Tytuł: Oczy Wojownika. Opowieść o fotografie Macieju Macierzyńskim
Autor: Anna Bimer
Wydawnictwo: Editio
Data wydania: 15.05.2019r.
Liczba stron: 192
Życie jak fotografia.
Fotoreporterzy to ludzie, którzy przemawiają do nas obrazem. Pewnie dlatego niewiele o nich wiemy – pamięta się i kojarzy ich dzieła, ale nie ich samych. Dobra fotografia wyraża więcej niż tysiąc słów i jest przekazem samym w sobie, nikomu zatem niepotrzebna jest wiedza o tym, kto stał po drugiej stronie obiektywu. Marcin Macierzyński stał po jego drugiej stronie wiele razy. Zarówno w czasie stanu wojennego, w czasie przemian ustrojowych po 1989 roku, a także podczas konfliktów zbrojnych na Bałkanach i na Bliskim Wschodzie. Jego zdjęcia być może pamiętamy, o nim samym nie wiemy prawie nic. Tak przynajmniej było aż do teraz, oto bowiem literackie wspomnienie o jednym z naszych najlepszych fotoreporterów spisane przez jego partnerkę, Annę Bimer.
„Oczy wojownika” to zlepek wielu treści. Bardzo różnych, ale jest tak pewnie dlatego, że oddają one – jako pewna różnorodność – kwintesencję tego, kim i czym jest człowiek. W przypadku Macieja Macierzyńskiego odnajdziemy więc fotograficzną pasję, poczucie pewnej misji, instynkt niezbędny do uchwycenia w kadrze świetnych ujęć, ale także przyziemne pasje jak dobre jedzenie, umiejętności kucharskie, czy pociąg do wszystkiego co indiańskie. Będą także słabości - jak strach, zbyt częste zaglądanie do butelki, czy poczucie odrzucenia. Znajdzie się również miejsce dla odwagi i pogody ducha w obliczu choroby i nieuchronnego końca, który majaczy na horyzoncie i w końcu dopadnie każdego z nas – Maciej Macierzyńskiego niestety wcześniej niż innych. „Oczy wojownika” to w końcu historia dwojga rozbitków życiowych, którzy trafiają na siebie w chwili, gdy niespecjalnie spodziewają się znaleźć jeszcze w życiu coś ważnego, co może ich z kimś połączyć. Kwintesencja człowieka… Być może coś w tym jest. Macierzyński nie był może (i nie jest) jakimś uniwersalnym przykładem tego, jak wygląda, do czego się sprowadza i co kieruje życiem każdego z nas, jednak patrząc przez pryzmat tego co po sobie zawodowo zostawił, co w życiu cenił, co dodawało mu skrzydeł, a co ciągnęło w dół – pod tym kątem patrząc można pokusić się o stwierdzenie, że przykład życia tego człowieka jest do pewnego stopnia reprezentatywny dla każdego.
Dlaczego? Bo każdy w życiu oczekuje szczęścia. Odrobiny radości. Czegoś, co da tę radość, uśmiech, co pozwoli realizować pasję i wyrażać samego siebie. Maciej Macierzyński do pewnego stopnia to wszystko miał – niektóre rzeczy wcześniej, inne później, jeszcze inne pod koniec życia, kiedy życiową ironią było to, że owe rzeczy ma, lecz musi się już z nimi żegnać; tak czy inaczej, na różnych etapach, miał wszystko to, do czego wszyscy dążymy: spełnienie (również zawodowe), miłość, zrealizowaną pasję, szczęście. Czytając kolejne strony jesteśmy świadkami losów człowieka, który nie był ideałem, lecz był po prostu kimś dobrym (nawet jeżeli w którymś momencie się życiowo pogubił). Całą opowieść snuje zaś ktoś, kto dzielił z tym człowiekiem życie – kobiecy punkt widzenia na całokształt jest tutaj nieunikniony, jednak nie powiedziałbym, że „gorszy”, czy też że narracja kobiety zaciemnia jakieś aspekty biografii Macierzyńskiego. To po prostu punkt widzenia, który nie wiem, czy nie jest – przez to że jest właśnie kobiecy – pełniejszy od „nie-kobiecego”, suchego i pełnego bezosobowych faktów.
Książka – poza aspektem biograficznym – to także ciekawy obraz polskich przemian mentalnych i ustrojowych z przełomu lat 80-tych i 90-tych widzianych od kuchni, za kulisami (lub, co może będzie bardziej na miejscu – widzianych przez pryzmat obiektywu fotograficznego). Nie zapominajmy także, że po części jest to przejmująca historia dwojga życiowych rozbitków, którzy odnajdują się niemal na końcu drogi jednego z nich, przez co cała historia chwyta za serce jeszcze bardziej. Może i jest to w pewnych momentach nieco ckliwe, jednak moim skromnym zdaniem warto o tym poczytać. Zapewniam – można się wiele nauczyć. I być może, choć na chwilę, zatrzymać się i docenić to, co się ma.
Jedna z lepszych biografii jakie miałem przyjemność mieć w ostatnich miesiącach w ręku. To nawet w sumie nie do końca biografia, lecz zapis słodko-gorzkich losów człowieka, który wiele w życiu zdziałał, wiele widział, a jednocześnie wiele stracił. I mimo to był sobą aż do końca, sam koniec zaś zniósł dzielnie i z godnością. Takie historie są cenne, przypominają bowiem o tym, czym jest tak naprawdę życie – i jak wielką ma ono wartość.
Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz