanem tego typu historycznych kopalni danych, jednak w wersji fabularnej mogą się one spodobać nie tylko (psycho?)fanowi, ale także zupełnemu laikowi - to całe tony informacji, które stanowią wartość samą w sobie.
Książka wciągnęła mnie bez reszty. Przede wszystkim dlatego, że jako pasjonat historii mam swoje ulubione okresy historyczne, a jednym z nich jest czas istnienia I Rzeczpospolitej. "Samozwaniec" to fantastyczna podróż do szlacheckich, awanturniczych czasów, które - co najlepiej widać po omawianej lekturze, ale także i po innych książkach tego autora - obfitują w tyle barwnych i działających na wyobraźnię opowieści, że jest to w zasadzie ich niewyczerpane źródło. Jacek Komuda, jako propagator historii, wykonał w tej książce mnóstwo ogromnej i wartościowej (także typowo mrówczej, polegającej na żmudnym researchu) pracy, której zbrodnią byłoby nie docenić. Wielkie brawa Panie Jacku!
Czy "Samozwaniec" jest w stanie zachwycić nas czymś jeszcze? Czymś ponad to, o czym już napisałem? Zdecydowanie tak, jest bowiem w stanie nie tylko przyprawić czytelnika o szybsze bicie serca za sprawą tempa akcji i skutecznie zadziałać na wyobraźnię poprzez przyprawiającą o ciary na skórze monumentalność przedstawionej wizji - książka ta potrafi także skłonić do gorzkiej zadumy i refleksji. Jest w stanie być może nawet wzruszyć. Oto bowiem za sprawą Jacka Komudy jesteśmy naocznymi świadkami tego (choć jeszcze nie teraz - to nastąpi etapami, w kolejnych tomach, ale mamy właśnie przed oczami pierwszy z tych etapów), w jaki sposób doszło do zaprzepaszczenia ogromnej dziejowej szansy, jaką była perspektywa złączenia pod jednym berłem (albo chociaż pod dwoma względem siebie przyjaznymi oznakami władzy) szlacheckiej Rzeczpospolitej Obojga Narodów i jej odwiecznego, moskiewskiego wroga. Taka szansa bez wątpienia istniała - i przepadła... A jaki będzie tego skutek, tego dowiodą wydarzenia z końcówki XVIII wieku. "Samozwaniec" to opowieść także na ten, skłaniający do smutnych refleksji, temat...
... i istna KOPALNIA HISTORYCZNEJ WIEDZY!
Gorąco polecam!
Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.
#samozwaniec #orłynakremlu #polacynakremlu #jacekkomuda #fabrykasłów #dymitrsamozwaniec #dymitriaszka #dymitriady #griszkaotriepjew #szlachta #demokracjaszlachecka #rzeczpospolitaszlachecka #warcholstwo #opoje #alkohol #historia #husaria #polskajazda #recenzjaksiążki #bookreview #bookstagram #bookstagrampolska #cosnapolce #instabookspoland #instabooks
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz