poniedziałek, 29 sierpnia 2016

"Dallas '63" - Stephen King

Tytuł: Dallas '63 (tytuł oryginału: 11/22/63)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 08.11.2011r.
Liczba stron: 864
 
Czy chcesz wejść do króliczej nory? Czy masz odwagę, by zmienić przeszłość? Czekajcie, to już gdzieś było... Ale czy rzeczywiście? W TAKIM wydaniu? Oj, nie:) "Dallas'63" (lub, jeśli ktoś woli "11.22.63") to coś, co WYMYKA SIĘ SCHEMATOM.

Książka PORYWA (!) i nie puszcza do samego końca. Podróże w czasie to tak oklepany motyw literacki, że szkoda gadać - jednak tutaj wykonanie tego pomysłu rozkłada człowieka na łopatki. Spytacie pewnie z jakiego to, szczególnego powodu? Powód jest jeden: w końcu King nie poprzestał na walnięciu czytelnika dawką grozy, groteski i suspensu, ale poszedł krok dalej: dał TEMAT DO PRZEMYŚLEŃ, analiz, gdybania; do życia tą książką na długo po odłożeniu jej na półkę.

Uczynienie z motywu przewodniego zamachu na JFK z pozoru może już na wstępie nudzić, lecz... to tylko pozory:) Stephen K. może i powoli nawija makaron na swój (i nasz) widelec, ale przez czas nawijania wiąże czytelnika sympatią do bohaterów, świetną akcją, niepewnością, napięciem i nagle... z obgadanego w setkach książek tematu czyni w ten sposób coś, co zaskakuje. WCIĄGA! Ta książka to - uwierzcie, naprawdę - jeden wielki, SZALONY ROLLERCOASTER!

Dochodzę do momentu, w którym uniknięcie spoilera jest niesamowicie trudne... Powiem więc tak: POŁĄCZCIE SOBIE "POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI", "EFEKT MOTYLA", ZAMACH NA JFK, HISTORIĘ O UTRACONYM SZCZĘŚCIU, ZAPAKUJCIE WSZYSTKO W GRUBE TOMISZCZE I DOSTANIECIE "DALLAS'63" :) I uwierzcie: warto ten karkołomny manewr połączenia w/w motywów sobie wyobrazić, a potem... przeczytać go:)

Być może 10 gwiazdek jest na wyrost (i za osobę autora), ale dla mnie ta książka to absolutny top 5 (może i top 3?) Stephena Kinga. Nie zrażajcie się objętością i przeczytajcie tę książkę: WARTO.

To jak będzie? Zdecydujecie się wejść do króliczej nory? Jeśli tak, pamiętajcie o jednym: "When you fight the past, the past fights back":)

"Pod kopułą" - Stephen King

Tytuł: : Po kopułą (tytuł oryginału: Under the Domes)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 09.03.2010r.
Liczba stron: 928

Małe miasteczko w stanie Maine... Brzmi znajomo?:)... Swojska społeczność, senna rzeczywistość mijających dni i nagle... wszystko zmienia pojawienie się KOPUŁY... Niewidzialne więzienie budzi w ludziach najgorsze instynkty, a w tle ciągle pojawia się pytanie: co się tak naprawdę stało?... OTO STEPHEN KING W NAJLEPSZYM WYDANIU, STEPHEN KING JAKIEGO UWIELBIAM! "Pod kopułą" to jedna z najlepszych powieści Mistrza:); ZDECYDOWANIE!

"Pod kopułą" jest co prawda dosyć pokaźnym tomiszczem, ale w ogóle nie czuć tego podczas czytania - książkę się po prostu połyka, i to z czystą przyjemnością:) Akcja jest szybka, arcyciekawa, rozwój wydarzeń zaskakujący, wielowątkowy i DIABELNIE WCIĄGAJĄCY:) Od tej książki naprawdę ciężko jest się oderwać. A to o czymś świadczy:) - moim skromnym zdaniem o tym, że mamy do czynienia z powieścią naprawdę wyjątkową.

Największą siłą książki są jej bohaterowie. Jest ich mnóstwo, każdy ma coś innego, ciekawego do zrobienia i powiedzenia, a wszyscy razem składają się na typową dla powieści Kinga, małą społeczność pełną drobnych grzeszków, tajemnic, porzuconych marzeń i drzemiącego w ludziach dobra pomieszanego ze złem. Trochę przypomniało mi się "Miasteczko Salem", "Sklepik z marzeniami" i ich mieszkańcy, co było szalenie miłe:) CZUŁEM SIĘ TAK, JAKBYM ODWIEDZIŁ STARYCH DOBRYCH ZNAJOMYCH:) Brakowało mi tego w ostatnio czytanych książkach Mistrza:), oj brakowało:)

Fabuła jest genialna. Z wypiekami na twarzy obserwowałem rozwój wydarzeń zmierzający do końcowej, wielowymiarowej katastrofy. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele powiem tylko, że zbiorowa psychoza ludzi w obliczu nieznanego pokazana przez Kinga we "Mgle", to przy "Pod kopułą" po prostu pikuś:) Świetny pomysł, wykonany bez dwóch zdań po mistrzowsku! Brawo Panie King:) (kolejny raz:)

Zakończenie, jak to u Kinga bywa, ma swoich zwolenników i przeciwników. Do mnie trafiło. Wykonanie samej końcówki być może mogło być lepsze, ale idea przyświecająca Kingowi jest sama w sobie na tyle intrygująca i dobrze pasująca do reszty książki, że... przekonuje (przynajmniej mnie;)

POLECAM, POLECAM I JESZCZE RAZ POLECAM!:) Stephen King zaserwował w tej książce esencję swojego talentu i dał z siebie wszystko to, co najlepsze. Warto to sprawdzić! I jestem więcej niż pewien, że nie będziecie żałować:)

"Nocna zmiana" - Stephen King

Tytuł: Nocna zmiana (tytuł oryginału: Night Shift)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 09.10.2003r.
Liczba stron: 472
 
ZBIÓR GENIALNYCH W SWEJ PROSTOCIE OPOWIEŚCI, KTÓRE ODCISNĘŁY NIEZATARTE PIĘTNO NA WSPÓŁCZESNYM KSZTAŁCIE SZEROKO POJĘTEJ LITERATURY GROZY. Książki tej można nie lubić, można wytknąć jej wiele mankamentów, lecz nie można odmówić jej jednego: JEST BEZSPRZECZNIE DZIEŁEM KULTOWYM. Któż bowiem wśród miłośników horroru nie zna "Dzieci kukurydzy", "Maglownicy", "Cmentarnej szychty", "Czarnego Ludu", czy "Ciężarówek"?:) "Nocna zmiana" przyciąga czytelnika klasyką tego, co sobą prezentuje i fascynuje faktem, że sama w sobie w znacznej mierze przyczyniła się (jako książka) do stworzenia tego, co dziś nazywamy klasyką grozy. "NOCNEJ ZMIANY" NIE WYPADA PO PROSTU NIE ZNAĆ:)

Na niniejszy zbiór składają się jedne z najwcześniej stworzonych przez Kinga opowiadań. Widać w nich młodość i eksperymenty autora, multum pomysłów i niesamowitą wyobraźnię tego, którego świat dopiero okrzyknie Królem Horroru. Pomysły Kinga zawarte w tej książce bywają genialne, a przez to na stałe zapisane w historii gatunku ("Dzieci kukurydzy", "Maglownica"), a niekiedy do bólu kretyńskie, jednak nie aż do tego stopnia, by przejść obok nich obojętnie ("Kosiarz trawy", "Pole walki"). Są tu też i takie, które mrożą krew w żyłach, jednak zostały zwyczajnie przyćmione innymi opowiadaniami z tego zbioru ("Gzyms" - mam lęk wysokości i historie tego rodzaju przyprawiają mnie o odruch wymiotny... ze strachu...; "Quitters, Inc." - jestem palaczem w trakcie zrywania z nałogiem;), więc ta opowieść w szczególny sposób podziałała na moją wyobraźnię...). Krotko mówiąc: ZBIÓR JEST PRZEBOGATY I CHYBA KAŻDY ZNAJDZIE TU COŚ DLA SIEBIE.

Książki tej, jak już wspomniałem, po prostu nie wypada nie znać. Wstyd mi trochę, że wziąłem się za nią tak późno. Na szczęście nadrobiłem braki. BYŁO WARTO!:)
Wam też polecam to zrobić:)

"Sfera Armilarna" (Oko Jelenia tom VI) - Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Sfera Armilarna (tytuł oryginału: Sfera Armilarna)
Autor: Andrzej Plipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 15.07.2011r.
Liczba stron: 432
 
Znakomita część cyklu! Po "Triumfie lisa Reinicke" bardzo się obawiałem co też przyniesie kolejny tom, lecz Pilipiuk wrócił na dobre tory, pokazał na co Go stać, a dzięki temu historia "Oka Jelenia" zyskała świetne zakończenie.

Tom zamyka w zasadzie wszystkie rozpoczęte przez autora wątki, spina je klamrą, nadając całości opowieści sensu, którego momentami brakowało w trakcie lektury poprzednich tomów. Cała opowieść wraz ze "Sferą Armilarną" nabiera... smutnej głębi, nostalgii... jakoś tak przykro się człowiekowi robi, że to już naprawdę rozstanie z poznanymi wcześniej bohaterami... To zabawne, sam przecież wielokrotnie na tę historię narzekałem, a teraz... brakuje mi i realiów wykreowanych przez Pana Andrzeja i Jego bohaterów...

Smutek bijący w tej części wynika tak naprawdę z refleksji nad nieuniknionym biegiem zdarzeń, biegiem historii którego nie sposób odwrócić, nad przemijaniem, które dosięgnie wszystkich i wszystko... Może o to właśnie w całej tej, sześciotomowej opowieści chodziło? Być może...

Tak jak przy niektórych opiniach dotyczących wcześniejszych tomów zastanawiałem się, czy jest to rzecz godna polecenia, tak teraz nie mam najmniejszych wątpliwości - "Oko Jelenia" JEST GODNE POLECENIA, PRZECZYTANIA I ZAPAMIĘTANIA. To naprawdę, jako całość, kawał dobrej roboty. Przykro mi, że doceniłem w całej pełni ten cykl tak późno - ale chyba musiało tak się stać, bo dopiero koniec opowieści przyniósł mi to, na co czekałem: odpowiedzi, refleksje, a nawet tęsknotę za tą czystą fikcyjną, wykreowaną na potrzeby kilku książek rzeczywistością...

Jeszcze raz polecam. Nie zwracajcie uwagi na moje poprzednie opinie o innych tomach - "OKO JELENIA" NAPRAWDĘ WARTO PRZECZYTAĆ.

"Triumf lisa Reinicke" (Oko Jelenia tom V) - Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Triumf lisa Reinicke (tytuł oryginału: Triumf lisa Reinicke)
Autor: Andrzej Plipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 16.04.2010r.
Liczba stron: 448
 
Niesamowicie słaba, mdła i niepotrzebna część cyklu. Co to w ogóle miało być? Kryminał, któremu do standardów kryminału dosyć daleko? Przerywnik fabularny, nie wnoszący nic konkretnego do całej opowieści? A jeśli tak, to jaki był cel tej części? Chyba tylko bezsensowne wydłużenie cyklu o jeszcze jeden tom i zmarnowanie całej masy papieru... Ta książka to jakieś nieporozumienie. I spore rozczarowanie.

Ta część naprawdę NIC NIE WNOSI do całego cyklu... I jest w sumie o niczym. Ani niczego nie wyjaśnia, ani nie zadaje nowych, istotnych pytań (bo jakieś tam pytania zadaje, ale nic nie wskazuje na to, że miały by one okazać się istotne w dalszych tomach). Ot, książka o uganianiu się za tajemniczymi mordercami grasującymi po XVI-wiecznym Gdańsku, która emocji i treści zawiera jak na lekarstwo.

Gorąco wierzę, że autor w kolejnym tomie wróci na właściwe tory. Jeśli tak się nie stanie, to sens całego cyklu stanie pod dużym znakiem zapytania.

"Pan Wilków" (Oko Jelenia tom IV) - Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Pan Wilków (tytuł oryginału: Pan Wilków)
Autor: Andrzej Plipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 22.02.2009r.
Liczba stron: 400
 
Świetna, pełna akcji książka. Część cyklu, która rozwija historię Oka Jelenia w zupełnie niespodziewanym, aczkolwiek pożądanym i intrygującym kierunku. Osadzona w XVI-wiecznej Skandynawii (a od tego tomu również w XVI-wiecznej Rzeczpospolitej) opowieść zdecydowanie nabiera rumieńców:)

Co tu dużo mówić: ten cykl zaczyna dla mnie żyć własnym życiem;) Wprowadzenie wątku tytułowego Pana Wilków było świetnym posunięciem, nie wiem czy cokolwiek innego mogło by bardziej ożywić fabułę. Krok ten znacznie zagmatwał rzeczoną fabułę, okazało się bowiem, że prócz Marka, Staszka i Heli istnieją jeszcze inni, dużo potężniejsi i wrogo nastawieni podróżnicy w czasie, którzy również poszukują Oka Jelenia, jednak cyklowi takie posunięcie wychodzi tylko na plus:)

Na jedną z moich ulubionych postaci wyrasta zdecydowanie Kozak Maksym; prosty, przy tym niesamowicie inteligenty zabijaka, szaleńczo sprawny we władaniu szablą i każdą inną XVI-wieczną bronią, zdolny w pojedynkę zniszczyć tylu wrogów, ilu nieraz pada na ekranie niejednego współczesnego filmu akcji. Świetna postać:) Zobaczymy, czy i jaką rolę odegra w kolejnych tomach - osobiście liczę, że jeszcze większą niż dotąd.

To już czwarta część cyklu. Mam nadzieję, że kolejne utrzymają jej poziom.

"Drewniana twierdza" (Oko Jelenia tom III) - Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Drewniana twierdza (tytuł oryginału: Drewniana twierdza)
Autor: Andrzej Plipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2008r. (data przybliżona)
Liczba stron: 384
 
Trzecia część "Oka Jelenia" była, jak do tej pory, najlepsza ze wszystkich trzech. Cykl idzie w dobrym kierunku, coraz bardziej wciąga, i to pomimo mankamentów w rodzaju ciągłego zgrzytu dotyczącego sztuczności całej tej historii (niestety, wciąż nie mogę się uwolnić od takiego wniosku). Dobra robota Panie Pilipiuk:)

Najbardziej w całej tej historii zaczyna interesować mnie sama Hanza, jej tajemnice, sekrety i władza, którymi ta tajemnicza organizacja dysponuje. "Drewniana twierdza" rozwija ten temat i jestem z tego szalenie zadowolony. Tak naprawdę oceniałbym cały cykl dużo wyżej, gdyby dotyczył on tylko Hanzy;)... Dotyczy on jednak głównie czegoś innego: kosmicznych stworów, podróży w czasie i sekretnych misji, a Hanza i jej tajemnice są do tego tylko dodatkiem... Nie obraziłbym się, gdyby było na odwrót;)...

Jednak ogólnie rzecz biorąc jest dobrze, a z każdym tomem nawet coraz lepiej. Poznajemy głównych bohaterów, zżywamy się z nimi i zaczyna się coraz wyraźniej rysować duża sympatia do tychże postaci, nawet jeśli pasują do fabularnej rzeczywistości, w której umieścił ich Pilipiuk, jak pięść do nosa. Ale to już świadczy o zdolnościach pisarskich autora - bynajmniej nie małych:)

"Srebrna Łania z Visby" (Oko Jelenia tom II) - Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Srebrna Łania z Visby (tytuł oryginału: Srebrna Łania z Visby)
Autor: Andrzej Plipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 30.05.2008r.
Liczba stron: 368
 
Mimo niedociągnięć i takiego, rzekłbym, pewnego ubóstwa na polu tempa prowadzenia narracji, jest to bardzo dobra kontynuacja pierwszego tomu. Kontynuacja tak na dobrą sprawę zdająca egzamin - człowiek ma chęć sięgnąć po ciąg dalszy, a chyba o to chodziło:)

Istotą pozytywnej oceny książki jest fakt, że losy rozproszonych dotąd bohaterów (przywódców Hanzy, polskich podróżników w czasie, nowych postaci w rodzaju Maksyma - tak na marginesie, genialnie prezentuje się w tym wszystkim postać tego Kozaka) wreszcie zaczynają się ze sobą splatać, pojawiają się interakcje, wątki łączące wszystko w całość, zwroty fabuły - to jest coś, co nadaje tempo i sprawia, że książkę czyta się naprawdę dobrze.

Tempo książki mogłoby być jednak trochę szybsze, stąd tylko 6 gwiazdek. W porównaniu do pierwszego tomu akcja zdecydowanie przyspiesza, jednak wciąż nie jest to tempo, jakiego bym sobie życzył. Pilipiuk osiągnął "Srebrną Łanią..." tyle, że nieco bardziej mnie zaciekawił, ale niczego tak naprawdę tym tomem nie wyjaśnił. Ale to już jest coś, mogło być przecież gorzej.

Po tom trzeci sięgnę z dużo większą dawką optymizmu niż po drugi. To dobrze. Może ten cykl jednak mnie nie zawiedzie - zaczynam nabierać takiej nadziei;)

"Droga do Nidaros" (Oko Jelenia tom I) - Andrzej Pilipiuk

Tytuł: Droga do Nidaros (tytuł oryginału: Droga do Nidaros)
Autor: Andrzej Plipiuk
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 28.03.2008r.
Liczba stron: 400
 
Jakoś od zawsze czułem pewną, dodam że nieuzasadnioną, awersję do twórczości Pana Pilipiuka... "Oko Jelenia" łypało na mnie z półki już od jakiegoś czasu i stwierdziłem, że nadszedł czas coś z tym wszystkim zrobić... I cóż mogę rzec? Pomysł jest ciekawy, acz nie do końca przekonujący; fabuła wciąga, ale trąci sztucznością; takie to wszystko naciągane się wydaje... Ale to pierwszy tom, więc dam temu szansę.

Start książki zraża na całej linii - po prostu nie trzyma się to wszystko kupy. Później jest lepiej: pojawiają się ciekawe postacie o bogatej przeszłości, jest malownicza rzeczywistość XVI-wiecznej Norwegii (dlaczego właśnie Norwegii???), Pilipiuk serwuje ciekawe przykłady totalnie prymitywnego sposobu życia i myślenia średniowiecznych wieśniaków (na swój sposób jest to naprawdę fascynujące), doprawia wszystko szczyptą humoru... I dałoby się to nawet ze smakiem przełknąć, lecz po pierwszym tomie wciąż nie wiadomo, dokąd to wszystko zmierza i co z tego literackiego projektu będzie.

Tak więc daję kredyt zaufania i sięgam po drugi tom. Zawiodę się, czy też będzie dobrze? Nie wiem. Szanse po pierwszym tomie oceniam pół na pół...

