Tytuł: Po dobrej stronie (tytuł oryginału: The Right Side)
Autor: Spencer Quinn
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 24.04.2019r.
Liczba stron: 410
Demony wojny.
Wojna okalecza. I to nie tylko fizycznie – psychicznie także może dokonać w człowieku niesamowitych spustoszeń. LeAnne Hogan wie o tym bardzo dobrze. I wie niestety na ten temat bardzo wiele; poza piętnem na duszy straciła w Afganistanie oko, a spora część jej twarzy jest fatalnie poparzona… Jak zmienia się życie człowieka, który przeszedł przez piekło?
Książka ważna, cenna i mądra. Głównie z punktu widzenia realizmu jaki tutaj zachowano. Przeżycia głównej bohaterki i jej wielopłaszczyznowa trauma żyją po prostu na kolejnych kartkach, niemal plastycznie możemy wyczuć zmiany, jakie dokonują się w umyśle i w sposobie rozumowania Hogan. Przerażające są to zmiany… Syndrom stresu pourazowego nie bierze się znikąd. Mało jest jednak książek, w których został on opisany. A jeszcze mniej jest takich, w których główną bohaterką jest kobieta.
Hogan miota się w poczuciu beznadziejności tracąc sens we wszystkim, co może ją czekać i co może ją spotkać. Czara goryczy przelewa się w momencie, gdy jej najbliższa towarzyszka ze szpitalnej sali umiera. LeAnne opuszcza szpital dla weteranów wojennych i mając poczucie totalnej bezcelowości i bezsensu udaje się w rodzinne strony nieżyjącej już towarzyszki. Czy ta podróż może nadać sens jej życiu?
Do momentu w którym zmierzamy wraz z Hogan w podróż wszystko jest w tej lekturze super i na ogromny plus. Jednak pojawiający się potem (tak jakby na siłę?; takie mam niestety wrażenie…) wątek pseudokryminalny trochę cały odbiór książki (niestety) psuje. Po co to było?... Według mnie można było spokojnie pozostać przy wątku traumy, pociągnąć go motywem z podróżą w poszukiwaniu samej siebie, ale dokładanie mrocznej historii o zabarwieniu kryminalnym chyba nie było moim skromnym zdaniem potrzebne… Rzecz jasna znajdzie się wielu takich, którzy uznają taki zabieg za strzał w dziesiątkę; ja niestety się do nich nie zaliczę… Szkoda mi (mocno), że opowieść poszła w taką właśnie stronę…
Pociągnięcie historii w stronę manowców (pamiętajcie – to tylko moje zdanie) nie odbiera wszakże książce walorów i niezaprzeczalnych plusów o których pisałem na wstępie. To naprawdę dobra historia - pełna autentyczności i głębokich przeżyć. Walka z własnymi demonami - które nie opuszczają człowieka bynajmniej wraz z opuszczeniem teatru działań wojennych – została tu fantastycznie opisana. Nie miałem okazji czytać oryginału, ale podejrzewam, że sporo w tym zasługi tłumacza. Brawo, rzadko kiedy lektura może wzbudzać takie emocje, a tu w trakcie czytania są one naprawdę mocne, autentyczne.
Na uwagę zasługuje też wątek tego, jak wygląda życie żołnierza po skończeniu przezeń (z tych czy innych powodów) służby wojskowej. Czy te „ideały” dla których ludzie idą w kamasze i zabijają innych ludzi w imię „czegoś” rzeczywiście mają sens? Czy po wszystkim kraj pod którego sztandarem oddaje się krew, łzy, a czasem zdrowie, umie się później odwdzięczyć? Dba później o swoich żołnierzy? Jak zmienia się postrzeganie rzeczywistości przez kogoś okaleczonego w duszy wszystkim co widział na wojnie i jak cywile patrzą później na tego kogoś – są wdzięczni, machają flagami i skandują imiona bohaterów?... To dobre pytania. Bardzo niewygodne, ale dobre. Warto o tym choć przez chwilę pomyśleć po skończeniu lektury.
Dziękuję Wydawnictwu Insignis za egzemplarz recenzencki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz