Strony

środa, 5 kwietnia 2023

Babel - R.F. Kuang


Tytuł: Babel
Autor: R.F. Kuang
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 08.03.2023
Liczba stron: 768


Grzechy Imperium.

Babel... Głośny to tytuł ostatnio - i słusznie! Odczucia po lekturze będącej w swej istocie mieszanką fantastyki i historii (która jest na dodatek bolesną próbą rozliczenia się z prawdą na temat brytyjskiego kolonializmu) mogą być mieszane, ale tak dobrana konwencja jest zdecydowanie celowa i chyba najlepsza do tego, aby pokazać nam to, co umyśliła sobie R.F. Kuang. A ta piekielnie zdolna autorka umyśliła sobie tak wiele, że trudno ująć to w kilku słowach! Co najlepsze - udało jej się, bo "Babel" mocno daje do myślenia. Ta książka - subiektywnie i obiektywnie - jest jak dotąd jedną z najlepszych premier tego roku. Poniżej sprawdźcie dlaczego.


Do tej pory zdolną i uroczą Rebeccę F. Kuang znaliśmy z "Trylogii wojen makowych", która była zresztą jej debiutem (dla przypomnienia - były to tomy: "Wojna makowa""Republika smoka" i "Płonący bóg"). Wraz z autorką zawitaliśmy na Daleki Wschód i poznaliśmy ciekawą wariację na jego temat, która została przez autorkę bardzo mocno osadzona w konwencji fantastyki. Odbiór tamtej historii był... różny (co wciąż mnie dziwi, bo ja byłem po wszystkim mega happy!; ale jestem w stanie przyznać, że w nurcie szeroko pojętej fantastyki można znaleźć na ten temat dużo lepsze historie). A jak było teraz, po "Babel"?


Zacznijmy od tego, o czym w ogóle jest ta książka - a w tej kwestii jest sporo do napisania! "Babel" to po pierwsze bolesne rozliczenie z brytyjskim kolonializmem, które na naszych oczach stawia do siebie w kontrze brytyjskie maniery i cywilizację wobec głodu, biedy i ucisku w wyzyskiwanych koloniach. To także literacka puenta na istniejącą na świecie niesprawiedliwość, wobec której zawsze i wszędzie mamy prawo do oporu. Książka jest również studium ludzkiej tożsamości i rzeczywistego znaczenia takich pojęć jak prawda, wierność, czy lojalność. A na koniec - trochę paradoksalnie, zwłaszcza po tym jak przedstawia się tutaj Wielką Brytanię i Londyn z XIX wieku - jest to bardzo osobisty, wyjątkowy hołd złożony przez Kuang uniwersyteckiej wiedzy, a w szczególności Oxfordowi.


Fabularnie przenosimy się do pierwszej połowy XIX wieku, w samo serce Imperium Brytyjskiego - do Londynu. Najpierw jednak odwiedzimy chiński Kanton, w którym nieomal umiera pewien chłopiec, główny bohater tej powieści. Nie znamy jego chińskiego imienia, wiemy jednak, że po uratowaniu przez angielskiego dżentelmena przyjmie on imię Robin Swift. Tymczasem chłopiec stoi jednak u progu śmierci, bez żadnej nadziei na ocalenie w opanowanym przez epidemię mieście.

Zostaje jednak uratowany, a ratuje go wspomniany Anglik i... srebro. A właściwie sztabka srebra, która (jak tysiące jej podobnych) stanowi o sile i potędze brytyjskiego imperium. W sztabce tej wygrawerowano dwa słowa w dwóch różnych językach, które w tym przypadku oznaczają "uleczenie". Po wypowiedzeniu inskrypcji chłopiec zdrowieje. Jak to możliwe? Oczywiście za sprawą magii, którą "zamknięto" w srebrze dzięki potędze translatoryki, wzmacniającej znaczenie każdej zapisanej w ten sposób inskrypcji.


W tym miejscu muszę na chwilę przejść do nieco głębszego omówienia, na czym ta magia polega. Założenie jest proste: srebro kontroluje magię, a magię wyzwalają słowa. Koniecznie dwa, będące swoimi przetłumaczonymi odpowiednikami (np. para słów, na którą składa się słowo chińskie i angielskie). Słowa mają wielką moc, niestety w tłumaczeniu często traci się pierwotny sens oryginału, opracowano więc system grawerowania w srebrnych sztabkach takich par słów, które pochodząc z różnych języków najlepiej oddają ich znaczenie. Najlepiej żeby ten drugi język (czyli nie-angielski) był jak najrzadszy w rdzennej części Imperium, wtedy bowiem wzrasta skuteczność całej sztabki.


Srebro przechwytuje utracone w przekładzie, pełne niuansów znaczenie, i pozwala wykorzystać je do nieskończenie wielu celów. Za jego sprawą można wzmacniać budynki, produkować szybsze statki, lepszą broń, czystszą wodę, więcej żywności, lepszej jakości stal - itd. itd... Aby opanować sztukę jak najlepszego przekładu, tłumacze muszą (to od nich bowiem wszystko zależy) nie tylko biegle władać obcymi językami, ale muszą także wychwytywać ich niuanse i ciągle szukać tak dobranych par słów, które mogłyby być jeszcze bardziej użyteczne. Oczywiście wszystko to na chwałę brytyjskiego imperium (bo gdzieżby tam na chwałę podległych mu kolonii...).

Innymi słowy można powiedzieć, że czarująca nas od ponad 20 lat magią słowa Fabryka Słów wydała w końcu książkę idealną, bo dotyczącą... magii słów! :)

Wracając do Robina i do tajemniczego Anglika - przybysz niosący chłopcu ratunek jest zajmującym się całą tą magią profesorem translatoryki w oxfordzkim Instytucie Babel, a ponadto jest... ojcem chłopca (!). Oferuje mu on wygodne życie, interesujące studia, wiedzę, luksus i bogactwo, w zamian chcąc pozornie tak niewiele: lojalności, posłuszeństwa i pilnej nauki, która przysłuży się starej, dobrej Anglii... I tylko Anglii. W zasadzie - nad czym się tutaj zastanawiać? Robin przyjmuje ofertę (w sumie nie tylko dlatego, że inaczej czeka go śmierć na ulicy, nie ma bowiem absolutnie nic - przyjmuje ją też dlatego, że wizja władania magią i życia z zawsze pełnym brzuchem i pełnym portfelem jest niesamowicie pociągająca). Czy jest to jednak na pewno uczciwa wymiana?


Robin pilnie się uczy i trafia w końcu w mury Babel. Poznaje tam innych, podobnych sobie studentów, a co ciekawe... coraz więcej jest wśród nich nie rdzennych Anglików, lecz ludzi z brytyjskich kolonii. Dlaczego? Otóż z tego prostego powodu, że języki romańskie (czy też inne ze sporej rodziny łacińskiego kręgu kulturowego) są coraz bardziej wyeksploatowane i tracą przez to swą moc. A Imperium potrzebuje mocy, by zachować i rozwijać swą potęgę. Do tego potrzebna jest magia srebra, którą wzmocnić mogą tylko te rzadkie lub w ogóle nieobecne w rdzennej części Imperium języki: chiński, hindi, kreolska odmiana francuskiego, afrykańskie języki z rodziny bantu... Pachnie wyzyskiem, prawda?


Owszem. Na wyzysku wszak opiera się cała siła Imperium. Brytyjczycy stoją nieomal u szczytu swej potęgi władając imperium, "nad którym nigdy nie zachodzi słońce". XIX-wieczni Brytole mają o sobie tak wysokie mniemanie, że w ogóle nie dostrzegają faktu, iż zachowanie przeciętnego brytyjskiego dżentelmena (myślącego o sobie jako o przedstawicielu narodu panów, niosących światu wiedzę i cywilizację) na tyle podszyte jest snobizmem, cynizmem i megalomanią, że jest w swej istocie zaprzeczeniem zachowania prawdziwie cywilizowanego człowieka. Londyński dżentelmen i owszem, jest uprzejmy i pełen galanterii, jednak tylko względem tych, których uważa za równych sobie - a z całą pewnością nie uważa on za równego sobie hinduskiego robotnika portowego, afrykańskiego służącego, czy chińskiego tragarza rodem z Kantonu (i na tym w zasadzie polega sprowadzony do sedna problem kolonializmu, który stał się później przyczyną jego upadku).


Nasz przebrany w angielski garnitur Kantończyk zaczyna to wszystko powoli dostrzegać i stawia samemu sobie w końcu te słuszne, właściwe pytania, jak na przykład to, kim jest i czy nie został aby kupiony i przebiegle uwiedziony przez blichtr, władzę i wygodę za cenę swej prawdziwej tożsamości? Czy to wszystko jest sprawiedliwe i dlaczego srebro pomaga tworzyć piękne zbytki dla londyńskiej elity, zamiast ratować życie w koloniach, gdzie ludzie padają na ulicach jak muchy (z głodu, chorób, przez brak opieki lekarskiej)? Dlaczego uratowano właśnie jego, a pozwolono umrzeć jego (niepotrzebnej?) matce? Dlaczego jedni są panami świata, a drudzy zwierzętami w ludzkiej skórze? I wreszcie: czy on sam jest człowiekiem, użytecznym zwierzęciem, czy też może efektem chorej manipulacji oxfordzkiego profesora, który spłodził go, zapowiadając jego matce, że kiedyś go zabierze, a tymczasem dał jej w zamian za tę zapowiedź konieczne środki do życia, bo jej własne zostały roztrwonione? Robin widzi to wszystko z biegiem czasu coraz wyraźniej i... mówi "nie".


W zasadzie "Babel" - gdyby uprościć książkę do tylko jednej idei - jest historią właśnie o tej palącej, nieuchronnej potrzebie powiedzenia czemuś złemu "nie". Z ironicznego punktu widzenia zabawne jest w tym to, że więcej odwagi do sprzeciwu i do wyrzucenia z siebie tych słów ma traktowany jak człowiek drugiej kategorii Chińczyk, aniżeli brytyjski, tak bardzo cywilizowany dżentelmen.

Wniosek? Każde imperium zbudowane jest na krwi. I każde musi upaść. Historia uczy, że tylko kwestią czasu jest załamanie się układu, w którym miliony cierpią jedynie po to, aby garstka wybranych mogła napić się herbaty z porcelanowych filiżanek.


Na końcu "Płonącego boga" napisałem na temat autorki coś takiego:
"(...) Rebecca F. Kuang to nazwisko, na które naprawdę warto zwrócić w najbliższych latach uwagę. Po tym, co Rebecca pokazała w historii Rin, człowiekowi aż serce bije szybciej na myśl o tym, jak bardzo Kuang jest jeszcze w stanie się rozwinąć i do jakiego stopnia będzie kiedyś potrafiła ulepszać swoje opowieści zmierzając ku ideałowi."


Podtrzymuję powyższe stwierdzenie w całej jego rozciągłości i z satysfakcją stwierdzam, że Kuang podąża pisarsko dokładnie w tę stronę, jakiej życzyłem sobie po jej obiecującym debiucie. Tę Panią i jej książki zdecydowanie warto wciąż uważnie obserwować.

Fabryko - dzięki!

#babel #rebeccafkuang #kuang #fantastyka #historia #kolonializm #fabrykasłów #cosnapolce #dobraksiazka #czytamksiazki #bookstagram #bookstagrampolska #instabooks #instabookspoland #bookreview













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz