piątek, 29 marca 2019

Siedem śmierci Evelyn Hardcastle - Stuart Turton


Tytuł: Siedem śmierci Evelyn Hardcastle (tytuł oryginału: The Seven Deaths of Evelyn Hardcastle)
Autor: Stuart Turton
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 27.02.2019r.
Liczba stron: 544



Zagadka jakich (naprawdę!) mało.

Używanie w odniesieniu do jakiejkolwiek książki określeń w rodzaju „wyjątkowa”, „zaskakująca”, „świetna” niezwykle podnosi poprzeczkę oczekiwań, a tym nie każda książka jest w stanie sprostać. Jednakże w przypadku „Siedmiu śmierci Evelyn Hardcastle” wszystkie powyższe określenia (i wiele innych!) są w pełni usprawiedliwione i jak najbardziej na miejscu! Kryminał jest z tej książki pierwszorzędny, a zaserwowana czytelnikom zagadka - naprawdę wyjątkowa. 

Posiadłość Blackheat - miejsce zbrodni, której przebieg, sprawcę i motywy odkryć ma Aiden Bishop. Do tego grupa świadków i jednocześnie podejrzanych, każdy zaś z innym alibi, z inną perspektywą, z innym zestawem zapamiętanych sekwencji zdarzeń, faktów i… kłamstw. Osiem dni, osiem wcieleń - osiem szans na rozwiązanie zagadki… Aiden Bishop każdego dnia wciela się w kogoś innego (wpadając w swoistą pętlę czasu i doznając przy tej – codziennie się powtarzającej się - okazji swego rodzaju własnego Dnia Świstaka). Bishop „operując” z poziomu świadków zdarzenia poznaje nowe perspektywy, nowe punkty widzenia, nowe zestawy faktów (i kłamstw), samo morderstwo jednak ciągle się powtarza… Codziennie. Czy uda mu się rozwikłać sprawę? Inaczej może nie opuścić pięknej posiadłości Blackheat… (już nigdy).

Fabuła i pomysł na nią – palce lizać! Różne perspektywy, powtórzenia fabularne wzbogacane o coraz to nowe tropy, ślady, punkty odniesienia (jedne mylące, inne właściwe), trudny do przezwyciężenia i do przebicia mur, za którym kryje się prawda, a do tego nieustająca rozrywka intelektualna dla czytelnika polegająca nie tylko na próbie samodzielnego dojścia do prawdy, ale także na przyjemności wynikającej z wyłapywania różnic i tropów w każdej z przedstawionych wersji zdarzeń (tak do siebie podobnych, a jednocześnie tak od siebie różnych). Patrząc na rzecz w największym skrócie - nic dodać nic ująć :) Kryminał jako gatunek literacki w zasadzie cały czas ma się dobrze, jednak książki takie jak ta wynoszą go – choć na chwilę – na poziom bliski geniuszowi. „Siedem śmierci…” swą konstrukcją nawiązuje do najlepszych tradycji takich autorów jak Agatha Christie, na dokładkę odświeżając i wzbogacając całą konwencję o coś nowego, dzięki czemu chce się coś takiego po prostu czytać. Zaskakujące jest w tej lekturze – tak na dzień dobry – zwłaszcza to, że jest to de facto literacki debiut (!). Jeśli Stuart Turton już teraz pisze w ten sposób – co będzie dalej? Tego autora trzeba koniecznie dopisać do listy obserwowanych twórców :)

Wydawać by się mogło, że kryminał jako taki nie jest w stanie zaoferować nam, czytelnikom, już nic nowego. Że wszystko już tak naprawdę gdzieś i kiedyś już było, a poszczególni pisarze zmieniają tylko scenografię, światła, sam scenariusz zdarzeń zmieniając jednak tylko kosmetycznie – o ile w ogóle… A jednak konwencja ta wcale nie wyczerpała ani swojego potencjału, ani też swych zasobów. „Siedem śmierci…” naprawdę może się podobać. To taki świeży powiew w pokoju, w którym każdy z obecnych w nim gości pogodził się poniekąd z tym, że świeżego powietrza może już nie uświadczyć, w związku z czym oddycha tym które jest i stara się nie zwracać na to zbytniej uwagi. Stuart Turton otwiera okna – i to bardzo szeroko :)

Pewnym minusem tej książki może być tylko i wyłącznie to, że nie każda z pomniejszych zagadek stojących na drodze do prawdy jest sobie równa. Turton tak jakby jedne z nich mota szalenie zawile, po to by za moment skonstruować jakąś banalną, zbyt prostą jak na poprzeczkę którą sam sobie zawiesił… Hm, to może być faktycznie minus - ale czy rzeczywiście? Dla niektórych na pewno, jednak trzeźwo na rzecz patrząc, nie da się prowadzić fabuły przez całą książkę jednakowo, na tym samym poziomie, a w związku z tym niemożliwe jest serwowanie wszystkich zagadek na stałym, intelektualnie wysokim oraz trudnym do rozwikłania poziomie. Nasze pracujące na pełnych obrotach szare komórki mogły by zresztą tego nie wytrzymać ;), a nie o to chodzi. Książka ponadto – co oczywiste – musi też mieć swój rytm, tak więc… to o czym piszę „kryminałożercy” może i wezmą za wadę, ale realiści zrozumieją i nie będą się czepiać. Nie będą się też czepiać zakończenia, które choć jest świetne i zaskakujące, to jednak wiąże się z chyba zbyt dużą (przypadkową?) zmianą charakterologiczną części postaci w tej książce. Ludzie w zwykłym życiu niezbyt lubią zmieniać samych siebie, fronty, przekonania – a co dopiero postacie fikcyjne w kryminale :/ … Tymczasem pod koniec „Siedmiu śmierci…” w dużej mierze coś właśnie takiego możemy zaobserwować. Tego można by się ewentualnie doczepić.

Ale poza tym wszystko jest ŚWIETNIE :) Polecam, gorąco namawiam i (jeszcze goręcej!) Was zapraszam do posiadłości Blackheat – nie pożałujecie tej wizyty! :)

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz