Tytuł: Miasteczko Salem (tytuł oryginału: Salem's Lot)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 1991r. (data przybliżona)
Liczba stron: 414
Moja pierwsza przeczytana powieść Kinga i chyba
najbardziej przerażający horror o wampirach z jakim miałem do czynienia.
Najlepszym opisem "Miasteczka Salem" jest zdanie umieszczone na
okładce pierwszego polskiego wydania: "Ta książka nie wywołuje strachu,
ona wywołuje przerażenie". Jest tu wszystko co u Kinga najlepsze: rosnące
napięcie, coraz bardziej niepokojący rozwój akcji, dreszczyk przy przewracaniu
każdej kolejnej strony. Jeśli ktoś lubi się bać, zakocha się w tej książce od
razu.
Egzemplarz który posiadam ma już ponad
dwadzieścia lat i zaczytałem go do tego stopnia, że niedawno zmuszony byłem
sprawić sobie nowy. Mogę się mylić, ale przez te wszystkie lata miałem go w
rękach i przeczytałem od deski do deski przynajmniej dziesięć - jedenaście razy.
Dodam jeszcze, że wcześniej bardzo aktywnie korzystał z niego mój tata, więc
dokładnej liczby czytań niestety nie jestem w stanie podać, ale zapewniam:
zaczytaliśmy go obydwaj na amen.
Co takiego jest w tej książce? Dlaczego tyle razy
do niej wracałem? To w teorii bardzo proste pytanie, ale odpowiedź na nie jest
szalenie złożona. Mimo to spróbuję odpowiedzieć. Zacznę chyba od tego, że mój
pierwszy raz z „Miasteczkiem Salem” był takim klasycznym przypadkiem
"książkowej" miłości od pierwszego wejrzenia;). Miałem wtedy
piętnaście lat i podwędzenie tej tak bardzo kuszącej mnie od kilku miesięcy
książki z półki mojego taty miało w sobie cudowny posmak zakazanego owocu i
radosnego łamania zasad. Już sama okładka po prostu hipnotyzowała. Robi to
zresztą do dzisiaj. Pamiętam te wypieki na twarzy, kiedy zamknięty w swoim
pokoju przewracałem pod kołdrą kolejne strony i coraz bardziej wciągałem się w
tę historię. A historia jest niesamowita. Po wszystkich latach i wielu innych
spotkaniach z Kingiem mogę powiedzieć, że najbardziej przerażające w Jego
książkach jest dla mnie to niepokojące prawdopodobieństwo zaistnienia w
rzeczywistości każdej fikcji o której pisze. Stephen King ma ten dar, że
potrafi skłonić czytelnika do uwierzenia w choćby z pozoru najbardziej niewiarygodną
rzecz, a później sprawić, że człowiek zaczyna się przez to bać, sprawdzać
zamknięte okna i drzwi, a na koniec dygotać pod kocem przy zapalonej lampce.
„Miasteczko Salem” jest właśnie taką książką: pozwala w siebie uwierzyć,
przeraża, a później zostaje w myślach jak cichy towarzysz, którego oznak
obecności wypatrujesz potem bezwiednie na każdym kroku w prawdziwym życiu.
Należę do tych osób, które kochają się bać i właśnie za to pokochałem tę
książkę najbardziej (mimo stwierdzeń wielu członków mojej rodziny, będących
zdania, że nie jestem chyba do końca normalny).
Takie było moje pierwsze spotkanie z
„Miasteczkiem Salem” i jego efekty: bezsprzeczna miłość i uwielbienie od
pierwszego wejrzenia. Następne razy nie miały już w sobie uroku tamtego, ale
każdy z nich był wyjątkowy. Zrobiłem sobie z czytania mojej ulubionej lektury
swoisty rytuał. Zły humor, szpetna aura za oknem, stres, różnorakie problemy;
nieważne - sposobem i odpowiedzią na wszystko było zawsze kilka wieczorów
z rzędu, wygodna kanapa, lampka, kilka paczek papierosów (tak, wiem, to
wybitnie niewychowawcze;) ) i „Miasteczko Salem”. W miarę upływu lat zacząłem
się dzięki tej książce odpowiednio nastrajać, tzn. jeśli zbliżało się Halloween
- czytałem „Miasteczko Salem”, jeśli za oknem szalała śnieżyca, w której w
dodatku coś wyło i majaczyło - czytałem „Miasteczko Salem”, jeśli w
wiosenny wieczór coś szeptało w ciemnościach - czytałem „Miasteczko
Salem”. Mógłbym tak wymieniać bez końca, ale raczej można już uchwycić to, o co
mi chodzi: ta książka stała się dla mnie sposobem na wczucie się w każdą porę
roku, odpowiedzią na każdą zmianę nastroju i dobrym przyjacielem, którego
wprawdzie nie do końca znam, ale którego uwielbiam za to, jak bardzo mnie
straszy. I za każdym razem kiedy kończyłem ostatnią stronę wracałem myślą do
zdania umieszczonego na okładce: „Ta książka nie wywołuje strachu, ona wywołuje
przerażenie”. Podpisuję się pod tym rękami i nogami. To zdanie to najlepsza
recenzja i czysta esencja tkwiącego w tej książce zła, nienazwanych strachów
przybierających realną postać w mroku nocy i wszystkiego tego, za co ja i setki
tysięcy innych ludzi kocha Stephena Kinga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz