Strony

wtorek, 7 marca 2023

Ja Inkwizytor. Dziennik czasu zarazy - Jacek Piekara


Cykl: Cykl Inkwizytorski (tom 16)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 22.02.2023
Liczba stron: 616


Skwar i zaraza.

Stęskniliście się może przypadkiem za Mordimerem? Jeśli tak, to rzućcie wszystko w kąt i śmiało zamieńcie znane nam z "Trylogii Ruskiej" peczorskie bagna na duszne, upalne miasto Weilburg, w którym za chwilę rozszaleje się zaraza! Jacek Piekara zaprasza na książkowe studium ludzkiego szaleństwa w objętym kwarantanną mieście, za którego murami czekają nas żarliwe modły i równe im zapalczywością bluźnierstwa. Ludzie kaszlą, wariują, a zamknięte na głucho miasto to jedna wielka beczka prochu. Lont już podpalony... Święte Officjum będzie mieć pełne ręce roboty.


Po zakończeniu "Trylogii Ruskiej" (na którą składały się, przypomnijmy: "Przeklęte krainy", "Przeklęte kobiety" i "Przeklęte przeznaczenie") wielu fanów Cyklu Inkwizytorskiego ostrzyło sobie zęby na powrót do głównej linii narracyjnej serii i na kontynuację jej najbardziej popularnych wątków (w tym na kilka już od lat obiecanych), jednak Jacek Piekara, jak to często bywa, zaskoczył i zaserwował publice jednocześnie coś nowego, coś będącego jakimś rodzajem kontynuacji, ale także coś niespodziewanego (bo kontynuacja kontynuacją, ale takiego ciągu dalszego przygód Mordimera raczej się nie spodziewaliśmy). A żeby było jeszcze ciekawiej, to powyższą kwalifikację "Dziennika czasu zarazy" i jego miejsca w ramach cyklu równie dobrze można wyrzucić do kosza, gdyż - jak zauważa sam autor - książkę można równie dobrze potraktować jako całkowicie autonomiczną powieść względem pozostałych.


Co tak bardzo może nas w "Dzienniku..." zaskoczyć? Przede wszystkim zamiana ruskich, peczorskich bagien i wilgotnych, zimnych mgieł na palące słońce cesarskiego miasta Weilburg, w którym zaczyna się szerzyć zaraza. Oficjalnie od wydarzeń na Rusi minęło około roku, Mordimer nic jednak z tamtego okresu czasu nie pamięta i nic na ten temat nie wie. Do wiadomości otoczenia podano, że przez rok był ciężko, obłożnie chory i de facto żadnej wyprawy na Ruś nie odbył. Czasem powracają do niego jakieś majaki, niejasne w interpretacji koszmary i sny o zagrożeniu czającym się we mgle... Tyle. Żadnych konkretów. Specjaliści Świętego Officjum to rzeczywiście znakomici fachowcy, którzy potrafią perfekcyjnie wyczyścić człowiekowi pamięć.


Weilburg wita nas palącym słońcem i grozą inkwizytorskich lochów, w których przesłuchiwany jest aptekarz, niejaki Jonatan Baum. Wobec niemożności udowodnienia mu jakiejkolwiek winy aptekarz zostaje zwolniony i odprowadzony przez Mordimera do świeżo nabytej przez Bauma kamienicy. Podczas pierwszego spaceru po Weilburgu poznajemy nieco bliżej tę senną mieścinę, w której z pozoru grozi nam jedynie nuda, możliwa do zabicia głównie przez uciechy dostępne za sprawą trunków, kobiet i zamtuzów (czasu trawionego na żarliwych modłach nie liczę, oczywistym jest bowiem, że w towarzystwie inkwizytorów pochłoną one większość naszego czasu).


W mieście ewidentnie wisi coś w powietrzu i nie jest to tylko spowodowana upałem duchota. Weilburg po cichu opanowuje zaraza, na którą wkrótce zachoruje znaczna część lokalnej społeczności. Mowa o epidemii kaszlicy, szerzącej się w tempie tyleż niepojętym, co zatrważającym. Już wkrótce senne miasteczko zostanie odcięte od świata za sprawą kwarantanny, a my, wraz z wszystkimi zamkniętymi za jego murami mieszańcami, staniemy się naocznymi świadkami tego, co może stać się z ludźmi doprowadzonymi do ostateczności i jak szybko objawią się w tych warunkach ich prawdziwe, iście diabelskie oblicza. Szalejąca od tygodni spiekota to czynnik wystarczający do uruchomienia drzemiącego w nas szaleństwa, jednak w Weilburgu ludziom grozi coś o wiele gorszego, a katalizator zdarzeń w postaci epidemii to tykająca bomba z opóźnionym zapłonem. Ludzie najpierw kaszlą, potem wariują, a całe miasto to jedna wielka beczka prochu z podpalonym lontem. Krótko mówiąc: szykujcie popcorn!


Jak to często bywa w czasach próby, czekają nas poruszające świadectwa głębokiej wiary, a także liczne, potworne bluźnierstwa. Aż dziw, że bluźniących śmiałków nie ubił na miejscu piorun, jednak Wszechmogący poprzestał chyba w swej litości na zesłaniu na miasto zarazy. Skłoni ona ludzi do robienia rzeczy, które nigdy by im nie przyszły do głowy, a cały Weilburg zamieni się w arenę szaleństwa, gdzie jedna iskra to będzie aż nadto do wywołania pożaru. Za zatrzaśniętymi na głucho bramami zobaczymy otwarte i skryte mordy, a ich sprawcami będą nie tylko zawodowi przestępcy i zrzeszające ich organizacje (jak np. tongi), ale także szanowani obywatele o nieposzlakowanej opinii, ze znanymi lekarzami i miejskimi rajcami na czele. Świętemu Officjum nie zabraknie pracy, lecz i ono zostanie uwikłane w ostry spór z wysłannikami Watykanu, który to spór niebezpiecznie zbliży się do granicy otwartej wojny.


Krótko mówiąc: tylko patrzeć, aż ludzie zaczną skakać sobie do gardeł. Bo w sumie - co za różnica? Nie dziś, to jutro każdy może przecież zachorować i opuścić ten ziemski padół, czemu zatem sobie nie pofolgować i nie pokazać, na co nas stać! Katastrofa wisi nad Weilburgiem niczym całun śmierci, a my możemy tylko patrzeć na to studium szaleństwa, które obnaża nagą prawdę o tym, jak niewiele może znaczyć człowieczeństwo w warunkach całkowitego zaniku jakichkolwiek zasad.


Analogie do rzeczywistości są w "Dzienniku czasu zarazy" widoczne aż za dobrze. Jacek Piekara proponuje nam po części prawdziwe, po części fikcyjne studium pandemii i literackie rozliczenie się z tym, czego wszyscy byliśmy świadkami nie tak dawno temu. Książka jest dokładnie tym, co zapowiada jej tytuł: dziennikiem zdarzeń w odciętym od świata z powodu epidemii mieście. Odzwierciedla on częściowo to, co każdy z nas widział i przeżył (choroba, strach, niepewność, lockdown), a po trosze to, co mogło się w toku pandemii zdarzyć, lecz się na szczęście nie zdarzyło (rozruchy, mordy, bezprawie). Dystans czasu dzielący nas od najczarniejszych covidowych godzin jest obecnie chyba wystarczający, by mógł przyjść czas na refleksję i zadumę. "Dziennik czasu zarazy" jest do tego dobrą okazją.


Omawiana część Cyklu Inkwizytorskiego, nie ma co tego ukrywać, różni się od pozostałych. Wątki nieco inne, fabuła początkowo jakby senna, nawet Mordimer nie ten sam, bo chyba jakiś taki bez ognia... Wszystko jest jakby uśpione przez lejący się z weilburskiego nieba żar. Niby tak to wygląda, ale to tylko pozory i właściwie (chyba) celowa zmyłka przed tym, co się za chwilę w Weilburgu wydarzy. Te pozory to cisza przed burzą, a ta się niebawem na naszych oczach rozpęta. I nawet jeśli nie jest to powieść podejmująca dawne wątki (raczej jest to coś na kształt fabularnego przerywnika w serii), to myślę, że w pewnym stopniu była ona - patrząc na otaczającą nas jeszcze całkiem niedawno rzeczywistość - czymś nieuniknionym.


Spora część publiki być może powie, że nie na to czekaliśmy względem Mordimera. Z jednej strony to prawda - Cykl Inkwizytorski ma tyle otwartych wątków i furtek, że trudno jest się nie niecierpliwić w oczekiwaniu na to, aż autor podąży wreszcie w ich stronę. Czasem jednak życie weryfikuje pewne sprawy i myślę, że będąca w jakiś sposób inspiracją dla autora pandemia usprawiedliwia zarówno "Dziennik czasu zarazy", jak również to, że poczekamy na inne wątki cyklu nieco dłużej. Fakt, chciałoby się już nie czekać, pojawia się jednak w tym momencie pytanie, co byłoby lepsze: nie dostać do rąk "Dziennika..." i czekać dalej (i to o X czasu dłużej) bez żadnej kolejnej części cyklu, czy też lepszy jest jednak "Dziennik..." i możność powrotu już teraz do uniwersum inkwizytorów? Nawet jeśli ten powrót nie jest dokładnie tym, na co sporo ludzi czeka? Według mnie sprawa jest prosta - bierzmy to, co nam dają (bo, cytując klasyka, "mogło być nic").


Duszny Weilburg pożegna nas gęstymi obłokami snujących się nad pogorzeliskami dymów i widokiem masowych grobów, jakie pozostawi po sobie kaszlica. Mordimer opuści miasto na szczęście w jednym kawałku (choć niewiele brakowało, a byłoby inaczej!), a my podążymy wraz z nim dalej - póki co w kierunku Koblencji i, prawdopodobnie, w stronę kolejnych przygód, które (miejmy nadzieję) już niedługo.

Fabryko - dzięki!

#dziennikczasuzarazy #jacekpiekara #cyklinkwizytorski #mordimermadderdin #mordimer #zaraza #pandemia #fantastyka #weilburg #święteofficjum #fabrykasłów #cosnapolce #dobraksiazka #czytamksiazki #bookstagram #bookstagrampolska #instabooks #instabookspoland #bookreview












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz