wtorek, 23 października 2018

"PISANIE MNIE URATOWAŁO" - WYWIAD Z ANKĄ MRÓWCZYŃSKĄ :) :) :)


Z OKAZJI PREMIERY DRUKIEM "BORDERLINE: AUTOTERAPII, CZYLI O SPRAWACH POWAŻNYCH Z SOLIDNĄ DAWKĄ AUTOIRONII" COŚ NA PÓŁCE MIAŁO WIELKĄ PRZYJEMNOŚĆ PRZEPROWADZIĆ MAŁY WYWIAD Z AUTOREM - ANKĄ MRÓWCZYŃSKĄ :) :) :) 





PISANIE MNIE URATOWAŁO


Coś Na Półce: Jak się czujesz tuż po premierze "Autoterapii" drukiem? :) Dużo emocji? :)

Anka Mrówczyńska: O, tak! Emocji jest co niemiara. Przede wszystkim dlatego, że spełniłam swoje największe marzenie - wydanie książki na papierze. Zdradzę Ci, że jeden egzemplarz leży na kanapie i zerkam na niego co chwilę, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że po tylu latach doczekałam się papieru.


CNP: To duża różnica?, być autorem książek w wersjach, jak dotąd, elektronicznych, a teraz - w wersji tradycyjnej?

AM: Tak, dla mnie jest to wielka różnica. Przede wszystkim dlatego, że sama wolę książki papierowe od e-booków. Nie ma to jednak, jak wziąć do ręki książkę. Pod palcami czuć jej papierowe ciało, przewracać kartki, móc powąchać. Poza tym udział e-booków w rynku wydawniczym to, z tego co czytałam, niecałe 10%. Także książka tradycyjna trafia do większej liczby potencjalnych Czytelników.


CNP: Czytelnicy się strasznie cieszą, że "Autoterapia" ukazała się w formie papierowej (znam takich, którzy jak dotąd drukowali i bindowali sobie e-booki ;) ). Widzisz jakąś różnicę w odzewie i w odbiorze przez Czytelników po ukazaniu się książki po raz drugi, tym razem drukiem?

AM: Przede wszystkim różnica jest w sprzedaży. Zdecydowana większość osób woli książki papierowe. Ja również zaliczam się do tej grupy. Od premiery papierowej "Autoterapii" dostaję o wiele więcej wiadomości od Czytelników. Chcą albo pogratulować wydania, albo podziękować za tę książkę. Nie ukrywam, że to bardzo miłe. Poza tym takie informacje zwrotne potwierdzają, że to, co robię, ma jakiś sens.


CNP: Właśnie, skoro już przy tym jesteśmy :) - co Ci przyświeca kiedy piszesz, kiedy wydajesz kolejne książki? To taka forma - jak choćby tytuł książki, z racji której rozmawiamy, wskazuje - autoterapii, czy coś więcej? Robisz to głównie dla siebie, czy też z myślą o innych?

AM: Piszę głównie dlatego, że nie wyobrażam sobie życia bez tworzenia. To sens mojego życia. Jak to powiedział mój terapeuta, gdyby nie pisanie, być może już bym nie żyła. To prawda, pisanie mnie uratowało. Wyciągnęło z wielkiego bagna psychicznego. Dawało ukojenie, gdy było bardzo źle. Robię to oczywiście również z myślą o innych, bo nie piszę do szuflady. 


CNP: Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale naprawdę dużej liczbie osób pomagasz - tym co robisz, tym o czym piszesz. Nie wiem ile takich świadectw do Ciebie trafia, ale naprawdę pozwalasz pojąć innym, że nie są sami z problemem pt. "Borderline". Lepiej się dzięki Tobie czują. Co o tym myślisz? To dla Ciebie ważne, że pomagasz innym? Jakie to uczucie?

AM: Tak, to dla mnie bardzo ważne. Po premierze papierowej "Autoterapii" zaczęłam dostawać o wiele więcej wiadomości, w których Czytelnicy dziękują za nią. To jest szalenie miłe. Bardzo się cieszę, że moja własna autoterapia pomaga także innym. W trakcie terapii nauczyłam się, że skupianie się wyłącznie na sobie (z czym wciąż mam problem) jest źródłem cierpienia. Natomiast myślenie o innych przynosi dobre samopoczucie i satysfakcję. Świadomość, że moje książki pomagają innym sprawia, że jestem z siebie dumna.


CNP: To trudne?, pisać o sobie i o swoich stanach, emocjach, odczuciach?

AM: Nie. Piszę pod wpływem chwili. Kiedy emocje i/lub myśli kłębią się we mnie szukając ujścia. To bardzo dobra forma autoterapii. Poza tym jestem emocjonalną ekshibicjonistką. 


CNP: Miałem Cię właśnie spytać o szeroko pojęty proces twórczy ;) Masz jakiś stały rytm pisania?, np. codziennie "x stron/znaków", czy piszesz na pełnym spontanie, czyli po prostu kiedy masz wenę? :) I jak to jest z tą weną u Ciebie - sama przychodzi, czy w jakiś sposób ją u siebie "wyzwalasz"? :)

AM: Zdecydowanie wolę spontan. Kiedy najdzie mnie wena, siadam i piszę. Staram się to robić systematycznie, codziennie rano przed pracą, czasem też po pracy. Jednak nie zawsze się da. Wiesz, jak to jest... "Zdradliwa wena, raz jest, a raz jej nie ma" - cytując Kaliber44. Nie udało mi się jeszcze znaleźć sposobu na wyzwalanie weny. Kiedy jest - piszę. Kiedy jej nie ma - czytam.


CNP: Pniesz się w górę w rankingach popularności jako autorka :) , np. na liście bestsellerów Empika (nakład wymiotło momentalnie!) - jak to jest być sławnym autorem? :)

AM: Hehe, nie uważam się jeszcze za pisarkę. Za mało napisałam i w moim mniemaniu dopiero aspiruję do tego miana. Nie ukrywam jednak, że obserwowanie, jak Twoja książka jest coraz wyżej w rankingach sprzedaży, bardzo cieszy. To sprawia, że czuję się szczęśliwa i spełniona.


CNP: Mrówek, o którym tyle piszesz (pozdrawiamy z tego miejsca! :) ) był dla Ciebie pewnie dużym wsparciem? :) Kibicuje Ci? :)

AM: Mrówek trzyma się na uboczu, jeśli chodzi o moje pisanie i jest raczej neutralny. 


CNP: Która z książek przez Ciebie napisanych jest dla Ciebie najważniejsza?

AM: Każda jest dla mnie szalenie ważna. Jednak gdybym miała wybrać, to chyba "Psychiatryk". A to dlatego, że od tego dziennika zaczęła się moja przygoda z pisaniem prozy. Druga to "Uśpiona", dlatego, że to moja pierwsza książka beletrystyczna. Nie mogę się doczekać jej premiery oraz pierwszych recenzji!


CNP: A powiesz czytelnikom, która była najtrudniejsza do napisania? I dlaczego?

AM: Każda w pewnym sensie jest trudna do napisania. Przede wszystkim dlatego, że wciąż nie wierzę w swoje możliwości. Podczas pisania często nachodzą mnie myśli, że nie dam rady ukończyć książki. Jednak jakiś czas później okazuje się, że stawiam ostatnią kropkę i wtedy rozpiera mnie szczęście. Gdybym jednak miała wybrać, znów byłby to "Psychiatryk". Również z tego powodu, że była to moja pierwsza książka. Podczas jej tworzenia zupełnie nie wierzyłam w to, że ta pisanina ma jakiś sens. Jak się jednak okazało, jest ona ważna - takie otrzymuję wiadomości od Czytelników.


CNP: Tak a propos "Uśpionej", bo ten tytuł chwilkę temu się tutaj przewinął- niebawem premiera (26.11.2018), chciałabyś tę książkę jakoś zareklamować? ;) Powiedzieć o niej w tym miejscu kilka słów? :)

AM: "Uśpiona" to na dobrą sprawę moja pierwsza książka beletrystyczna. To mroczny i brutalny thriller psychologiczny, z wieloma zwrotami akcji oraz zaskakującym zakończeniem. Jestem z niej dumna i mam nadzieję, że przypadnie Czytelnikom do gustu. Choć nie jest to książka dla wszystkich. Na przykład moja mama boi się jej czytać, hehe.


CNP: Czy możemy na dzień dzisiejszy trzymać za Ciebie kciuki jeśli chodzi o Twoją terapię, sesje i o całość tego tematu? Wszystko na tym polu ok? :)

AM: Jak najbardziej! Mam to szczęście, że trafiłam na wspaniałego terapeutę, któremu bezgranicznie zaufałam. Jest świetnym specjalistą, bardzo profesjonalnym. Jestem w terapii u niego od trzech i pół roku. Jeszcze daleka droga przede mną, ale już widzę zdecydowane zmiany.


CNP: Świetnie :) , to bardzo cieszy! :) 
A tak dla odmiany, z innej beczki - niebawem Targi Książki we Wrocławiu (01.12.2018), będziesz na nich i spotkasz się z Czytelnikami - czujesz już dreszczyk pozytywnych emocji? :)


AM: Nie tylko dreszczyk, ale duży dreszcz! Prawdę mówiąc, kłębią się we mnie najróżniejsze emocje. Z przewagą tych pozytywnych, rzecz jasna. Z jednej strony nie mogę się doczekać, kiedy w końcu poznam swoich Czytelników. Z drugiej jednak bardzo się boję. A to dlatego, że boję się ludzi. Postanowiłam jednak wziąć byka za rogi (którym jest lęk) i zjawić się na Targach. Mam tylko nadzieję, że ze stresu nie będą mi się tak trząść ręce, że nie będę mogła podpisywać książek, hehe.


CNP: Oby nie! Podejrzewam że wiele osób byłoby zawiedzionych, gdybyś nie była w stanie złożyć na książkach autografów :) A jakie masz kolejne plany wydawnicze? :)

AM: Jak już wspomniałeś, za miesiąc będzie premiera "Uśpionej", na co czekam z niecierpliwością. Czekam na decyzję Wydawnictwa, co do kolejnego thrillera psychologicznego - "Bestselleru". Jednak coś mi się wydaje, że przesadziłam w niej z brutalnością i trzeba będzie nad tą książką jeszcze dużo popracować, by nadawała się do publikacji. Oprócz tego zaczęłam pisać kolejną książkę - "Bohemę". No a w przyszłym roku prawdopodobnie zaczniemy z Wydawnictwem publikować cykl "Młody bóg z pętlą na szyi" na papierze.


CNP: Czyli, wydawniczo patrząc, same dobre wiadomości :) Super! 
Na koniec - chciałabyś z tego miejsca powiedzieć "coś extra" swoim Czytelnikom? :)


AM: Dziękuję wszystkim, którzy kupują i czytają moje książki. Dziękuję też za wszystkie wiadomości, które od Was dostaję. I serdecznie zapraszam 1 grudnia do Wrocławia, na Targi Dobrej Książki!


CNP: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę :)





"Borderline: Autoterapia, czyli o sprawach poważnych z solidną dawką autoironii" - Anka Mrówczyńska


Tytuł: Borderline: Autoterapia, czyli o sprawach poważnych z solidną dawką autoironii
Wydawnictwo: Psychoskok
Data wydania: 06.10.2018r.
Liczba stron: 180


O sobie samym.

Książka pełna jednocześnie smutku i humoru, rozpaczy i nadziei... do tego napisana z wielką odwagą... Z okazji premiery wersji drukowanej - przed Wami odświeżona recenzja ;)


Na wstępie – ta książka była i (choć od premiery e-booka trochę czasu już minęło) w dalszym ciągu jest czymś szalenie ważnym i pozytywnym na polskim rynku wydawniczym. Dlaczego? Otóż dlatego, że takie lektury jak ta mogą być przysłowiowymi kroplami drążącymi skałę. „Skałę” zbudowaną z niezrozumienia, ze stereotypów, z szufladkowania i spychania na margines społeczeństwa każdego, kto ma ze sobą jakiś problem. Nie czarujmy się bowiem, tak to właśnie w naszym pięknym kraju wygląda; masz problem ze sobą? = jesteś „inny”, „dziwny”, może i „niebezpieczny”. Ergo? Usuń się w cień i nie wchodź „normalnym” w drogę… Smutny to obrazek i wniosek, ale (niestety) jakże prawdziwy. Stąd trzeba się tylko i wyłącznie cieszyć z tego, że powstają książki takie, jak ta. Może, pewnego dnia, społeczeństwo w efekcie zrozumie, że każdy – nawet ktoś z problemem – to też człowiek. I że może funkcjonować w społeczeństwie na takich samych zasadach, jak ktoś „bez problemu”. Oby; w końcu żyjemy powoli w czasach, w których chorobą cywilizacyjną jest chociażby depresja, a jakiekolwiek problemy z samym sobą przestają być czymś dziwnym… Oby podejście otoczenia zmieniało się w tym temacie tylko i wyłącznie na plus.


Lektur na temat zaburzenia osobowości typu borderline można, przy odrobinie chęci, kilka na polskim rynku znaleźć. Lecz nie ma na nim chyba drugiej takiej, jak ta. To książka napisana z wielką odwagą, jest to bowiem swoista autobiografia. Autorka pisze tak naprawdę o sobie... o własnych emocjach, stanach, kłopotach, zachowaniach... o życiu z towarzyszącym jej na co dzień Wielkim Problemem. Książka jest pełną dystansu do samego siebie historią o podróży w głąb siebie. O próbie ZROZUMIENIA samego siebie. Czym też autorka dzieli się z wszystkimi, którzy to czytają... To dowód wielkiej odwagi. Ale i genialny pomysł na to, by dzieląc się tym wszystkim - również dla siebie samej - pomóc innym. I za to Autorce należy się ogromny szacunek. Im więcej zaś czasu mija od chwili, kiedy książka ta ukazała się na rynku, tym ten szacunek jest tak naprawdę coraz większy – wzrasta on bowiem wprost proporcjonalnie do liczby osób, którym „Autoterapia” coś z biegiem czasu dała.


Nie trafiłem dotąd na książkę napisaną przez kogoś, kto do tego stopnia szczerze opowiedziałby o swoim problemie. Kto tak bardzo by się nim podzielił. A co więcej, kto dzięki temu był w stanie komuś pomóc. Tak, pomóc. To bardzo trudne, zwłaszcza do ujęcia w recenzji, jednak to niezaprzeczalny fakt: ta książka może i jest w stanie pomóc. Z poziomu opisanych w niej historii. Zdumiewające, jak wiele doświadczeń osób kompletnie nie wiedzących o swoim istnieniu może się zgadzać. Jak wiele można z tego wyciągnąć, przemyśleć... a na końcu zrozumieć. Tak, ta książka pomaga. I to nie tylko osobie z problemem. Jest w stanie pomóc również osobom, które istnieją w życiu takiej osoby.


O samej istocie borderline nie będę może pisać. Od tego są inne publikacje. Skupiając się jednak na książce, podkreślić trzeba wiele innych rzeczy. Zwłaszcza to, w jaki sposób jej treść przekazuje czytającemu w prosty sposób trudne prawdy. Prawdy, w których ktoś dotknięty problemem może ujrzeć odbicie samego siebie. Jak w lustrze. Dosłownie. A ktoś, kto przy takim kimś trwa, może wreszcie zacząć pewne rzeczy rozumieć. Lub może zacząć rozumieć je jeszcze lepiej. Wszystko zaś odbywa się z budzącego podziw poziomu szczerości Autorki, która świadomie dzieląc się swoją historią nie wie nawet, do jakiego stopnia pomaga innym. To jest coś nie do przecenienia. Bez dwóch zdań.


Skrajne emocje... Oto istota borderline. Tak, miałem o tym nie pisać. Wspominam o tym jednak przez wzgląd na treść tej pozycji. Emocje, które miotają kimś od bandy do bandy rozłożone są tutaj na czynniki pierwsze w sposób wręcz perfekcyjny... W sposób szalenie pomocny każdemu, kogo udziałem jest ten problem - czy to z poziomu przeżyć własnych, czy też z poziomu jakiegokolwiek "istnienia" w życiu takiej osoby. Pani Mrówczyńska miała genialny pomysł... Dialog trzech części jednej osoby, z której jedna jest personifikacją samej istoty choroby, kolejna jej terapeutą, a trzecia świadomą istnienia chorej w swoim umyśle, racjonalną cząstką tej całości - koncepcja ŚWIETNA :) Idealnie trafiającą przy tym w punkt... Podobnie jak pomysł rozłożenia problemu na auto sesje terapeutyczne z samą sobą - sesje, z których każda poświęcona jest osobnemu elementowi życia, psychiki... codziennych przeżyć, które są jak sinusoida wiodąca od euforii i wiary we własną niezwyciężoność, aż po fazy depresji, połączone z poczuciem beznadziejności i, dużo gorszym, ciągiem własnym ku destrukcji... z braniem pod uwagę nawet najgorszych, ostatecznych rozwiązań... To szalenie trudne i bolesne kwestie. W związku z czym raz jeszcze należy się tutaj Autorce wielki pokłon i szacunek - ujęła bowiem te tematy w proste ramy, dodała szczyptę ironii, humoru... czyniąc z czegoś, co może doprowadzać do łez... czyniąc z tego temat, który można do pewnego stopnia na spokojnie przetrawić.


Smutek, złość, niskie poczucie własnej wartości, nałogi, autoagresja, ból, pustka, miłość, ryzyko, nieprzemyślane, impulsywne decyzje, gonitwa myśli, chęć skończenia wszystkiego tu i teraz, żal, niewiara w siebie, która za chwilę może przejść w fazę "jestem Bogiem"... Każda z zaprezentowanych w książce sesji terapeutycznych odbytych z samą sobą dotyka tych problemów. Dając przykłady na to, jak to wszystko wygląda od strony kogoś, kto cierpi. Co można przełożyć na inne przypadki, podobieństw bowiem jest mnóstwo... We wszystkim tkwi skrajność. To ona jest istotą rzeczy. Smutna, będąca źródłem cierpienia, ciągła skrajność, wobec której chory jest często bezradny. I tutaj właśnie przychodzi konkluzja płynąca z tej lektury... być może brzmiąca trywialnie... i bardzo podobnie do puent zaczerpniętych z innych tego rodzaju publikacji (nie jest to bowiem pierwsza książka na ten temat, jaką miałem okazję czytać)... Co jest tą konkluzją?...


... Konkluzją i puentą jest to... aby się nie poddawać. Starać się walczyć - o samego siebie. Często z samym sobą. Tak, to trudne. Lecz możliwe. Ale nie w pojedynkę, co jest drugim wnioskiem po tej lekturze. Nigdy w pojedynkę... Człowiek w niczym nie jest sam. Inni wokół również w tym wszystkim są. Kiedy więc zrozumie się, że problem istnieje... to szalenie trudne dla osoby z problemem... ale ponad wszystko trzeba spróbować nie odpychać innych. Prócz bowiem własnej podróży w głąb siebie, odbytej po to, by samego siebie zrozumieć i uratować, trzeba spróbować pozwolić na to, by najbliżsi także obyli tę podróż - dając maksymalne możliwe wsparcie. Czasem wydawać się to może problemem i kwestią nie do przeskoczenia. Jednak przykład tej książki, a także innych publikacji (które ostatecznie po to właśnie powstały) pokazuje, że... można. Można inaczej. Nie samemu. Tak, przy głównym udziale samego siebie; przy własnych chęciach i własnej walce - lecz (ostatecznie) nie samemu. Wszyscy bowiem upadamy. A każdy kto upadł (nie tylko chory) wie (lub wiedzieć powinien; strasznym jest tego nie wiedzieć...), ile znaczy to, że ktoś pomaga nam się podnieść. I ile znaczy to, że ręka tego kogoś jest ciągle wyciągnięta. Stale. Niezależnie od wszystkiego co się stało, dzieje, lub wydarzy.


Oprócz takiej pozytywnej wartości dodanej „Autoterapia” pokazuje też trochę, co się dzieje i dziać może wtedy, kiedy nie jest się wcale na „dobrych torach”… Anka Mrówczyńska napisała już kilka książek na ten temat, w których ten negatywny aspekt można dostrzec jeszcze bardziej niż tutaj, ale i w „Autoterapii” jest on dostrzegalny. Kiedy bowiem ktoś z problemem niewiele z nim robi, kiedy pozwoli by zapanowała nad nim huśtawka emocji rządząca wszystkim, nie dzieje się dobrze; króluje kłamstwo, autodestrukcja, krzywdzenie innych… I w teorii i w praktyce. Oczywiście, oby praktyki było jak najmniej… Nie zrozumcie mnie źle, „Autoterapia” nie jest w żaden sposób, co do swej treści i wydźwięku, niczym negatywnym – przeciwnie! Ale zaprzeczyć nie sposób, że jest także pewną przestrogą czego nie robić… Czego unikać… I wskazaniem na to, że warto zwrócić się ku „jasnej stronie” i sobie pomóc, zamiast tkwić w mroku i pozwalać mu sobą rządzić.


Tak jak każda pozycja o tej tematyce, tak również ta książka nie jest dla wszystkich. Jest jednak grono odbiorców, do których powinna ona trafić. Mam nadzieję, że tak się stanie. To bardzo cenna, niespotykana lektura, napisana w sposób niesamowicie bliski dla tych, dla których jest ona przeznaczona. Oby trafiła - jeśli nie do wszystkich, to do jak największej ilości tych, do których powinna.


Serdecznie dziękuję Wydawnictwu 
Psychoskok za egzemplarz recenzencki :)








"Głębia" - Marek Świerczek RECENZJA WKRÓTCE!!!

MAREK ŚWIERCZEK "GŁĘBIA" - RECENZJA JUŻ NIEBAWEM!!! :) :)
DOM HORRORU - DZIĘKI PIĘKNE ZA EGZEMPLARZ RECENZENCKI :) :)


OPIS WYDAWCY:
"1946 rok, przejęte po wojnie przez Polskę poniemieckie Pomorze Zachodnie. Zwolniony z wojska wskutek zaawansowanej gruźlicy Zygfryd Kurtz, trafia do pensjonatu, prowadzonego przez żonę niemieckiego naukowca, która, jako Polka, uniknęła deportacji. Nocami, cierpiący na bezsenność Kurtz, widzi w oddali na wybrzeżu ognie, wokół których tańczą ludzie. Dowiaduje się, że to wykluczone, gdyż miejsce rzekomych ognisk, nazywane Wzgórzem Wisielców, cieszy się opinią nawiedzanego przez diabła i nikt tam nigdy nie chodzi. Poszukując wyjaśnienia, Kurtz natrafia na ślady zatopionej przed tysiącem lat Vinety – legendarnego miasta zniszczonego przez Boga za opartą na niewyobrażalnych bogactwach pychę. Tyle, że Vinety szuka też NKWD, chcąc wyjaśnienia, dlaczego, w miejscu, gdzie miałyby się znajdować ruiny miasta, bez przyczyny toną okręty. Wśród osadników z Polski zaczynają krążyć zasłyszane od niemieckiej ludności legendy o diabłach morskich i bezgłowych koniach wychodzących z morza. Poszukiwanie Vinety staje się poszukiwaniem sensu życia, miłości i …zabójcy, o którym nie wiadomo nawet, czy jest człowiekiem. Wszystkie tropy wiodą do wchodzącej do morza drogi – pozostałości po brukowanym trakcie wiodącym do Vinety."





sobota, 20 października 2018

"Czarownice nie płoną" - Jenny Blackhurst


Tytuł: Czarownice nie płoną (tytuł oryginału: The Foster Child)
Autor: Jenny Blackhurst
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 03.10.2018r.
Liczba stron: 416


Prawie jak... "Carrie" (?) ;)

Niewyjaśnione, podejrzane zdarzenia, coraz częstsze przypadki w których komuś dzieje się krzywda, a obok tego wszystkiego (czy tylko "obok"?) jedenastoletnia dziewczynka... Mały, szatański pomiot? Czy może napiętnowana (niesłusznie) przez miejscową społeczność ofiara... no właśnie, kogo? (jeżeli w ogóle?). Grozy może w tej książce nie ma (wbrew pozorom), jednak Jenny Blackhurst serwuje nam naprawdę dobry thriller :)

Jedenastoletnia Ellie... jedyna ocalała ofiara pożaru, który kosztował życie jej rodziny... Dziecko napiętnowane traumą, ale nie tylko, coraz więcej bowiem mieszkańców pewnego małego miasteczka w którym mieszka obwinia ją o tajemnicze zdarzenia i wypadki, które przytrafiają się innym... Wszystko to tylko przypadek, czy coś więcej? Mamy do czynienia z małą czarownicą?... Wracająca po latach do Lichoty (tak się bowiem zwie mieścina) Imogen, szkolny psycholog, spróbuje dojść do tego, o co w tym wszystkim chodzi...

A owo "wszystko" wcale nie jest aż tak oczywiste... Ba!, nawet po ostatniej stronie wciąż takie nie jest, chociaż książka skończona (!), co znaczy, że całość na papierze wyszła naprawdę fajnie, a wątek kryminalny w pełni się udał - jeśli bowiem na końcu wciąż zostają niepewności, to robotę pisarską wykonano po prostu DOBRZE :)

No ale do rzeczy ;) ... W "Czarownicach..." mamy dziewczynkę okrzykniętą miejscową czarownicą... Odpowiedzialną za niewytłumaczalne zjawiska (spalony mikser, pająki w szufladach bojących się ich nauczycielek, śmierć nienarodzonych dzieci, obcięcie prawie na łyso jednej z uczennic... długo by tak można wymieniać). Po tragicznym w skutkach pożarze Ellie jest pod opieką rodziny zastępczej, jednak nawet jej przybrana matka wydaje się wierzyć w krążące po mieście opowieści. Jedynym powiernikiem Ellie wydaje się być Mary, biologiczna córka jej zastępczej matki... Do czasu, aż na scenie pojawia się Imogen. Czy jednak nowy szkolny psycholog podoła zadaniu rozwiązania tej zagadki? Zwłaszcza, że Imogen także ściga pewne "brzemię przeszłości", a teraźniejszość, mimo że ma kochającego męża i zaczyna w rodzinnym mieście wszystko od nowa, również nie jest przez nią postrzegana różowo... Cóż... sprawdźcie sami jak to się skończy ;)

"Czarownice nie płoną" nie przez przypadek porównałem na wstępie trochę do "Carrie" Kinga ;) Pachnie tu podobnym klimatem ;) , przynajmniej do pewnego momentu... Potem jednak książka skręca w nieco inną stronę, ale nic przez to nie traci dzięki wtrąceniu przez autorkę dobrze opracowanej warstwy psychologicznej głównych i pobocznych bohaterów, a przede wszystkim przez wszystkie zastosowane (zwłaszcza pod koniec!) nieoczywistości :) ... Dobra robota Pani Blackhurst!

Ciekawe (tak na marginesie) jest w "Czarownicach..." psychologiczno-motywacyjne skonstruowanie przez autorkę postaci Imogen. Jest to postać nawet równie ciekawa jak osnuta nimbem tajemnicy Ellie ;) Czemu? Przez pełną gamę kobiecych sprzeczności, na czele z dylematem dotyczącym macierzyństwa, nieuzasadnioną irytacją skierowaną ku osobie kochającego męża (i przejawiającą się w robieniu mu, de facto, świństw życiowych) oraz traumą po tym, jak nieskutecznie próbowała pomóc pewnemu chłopcu w innym miejscu, w innym czasie... Postać, naprawdę, bardzo ciekawa :)

Cóż dodać?... Książka jest w sam raz na jeden - dwa, góra trzy jesienne wieczory ;) A jako że jesień w końcu do nas zawitała, to myślę, że na aurę za oknem mały thriller z elementami kryminału nie zaszkodzi ;)

Polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki :)







"Bogowie Pustyni" - Michał Gołkowski


Tytuł: Bogowie Pustyni
Cykl: Siedmioksiąg Grzechu (tom 2)
Autor: Michał Gołkowski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 03.10.2018r.
Liczba stron: 688


Nie masz boga nad człowieka...

Egipt - ziemia królów, więzienie dla niewolników, miejsce całą swą istotą oddające (czy jednak rzeczywiście zawsze? ;) ) cześć bogom... Czy jednak tylko bogom? Czy jeśli wszystko utonie we krwi buntu, zarówno tej buntowniczej jak i tej szlachetnej, o której rozlanie zbuntowanym chodziło, czy aby wtedy nie narodzi się nowy bóg?... "Bogowie pustyni"... Panie i Panowie - przed Wami fantastyczna, mroczna podróż do dawnego Egiptu, w którym wola jednej jednostki może być... wszystkim :)

Myślę, że na początek bardzo fajnie będzie przytoczyć w tym miejscu mały cytat sprzed prologu:

"- Marzy mi się świat, w którym wszystko jest wspólne. Gdzie każdy ma ziemię i nikt nie musi pracować. Nie ma biedy i nierówności.
- To kto będzie tę ziemię orał?
- Niewolnicy."

Niezła zapowiedź tego, co może nas czekać, prawda? ;) ... Obalenie tyranii, teoretyczny cel pt. "niech rządzi teraz lud", a tak naprawdę całość będąca realizacją celów jednostki... Tym w gruncie rzeczy jest tak naprawdę ta książka - opowieścią o woli i o zdecydowaniu jednostki... o realizacji jej celów. A także o jej sprycie, bezwzględności, przebiegłości, inteligencji i charyzmie, które to cechy, wszystkie razem wzięte, pozwalają osiągać wspomniane cele... Czasem osiągane (w efekcie) własnymi rękami, czasem poprzez działanie z cienia, lecz wciąż, nieustannie, prąc w jednym, dawno obranym kierunku... Ową przebiegłą, charyzmatyczną, bezwzględną jednostką jest Zahred, w którego osobie Michał Gołkowski dał tej opowieści fantastyczną lokomotywę ciągnącą całą fabułę naprzód. Niezła ta lokomotywa! ;) , cały pociąg pędzi dzięki niej ile tylko pary... Fabryka dała ;) :) 

"Bogowie pustyni" to książka wręcz hipnotyzująca. Oj, ciężko się oderwać! Człowiek prawie nie czuje po fakcie tych prawie 700 stron, tak szybko się je "pożera" oczami :) To zasługa przede wszystkim postaci Zahreda (genialna!), ale nie tylko. Ciężki, mroczny nieraz klimat powieści, ciekawe rozwiązania fabularne, sceny batalistyczne na mniejszą i większą skalę, wmieszana we wszystko polityka, walka z ościennymi księstwami, które poczytują kraj bez obalonego króla za łakomy kąsek... Uff, mocna i ciekawa to rzecz! :) Okrutnie wciągająca ;)

Troszkę to powieść odmienna od dotychczasowej twórczości Pana Michała... Co nie oznacza, że gorsza, o nie! Po prostu "inna"... Ale powiedzieć muszę, że umiejscowienie akcji w dawnym Egipcie, postać Zahreda, szalenie ciekawa akcja i mnóstwo cholernie dobrych rozwiązań fabularnych po prostu DZIAŁA! Z ręką na sercu, ciężko się oderwać w trakcie czytania :) Zaczynacie na własne ryzyko! ;) I to tym bardziej, że po fakcie zostaje tylko niedosyt i żal, że to już koniec tej części... No ale niedosyt oznacza, że było dobrze, prawda? Oj, było! :)

Polecam!

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.



"Brama" - Richard Phillips


Tytuł: Brama (tytuł oryginału: Wormhole)
Cykl: Projekt RHO (tom 3)
Autor: Richard Phillips
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 28.09.2018r.
Liczba stron: 576


Misja: Ocalić Ludzkość (raz jeszcze).

Przed nami trzecie (i ostatnie - a szkoda!...) spotkanie z Projektem RHO i z trójką nastoletnich bohaterów próbujących nie tylko przeciwdziałać efektom funkcjonowania Projektu, ale wręcz ocalić ludzkość... Czy i tym razem się uda? ;) Cóż... nie jest to takie oczywiste, czeka nas bowiem (tak jak i głównych bohaterów) starcie z największym z dotychczasowych zagrożeń - z tytułową Bramą... :)

Już drugi tom tej trylogii był super (ściąga vel recenzja tomu drugiego tutaj), trzeci jednak jest chyba jeszcze lepszy :) Nie ma co, mamy godne zwieńczenie trylogii :) Heather, Mark i Jennifer nie mają bowiem zbyt wiele czasu na "odpoczynek" po wydarzeniach z części drugiej - szwajcarscy naukowcy pracujący nad Wielkim Zderzaczem Hadronów odkrywają pewną anomalię, która doprowadzić może do skutków w swym wymiarze katastrofalnych. Jedynie katastrofalnych... Zagrożenie dla ludzkości jest tak wielkie, że do walki z nim zaangażowany jest jeden z głównych antagonistów z poprzednich części, profesor Stephenson. Czarne charaktery się jednak nie zmieniają (tak jak wilki nie stają się nagle owcami), profesorek w związku z czym zdradza... Anomalia okazuje się zaś być tunelem czasoprzestrzennym, z którego Ziemi grozi inwazja Obcych...

Z przyczyn oczywistych finał tej historii jest nie do zaspoilerowania, lecz do przeczytania przez Was samych ;) Powiedzieć jednak mogę, że zawód po tej książce raczej nikomu nie grozi! Powieści science-fiction, m.in. dzięki Phillipsowi, ciągle mają się dobrze :) "Projekt RHO" jako trylogia daje wielką nadzieję na to, że w przyszłości ten autor jeszcze nie raz (i nie dwa!) nas wszystkich ucieszy. Oby! :) I naprawdę ma to swoją wartość, fakt bowiem uczynienia z głównych postaci nastolatków wcale nie czyni z tej trylogii czegoś "only for kids" - bynajmniej. To taki niezły przykład dobrego wykonania powieści z bohaterami typu "young adult", który dobrze się czyta niezależnie od tego, czy książka wylądowała w rękach nastolatka, czy starego konia ;) (jak ja ;) :) :) ).

Miłej lektury! :)

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.



środa, 17 października 2018

PIERWSZY PATRONAT MEDIALNY "COŚ NA PÓŁCE"!!!: "Cisza" Alicji Masłowskiej-Burnos :)


"Cisza" Alicji Masłowskiej-Burnos
PREMIERA NAKŁADEM WYDAWNICTWA PSYCHOSKOK JUŻ 25.10.2018 :) :) :) 


TO TAKŻE PIERWSZY PATRONAT MEDIALNY BLOGA COŚ NA PÓŁCE!!! :) :) :) 


RECENZJA WKRÓTCE PO PREMIERZE! :) :) :)

Fragment opisu Wydawcy:
Optymistyczna i refleksyjna „Cisza” to powieść o najcenniejszych wartościach w życiu człowieka, mądrości odcinania się od traumatycznej przeszłości i potędze wybaczania. 





Fabryczne nowości - RECENZJE WKRÓTCE!!!

Garść fabrycznych nowości! :) :) :)
RECENZJE WKRÓTCE!!! :)
Fabryka Słów - dziękuję za egzemplarze recenzenckie! ]

#phillipsbrama
#bogowiepustyni
#ziemiazłychuroków
#płomieńikrzyż2



wtorek, 16 października 2018

"Mózg psychopaty" - James Fallon


Tytuł: Mózg psychopaty (tytuł oryginału: The psychopath inside. A neuroscientist's personal journey into the dark side of the brain)
Autor: James Fallon
Data wydania: 16.11.2016r.
Liczba stron: 272


Ciemna strona umysłu...

Psychopata... słowo niby oczywiste, ale czy tak do końca? Określeniem tym zwykło nazywać się jednostki w pewien spektakularny i nagłośniony sposób krzywdzące i czyniące w stosunku do innych zło - przy założeniu, że ta krzywda i zło zostały już wyrządzone, psychopatę wskazuje się bowiem "palcem" post factum... Niekoniecznie tak jest - psychopatą, cokolwiek to może oznaczać (o czym za chwilę) można być, jak się okazuje, także... nieświadomie.

"Nie istnieje psychiatryczna diagnoza psychopaty" - możemy przeczytać na jednej z pierwszych stron. Hmm... cóż, w środowisku psychiatrycznym trwa na ten temat, tak naprawdę, ciągła debata. I jednoznacznie stwierdzić, czy takowa, uniwersalna, diagnoza istnieje czy nie - nie sposób. Istnieją jednak pewne miary, skale, sposoby i techniki badań (ogólnie rzecz biorąc, najbardziej znana jest Skala Skłonności Psychopatycznych), które są w stanie w pewien sposób ująć problem w jakieś ramy. Fallon pisze o nich wszystkich i jest to - naprawdę! - fascynująca lektura. Taka trochę podróż w głąb tytułowej ciemnej strony umysłu... Przerażające zaś może być to, że każdy może pewne czynniki predystynujące do bycia psychopatą posiadać...

Fallon zjawisko i pewien sposób definiowania psychopaty rozpatruje z kilku poziomów i perspektyw: genetyki, ogólnego podejścia do świata, życia i ludzi, sposobu w jaki funkcjonuje mózg, a także z perspektywy behawioralnej. Od siebie zaś - mamy bowiem do czynienia z psychiatrą i neurobiologiem - dodaje autorską (ale wiarygodną i sensowną) teorię pozwalającą na określenie kogoś jako psychopaty, a składają się na nią trzy warunki konieczne do zaistnienia: posiadanie w DNA "genu wojownika" (rzecz, przy współczesnym poziomie techniki i neurobiologii - do genetycznego stwierdzenia), zmiany w mózgu, a w zasadzie uszkodzenia, których efektem jest typowa dla psychopaty funkcjonalność (co to oznacza również w książce wyjaśniono, więc może nie będę wchodził w szczegóły ;) ) oraz fakt bycia emocjonalnie, fizycznie lub seksualnie wykorzystanym w dzieciństwie. Konstrukcja teorii ciekawa, lecz... naprawdę sensowna. Jeśli przeczytacie, to sami się o tym przekonacie ;)

Dlaczego to wszystko jest z pewnego punktu widzenia przerażające? Cóż... Sam autor tej książki rozpoznał u siebie dwa z trzech wyróżnionych przez siebie czynników (!)... Jeśli zaś człowiek z pozoru zrównoważony, na pewno wykształcony, inteligentny i stabilny stwierdza u siebie dwa z trzech koniecznych do bycia psychopatą czynniki... mała zgroza, prawda? 

Książka jest po prostu fantastyczna! :) Ogromne wrażenie wywołują zwłaszcza neurobiologiczne wywody, zobrazowane zdjęciami mózgu ze wskazaniem, które jego obszary mogą odpowiadać za skłonności psychopatyczne (!). Wszystko zaś opatrzone jest jasnym, fachowym komentarzem, który może i jest obfity w profesjonalną terminologię, została ona jednak w sposób przystępny wyjaśniona dla czytającego książkę laika. Super :) Nic tylko czytać ;) Jednemu bowiem zaprzeczyć nie sposób - to szalenie pouczająca (i wciągająca!) lektura :)

Dziękuję Gdańskiemu Wydawnictwu Psychologicznemu za egzemplarz recenzencki.




"Mała WIELKA Zmiana. Jak skuteczniej wywierać wpływ" - Noah J. Goldstein , Robert Cialdini , Steve J. Martin


Tytuł: Mała WIELKA Zmiana. Jak skuteczniej wywierać wpływ (tytuł oryginału: The small big: small changes that spark big influence)
Autor: Noah J. Goldstein , Robert Cialdini , Steve J. Martin
Data wydania: 07.10.2015r.
Liczba stron: 288


Mały wpływ = duża zmiana!

Wpływ... W sensie "wpływ na innych" ;) , to coś, co przydaje się dosyć często :) Lecz bynajmniej nie w negatywnym rozumieniu tego słowa, książka ta bowiem, generalnie rzecz ujmując, opisuje wszelkiego rodzaju wpływ używany w stosunku do innych w jego znaczeniu pozytywnym. Wszak, jak sam tytuł wskazuje, chodzi o "zmianę"; w zamyśle autorów - o zmianę na lepsze ;)

Nie mylić tutaj proszę tylko z "dobrą zmianą" ;) ... Nie ta bajka, nie ten temat ;) (od tego akurat tematu wręcz proszę z daleka ;) ). Ech... jak wspomniałem wyżej, wpływ jako taki jest opisywany w tej książce w jego pozytywnym aspekcie i znaczeniu. Wątpliwości nie ulega, że używany może być także w znaczeniu negatywnym, jednak Cialdini i spółka łączą jego stosowanie z pewną zamierzoną w efekcie zmianą, ta zaś ma być "na plus". To tak naprawdę bardzo proste, jeśli o pewną ideologię chodzi :) ... "Wpływ na plus", przyznacie to bowiem chyba, spełni bardzo fajnie swoje zadanie, jeśli np. chodzi o przekonanie kogoś do większego zaangażowania, wydajności, skuteczniejszego prowadzenia negocjacji, itp. Nie jest to jednak pozycja skierowana tylko i wyłącznie do kogoś, kto pracuje w zespole ludzi lub nim zarządza (choć też). Przedstawione bowiem w tej książce przykłady można również (z powodzeniem? hmm... na papierze wyglądają fajnie) stosować na gruncie prywatnym - na przykład używając wpływu po to, żeby przekonać kogoś (siebie też ;) ) do nie odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę, czy do przekonania kogoś do... nie kłamania :) Zastosowań może być mnóstwo... :) A każde z nich pozytywne w swoim wydźwięku.

Cialdini ze sztuki perswazji (a także z umiejętności bycia na nią odpornym!) uczynił prawdziwą sztukę. Przynajmniej w teorii, choć, co trzeba przyznać, praktyczne zastosowanie porad z tej lektury wygląda naprawdę obiecująco. Wręcz szalenie obiecująco :) (nawet jeśli, odwołując się do przykładu z akapitu powyżej, ciężko uwierzyć w skuteczność przekonania np. zdolnego, urodzonego wręcz kłamcy, do nie kłamania... :) ). To nie pierwsza książka jego autorstwa na ten temat, facet więc wie, co mówi :) Może więc warto go posłuchać? I to tym bardziej, że wpływ na innych jako taki jest zwykle postrzegany jako coś w kategoriach manipulacji, pewnego wypaczenia czyjegoś postrzegania świata, czyichś działań... Aspektu pozytywnego we wpływie na kogoś jakoś się nie dostrzega... Błąd - to może być także bardzo dobre, pozytywne zjawisko. 

Wszystko jest dla ludzi - wpływ na innych też :) ... To bardzo fajna i pouczająca lektura. Konstruktywna lektura. A takich nigdy nie ma zbyt wiele :)

Polecam!

Dziękuję Gdańskiemu Wydawnictwu Psychologicznemu za egzemplarz recenzencki.



poniedziałek, 15 października 2018

"WOOP. Skuteczna metoda osiągania celów" - Gabriele Oettingen


Tytuł: WOOP. Skuteczna metoda osiągania celów (tytuł oryginału: Rethinking positive thinking)
Autor: Gabriele Oettingen
Data wydania: 11.05.2018r.
Liczba stron: 232


O marzeniach - pragmatycznie.

Świetna książka, będąca z jednej strony pochwałą tego, co zwykliśmy nazywać marzeniami, a z drugiej strony ściągająca w tym temacie na ziemię... Bujanie w obłokach nie przybliża bowiem ani na krok do celu (najczęściej). Marzenia i plany warto mieć, super by jednak było, gdybyśmy do tego podchodzili w sposób praktyczny - myśląc i planując po prostu trzeźwo i realnie. O tym właśnie jest ta książka :)

Czym jest tytułowe WOOP? Na czym polega? To skrót utworzony od kilku słów-kluczy dotyczących skutecznego zmierzania ku realizacji własnych celów:

W (wish) - cel
O (outcome) - wynik
O (obstacle) - przeszkoda
P (plan) - plan

I to jest szalenie fajne ujęcie tematu, we wszystkim o czym się bowiem marzy warto mieć PLAN. Bez tego najczęściej ponosi się porażkę, bo to, że pobujamy sobie w obłokach - samo w sobie jest fajne, tylko co z tego? Od siedzenia na czterech literach nic się samo ani nie zrobi, ani nie zrealizuje. WOOP to, w wielkim skrócie, sztuka godzenia marzeń z ich pragmatyczną realizacją. ZAPLANOWANĄ i ŚWIADOMĄ, CELOWĄ - to przede wszystkim.

"Życie to nie Disney" - czyż nie? :) Hahaha, bynajmniej! :) :) Ani nie Disney, ani nie bajka. Być może się powtarzam, ale to ważne (również w tej książce). Same marzenia, fantazje, pragnienia... To nie są złe rzeczy. Autor tej książki także to podkreśla. Tylko że bez jakiegoś planu, trzeźwego rozumowania, systematycznego zbliżania się ku celowi... nic z tego raczej nie będzie :) ... Wiele zależy od nas, WOOP zaś zmierza ku temu, żeby nas w dążeniu do pewnych celów trochę zdyscyplinować. I sprowadzić nas z obłoków na ziemię w tym celu, żebyśmy zaczęli DZIAŁAĆ - zamiast ciągle gapić się w niebo z zamkniętymi oczami i rozmarzonym uśmiechem ;)

Świetna książka :) Do polecenia w zasadzie każdemu (no, może nie tym, którzy po ziemi stąpają twardo, dzięki czemu swoje cele osiągają... chociaż im też się ta książka może przydać, bo - z drugiej strony - marzyć też trzeba umieć; być może WOOP uświadomi to tym, którzy umiejętność marzenia gdzieś po drodze zatracili).

Dziękuję Gdańskiemu Wydawnictwu Psychologicznemu za egzemplarz recenzencki.



"Bądź najlepszą wersją siebie" - Linda Adams


Tytuł: Bądź najlepszą wersją siebie (tytuł oryginału: Be your best. Personal effectiveness in your life and your relationships)
Autor: Linda Adams
Data wydania: 07.05.2014r.
Liczba stron: 232


Ku doskonałości? ;)

Najlepsza wersja siebie... Każdy chciałby nią być, prawda? :) Temu zaprzeczyć nie sposób... Jak ten stan osiągnąć? Sposobów jest wiele, lecz jeśli ma się w tym temacie wątpliwości - warto sięgnąć np. po jakąś tematycznie związaną z tym zagadnieniem książkę. Na przykład właśnie po tę :)

Książka jest troszkę zaskakującą pozycją z uwagi na fakt, że po raz pierwszy wydana została w 1989 roku, w Polsce zaś ukazała się dopiero niedawno - kilka zaledwie lat temu. Dziś cały szeroko pojęty "rozwój osobisty" poszedł, również jeśli chodzi o literaturę, niesamowicie naprzód. Nie oznacza to jednak, że książka ta jest jakimś archaizmem, którego nie warto brać do ręki. Bynajmniej :) (choć zapewne nie wszyscy będą po lekturze zadowoleni - ale nigdy nie da się zadowolić wszystkich).

Na czym skupia się na kolejnych stronach Linda Adams? Przede wszystkim na tezie, że dopiero człowiek szczęśliwy może konstruktywnie budować jakiekolwiek relacje z innymi ludźmi. Wniosek z tego prosty, choć może nieszczególnie odkrywczy - zacząć trzeba od siebie samego. Według Lindy Adams na początek trzeba nauczyć się sztuki otwierania się na innych, ale także - jednocześnie - pewnej asertywności, przy jednoczesnym panowaniu nad emocjami, co pozwala w efekcie na rozpoznawanie wszelkiego rodzaju problemów i na ich rozwiązywanie. Wszystko w oparciu o nieodzowną sztukę komunikacji. Adams robi w tym miejscu ukłon w stronę znanej na całym świecie teorii Thomasa Gordona, kładącej szczególny nacisk właśnie na sztukę skutecznej komunikacji, a także na budowanie pozytywnych relacji międzyludzkich i na umiejętność (zdobytą w toku ciągłej praktyki) rozwiązywania konfliktów bez przegranych. Innymi słowy - ważna jest przede wszystkim dobra komunikacja i sztuka kompromisu :) ... Umiejętności oczywiste, tak jednak nieraz trudne do stosowania w praktyce ;)

Można, negatywnie na tę pozycję patrząc, streścić ją w słowach "naucz się siebie i dopiero idź w świat". Uproszczenie może i słuszne, lecz krzywdząco prostolinijne. Fakt, żeby pójść w jakąkolwiek stronę naprzód, trzeba poznać siebie, ale człowiek nie żyje w próżni, z innymi ludźmi kontakt mamy cały czas. Trzeba uczyć się jednocześnie zarówno siebie, jak i innych. I w tym jest chyba klucz... :)

Fajna książka, bardzo ciekawa jeśli chodzi o stosowane kiedyś podejście w szeroko pojętym "rozwoju osobistym". To słowo "kiedyś" nie oznacza jednak, że książka nie zawiera istotnych i aktualnych treści. Otóż zawiera, co wskazuje tylko na to, że pewne podwaliny rozwoju osobistego pozostają, przynajmniej w teorii, niezmienne od lat. W końcu - jeśli coś działa, to po co to zmieniać? :)

Dziękuję Gdańskiemu Wydawnictwu Psychologicznemu za egzemplarz recenzencki.



niedziela, 14 października 2018

"Zanzibar. Travelbook" - Ewa Serwicka


Tytuł: Zanzibar. Travelbook
Autor: Ewa Serwicka
Wydawnictwo: Bezdroża
Data wydania: 27.04.2018r.
Liczba stron: 192


Afrykańska przygoda ;)

Bardzo dobry przewodnik po miejscu, które raczej jakimś głównym celem wszelakich wojaży nie jest. A szkoda... Czarny Ląd jako taki, na szczęście, powoli przestaje być omijanym szerokim łukiem przez turystów miejscem ;) I dobrze, bo - wbrew pozorom - nie jest to żadne "pudło" jeśli chodzi o nie tylko wakacyjny wypoczynek.

Na wstępie - nie wyciągajcie pochopnych wniosków, fakt bowiem, że przewodnik ma "tylko" 192 strony nie oznacza, że nie ma się tutaj nad czym rozpisywać. Otóż jest :) Zanzibar to wyspiarska część Tanzanii leżąca na Oceanie Indyjskim. Pomyśleć można: Afryka... po cóż tam jechać?... Zapewniam, jest po co :) Chociażby dla przepięknych plaż z niesamowicie czystym, białym piaskiem, czy dla niewątpliwej atrakcji, jaką jest imponujące, zbudowane w dużej mierze z koralowca Stone Town. Tutaj od razu ciekawostka - wiecie, że właśnie w Stone Town na Zanzibarze na świat przyszedł nie kto inny, jak Freddie Mercury z Queen? :) Zaskoczenie, prawda? ;)

Zanzibar to także regionalna kuchnia, kultura i taki trochę, było nie było, posmak egzotyki. Zwłaszcza dla Europejczyka ;) Jeśli wierzyć przewodnikowi - coraz ich tu więcej w sezonie :) Mnie to osobiście nie dziwi, patrząc bowiem na fantastyczne zdjęcia zamieszczone w tej książce, jest po co w to miejsce pojechać. Tchnie bowiem z tego wszystkiego taką właśnie, jeszcze spokojną (przez, póki co, brak faktu masowego oblegania tego miejsca) egzotyką... Połączenie, jak dla mnie, bardzo pożądane ;)

Z samą bazą hotelową czy restauracyjną też nie jest wale na Zanzibarze źle. Przewodnik bogaty jest w tego rodzaju informacje, będzie więc w czym wybrać. Wydaje mi się, że wciąż jeszcze jakikolwiek afrykański kierunek wakacyjny jest często skreślany już na starcie przez stereotypy dotyczące biedy i żenady w temacie komfortu jaki może być zaoferowany turystom... Trzeba by to powoli zmieniać, wcale nie jest bowiem źle na tym polu :)

Bardzo fajny przewodnik :) A i jako czysto teoretyczna lektura dotycząca szalenie odległego miejsca na mapie - też się sprawdza.

Dziękuję Wydawnictwu Bezdroża za egzemplarz recenzencki.



"Czarnogóra. Fiord na Adriatyku" - praca zbiorowa


Tytuł: Czarnogóra. Fiord na Adriatyku
Seria: Bezdroża classic
Autor: praca zbiorowa
Wydawnictwo: Bezdroża
Data wydania: 10.06.2016r.
Liczba stron: 392


Montenegro :)

Świetny przewodnik po maleńkim kraju :) Czarnogóra - miejsce odkrywane przez Polaków stopniowo na nowo... i bardzo dobrze, że tak się dzieje :) Kraj jest, patrząc globalnie, maleńki, przewodnik zaś, patrząc porównawczo na powierzchnię opisywanego regionu - dosyć obszerny... Czemu? Jest bowiem co podziwiać! :)

Seria Bezdroża classic zachwyca tym, co stanowi o jej jakości: obszerność opisów, mnóstwo praktycznych wskazówek, baza noclegowa, trasy dojazdowe, propozycje miejsc wartych zobaczenia, opisy regionalnej kuchni... i wiele, wiele więcej! Na dokładkę, już zagłębiając się troszkę w szczegóły, przewodnik oferuje ciekawe ramki z ciekawostkami dotyczącymi danych miejsc (samych ramek znajdziemy w książce aż 51), znajdziemy tu także 31 planów i map, 41 propozycji tras górskich w sam raz na wycieczki (!) i... całe mnóstwo zdjęć oraz rysunków! A jest co podziwiać :) , Czarnogóra bowiem to fantastyczne miejsce krajobrazowych skrajności, mamy tu bowiem wszystko od słonecznych plaż po górskie szczyty, gaje oliwne, klify, fiordy, starówki wpisane na listę UNESCO... naprawdę: jest po co się tam wybrać :)

Czarnogóra jest też szalenie ciekawym wyborem jako cel wakacyjny z uwagi na swoisty tygiel wpływów kulturowych. Region ten na przestrzeni dziejów ulegał bowiem wpływom tureckim, weneckim, bizantyjskim, rzymskim, serbskim, albańskim... Wszystko to ma wpływ na miejscową kulturę, kuchnię i sposób bycia mieszkańców. Nie sposób także uciec tutaj od "jugosłowiańskiego kotła", gotowego - w teorii - w każdej chwili wybuchnąć, ale rys historyczny został, pokrótce, również dosyć przejrzyście w książce przedstawiony. A ostatecznie... to tylko przydaje Czarnogórze pewnego pociągającego uroku i ciekawości, co też tam na miejscu się zastanie :) (co jest, wbrew potencjalnym obawom, bezpieczne, spokojnie ;) ).

Przewodnik - no cóż: naprawdę fachowy, przejrzysty i praktyczny... nic tylko wybrać się w podróż ;) Ta książka jak najbardziej sprzyja - przede wszystkim - wycieczce samodzielnej, zaplanowanej na własną rękę. Popieram w stu procentach ;) , samemu zawsze można zobaczyć więcej, a samodzielne zaplanowanie jakichkolwiek wakacji daje nie tylko więcej możliwości, ale pozwala na zobaczenie dokładnie tego co chcemy - a po wszystkim daje czystą satysfakcję dla nas samych :) Z takim przewodnikiem jak ten będzie to zadanie z całą pewnością do wykonania dużo łatwiejsze niż bez niego ;)

Polecam :)

Dziękuję Wydawnictwu Bezdroża za egzemplarz recenzencki.



"Smętarz dla zwierzaków" - nowa ekranizacja w kinach 3 maja 2019!!!

Aaaa!, będzie hit! Byle wytrwać w oczekiwaniu do 3 maja 2019 :) :)





"Tajemnica namokniętej gąbki" - Zofia Stanecka, Agnieszka Surma


Tytuł: Tajemnica namokniętej gąbki
Seria: Czytam sobie z bakcylem
Autor: Zofia Stanecka, Agnieszka Surma
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data wydania: 19.09.2018r.
Liczba stron: 152


Garść (szkolnych) tajemnic :)

Jeszcze jedna z nowości w serii "Czytam sobie z bakcylem" - "Tajemnica namokniętej gąbki". Książeczka ciekawa, ładnie zilustrowana, bardzo fajnie nawiązująca do pewnej znanej bajki (o czym słów kilka za chwilę, ale ostrożnie, żeby zbytnio nie spoilerować ;) ), a przy okazji książeczka stawiająca sobie ambitny cel, jakim jest pokazanie Małym Czytelnikom znaczenia ważnego słowa: "przyjaźń" :)

Historia zaczyna się od wydarzeń zgoła niemiłych - w pewnej szkole ktoś namacza kredę, zamienia worki, a z dziecięcych butów zdarza się, że wyrastają glony... Co to wszystko znaczy? Bratek i Ziutek postanawiają odkryć sedno sprawy i zgłębić tę tajemnicę. To, co odkryją... będzie mieć wiele wspólnego z pewną disneyowską bajką, której gówna bohaterka ma na imię "Ariel" ;) W tej książeczce bohaterka ma na imię nieco inaczej, no ale... dość już myślę tego spoilera ;) Jak skończy się ta historia? Sprawdźcie sami :)

"Tajemnica namokniętej gąbki" to bardzo miła opowieść o przyjaźni, o dziecięcych pragnieniach, marzeniach i o tym, co jest rozwiązaniem dobrym, a co złym. Bardzo fajny pretekst do rozmowy z dzieckiem na w/w tematy. Dodatkowo mamy prześliczne ilustracje i przyjazny dla dziecka tekst, który czyta się przyjemnie i łatwo. "Czytam sobie z bakcylem" to naprawdę niezłe rozwinięcie znanej już serii "Czytam sobie". Oby tak dalej! :)

Polecam :)

Dziękuję Egmont Polska za egzemplarz recenzencki.



"Maurizio. Kot w okularach" - Agnieszka Żelewska, Katarzyna Kozłowska


Tytuł: Maurizio. Kot w okularach
Seria: Czytam sobie z bakcylem
Autor: Agnieszka Żelewska, Katarzyna Kozłowska
Wydawnictwo: Egmont Polska
Data wydania: 19.09.2018r.
Liczba stron: 112


Kocie problemy ;) ...

Jeśli Wasza Mała Pociecha zna już serię "Czytam sobie" i ją opanowała, to bardzo fajnym pomysłem na kontynuowanie przygody z czytaniem jest kolejna seria od Egmont Polska - "Czytam sobie z bakcylem" :) Na pierwszy ogień dostajemy kota Maurizia i słów kilka o jego dylematach ;)

A te wydają mu się olbrzymie... Maurizio to lider znanego na całym świecie zespołu muzycznego Stalowe Wibrysy. Wszystko w jego życiu idzie pięknie: sława, sukcesy, uwielbienie tłumów... Pewnego dnia okoliczności zmuszają go do założenia i noszenia na stałe okularów... i jest to dla niego prawdziwa tragedia: zainteresowanie mediów, polowanie fotoreporterów na okazje do zrobienia zdjęcia, śmiech i niezdrowy medialny szum wokół jego osoby... Maurizio postanawia od tego wszystkiego uciec, jego wybór pada zaś na miejsce, w którym nikomu do głowy by nie przyszło go szukać - schronisko dla zwierząt...

Książeczka ślicznie zilustrowana, prosta w treści (co trudniejsze zwroty i wyrażenia wyjaśniono na dole każdej strony, na której się pojawiły) i łatwa w czytaniu. Dodatkowo mądra, porusza bowiem wiele istotnych tematów jak tolerancja, odtrącenie, a także wskazuje na czym naprawdę polegają czyjeś tragedie i smutki. Poza tym zahacza tematyką o ważną kwestię, jaką jest to, jak bardzo media są w stanie wniknąć w nasze życie - w dobie wszelakich serwisów społecznościowych temat dość istotny... Wszystko to kwestie bardzo umiejętnie "przemycone" do lektury, które mogą (i powinny) stać się tematem do rozmów z dzieckiem :)

Polecam! 

Dziękuję Egmont Polska za egzemplarz recenzencki.



wtorek, 9 października 2018

"Drugie oblicze" - Adam Zalewski


Tytuł: Drugie Oblicze
Cykl: American Dream
Autor: Adam Zalewski
Wydawnictwo: Dom Horroru
Data wydania: 14.03.2018r.
Liczba stron: 310


Oblicza zła...

Zło, jak się okazuje, może mieć wiele twarzy. Małe miasteczko, znająca się świetnie społeczność... niby wszystko fajnie i pięknie, podskórnie jednak tli się w ludziach... nienawiść. Wszystko wychodzi zaś na jaw, gdy do Sammy Creek, w którym większość stanowią baptyści, sprowadza się rodzina katolików... Adam Zalewski daje nam do rąk świetne studium ludzkiej nietolerancji wiodącej, krótszą bądź dłuższą drogą (ale niestety często) ku tragedii.

Człowiek człowiekowi wilkiem... Do prawdziwości tej tezy nie trzeba chyba specjalnie nikogo przekonywać. Może ona stać się także, jak w tym przypadku, pewną bazą na której powstać może książka :) Adam Zalewski porusza bardzo ciekawy aspekt ludzkiej natury, a mianowicie nietolerancję - konkretnie religijną... Czasy, w których ludzie płonęli za wiarę na stosach należą już (na szczęście) do zamierzchłej przeszłości, ale nawet w XX wieku religia może dzielić... Zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod lupę małą społeczność, która na tle religijnym ma, przede wszystkim w osobach swoich przywódców, spore problemy z jakąkolwiek tolerancją na tym tle. Adam Zalewski pokazuje, że na takiej oto bazie można stworzyć naprawdę niezłą fabułę :)

Do rzeczy! :) : lata 60-te XX wieku, USA, małe miasteczko w stanie Oregon... Społeczność baptystów, do której sprowadza się rodzina katolików... Kamień węgielny pod finałową tragedię położony został w momencie wizyty przywódców lokalnej społeczności u wspomnianej rodziny, wraz z "grzeczną" propozycją zmiany wiary skierowaną ku rodzinie Robinsonów... Amerykańska wolność i prawo do do jej nieskrępowania również w zakresie wyznaniowym ma, jak się okazuje, nieco węższe zastosowanie na szeroko pojętej prowincji... Spirala nienawiści nakręcana zostaje już od samego początku, skupiając się na tym, co ludziom najdroższe, a mianowicie na dzieciach. Syn państwa Robinson, Slim, boleśnie się o tym przekonuje - szkolna drużyna baseballowa, której zostaje gwiazdą, delikatnie mówiąc nie akceptuje go; przyczyna banalna - do tej pory rządził w niej i dzielił syn pastora, który spotkał się z odmową rodziny w kwestii zmiany wiary... Przez kolejne strony i rozdziały możemy stopniowo obserwować rozwój sytuacji, nakręcanie spirali nienawiści i zła, aż do finału, w którym poznani na wstępie bohaterowie mają z ludzkimi uczuciami i chrześcijańskim przykazem miłosierdzia wobec bliźniego, delikatnie mówiąc, mało wspólnego...

Spoilerować nie będę ;) ... No ale co nieco zdradzę... :) Na przykład to, że Zalewski bardzo fajnie potrafi budować atmosferę niepokoju i osaczenia, a także ma niezaprzeczalną pisarską smykałkę do kreacji zmian mentalnych zachodzących w stworzonych przez siebie, książkowych postaciach. Zmian mentalnych in minus rzecz jasna. Nienawiść potrafi zmienić ludzi w prawdziwe zwierzęta, które z ludzkimi odruchami nie mają nic wspólnego. Człowiek na pewnym etapie przesiąknięcia wspomnianą nienawiścią jest zdolny dosłownie do wszystkiego - możemy się o tym przekonać brnąc przez kolejne rozdziały. Atmosfera osaczenia, klimat małego miasteczka - to wszystko baaaardzo przekonuje do tej książki :) Wszystko to wyszło naprawdę nieźle!

Można się oczywiście doczepić do kilku rzeczy... ;) Na przykład do tego, że baptyści jako pewien religijny odłam jakoś szczególnie nie zioną nienawiścią do innych wyznań... Tutaj przedstawiono to zgoła inaczej. No ale osadzenie tego wątku w prowincjonalnej społeczności małego amerykańskiego miasteczka, gdzie ludzie z reguły nie lubią obcych - to się jeszcze w pewien sposób broni. Maleńkim minusem może być jeszcze fakt zapowiadania co chwilę przez autora "czegoś strasznego", a tak naprawdę tragedia rozgrywa się dopiero na ostatnich stronach... To może troszeczkę irytować, ale finał wynagradza wszystko :) Hm... Ostatecznie - czy znacie jakąś książkę bez wad? Ja nie :) Wobec tego te maleńkie minusy nie są jak dla mnie czymś, co przesłania całokształt - a ten jest świetny :)

Nie wiem, czy dobrze odgadłem intencje i inspiracje autora, ale - jak dla mnie - widać tu wzorce wprost od Stephena Kinga :) Małe miasteczko, amerykańska prowincja, zło ukryte w ludzkich sercach, pozwolenie na to, by sprawy wymknęły się spod kontroli, stopniowa eskalacja negatywna aż do książkowego finału... :) Coś w tym (może) jest - nie wiem, czy takie są faktycznie inspiracje autora, ale ja tam podobieństwa widzę ;) I bynajmniej nie narzekam z tego powodu :)

Cóż dodać więcej?... Chyba tyle ;) Polecam! Wielbiciele historii z dreszczykiem grozy i fabularnym studium ludzkiej, mrocznej natury, będą zadowoleni :) Drugie oblicza ludzi mogą być mroczne - oj mogą... :)

Dziękuję Wydawnictwu Dom Horroru za egzemplarz recenzencki.