"Sługa Boży" - Jacek Piekara

Tytuł: Sługa Boży (tytuł oryginału: Sługa Boży)
Autor: Jacek Piekara
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 10.09.2010r.
Liczba stron: 398
 
Świetna, wciągająca jak diabli książka z NIESAMOWITYM KLIMATEM! Piekara kreuje zepsuty, pełen grzechu i występku świat moralnej zgnilizny, w którym instytucja Inkwizycji jest nieodzownym elementem codzienności, a do tego wszystkiego dodaje pełnego cynizmu bohatera, który, choć jest - nie da się temu zaprzeczyć - prawdziwym sk***lem, to jednak budzi tak wielką sympatię, że nie sposób go nie polubić. GENIALNA LEKTURA!:)

Mordimer Madderdin jako inkwizytor widział już wiele. Wiele przeszedł, dokonał wielu wyborów, osądów, a wybrana przez niego ścieżka uczyniła zeń po prawdzie kanalię, aczkolwiek kanalię obdarzoną swoistym kodeksem moralnym, który zwykle go nie zawodzi. GENIALNA POSTAĆ! To moje pierwsze spotkanie z cyklem inkwizytorskim i tym bohaterem, lecz to krótkie spotkanie wystarczyło, i mówię teraz prosto z serca: uwielbiam tego gościa:)

Piekara stworzył naprawdę godną uwagi rzecz. Kreacja świata będącego tłem fabularnym tej książki jest idealnym przykładem tego, jak fikcja literacka jest w stanie pochłonąć czytelnika. Autor tej książki intrygował mnie od dawna i mogę powiedzieć jedno: nie zawiodłem się i to NA PEWNO nie jest moje ostatnie spotkanie zarówno z tym cyklem jak i z jego autorem:)

POLECAM!

środa, 24 sierpnia 2016

"Gniew" - Stephen King

Tytuł: Gniew (tytuł oryginału: Rage)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: edycja prywatna do celów kolekcjonerskich
Data wydania: 2016r.
Liczba stron: 214
 
Książka budząca pożądanie każdego Kingo-maniaka... Pozycja zakazana przez samego autora, nie wznawiana, owiana tajemnicą... Jestem szczęściarzem, udało mi się ją zdobyć:) I... BYŁO WARTO!

"Gniew" zawiera NAJMROCZNIEJSZY, NAJBARDZIEJ PSYCHODELICZNY OBRAZ PSYCHOPATY, JAKI - WEDŁUG MNIE - KIEDYKOLWIEK STWORZYŁ STEPHEN KING. Główny bohater jest do tego stopnia nieprzewidywalny i przerażający w swej nieprzewidywalności, że człowiek naprawdę nie chciałby znaleźć się wraz z nim w jednym pomieszczeniu. Ten chłopak nie liczy się z nikim i z niczym, łamie wszelkie granice, uderza w najbardziej czułe punkty, a co gorsza zwycięża w tej psychologicznej walce z każdym przeciwnikiem, a do tego zabija za nic... NIC DZIWNEGO, ŻE KING ZAKAZAŁ WZNOWIEŃ TEJ KSIĄŻKI - NA TAKIM KIMŚ NAPRAWDĘ MOŻNA SIĘ Z POWODZENIEM SKUTECZNIE WZOROWAĆ... A strzelanin w szkołach w Stanach jest przecież niemało...

Niesamowity jest w "Gniewie" aspekt psychologiczny skonfrontowany z zachowaniami grupowymi - okazuje się, że w sytuacji zagrożenia z ludzi wychodzą najmroczniejsze oblicza, pękają hamulce i dużo łatwiej jest zrobić coś, co na co dzień pozostaje jedynie w sferze mrocznych marzeń... Grupa funkcjonuje zupełnie inaczej pod lufą pistoletu w zamkniętej klasie niż w normalny dzień na szkolnym korytarzu i widać, ile na co dzień jest w tych dzieciakach fałszu. Jednak to, co siedzi w ich głowach mógł wymyślić tylko Stephen King... :)

Tę książkę TRZEBA przeczytać. Zdaję sobie sprawę, że może nie być to takie proste, lecz jeśli komuś z Was wpadnie ona do ręki, to nie pożałuje czasu, jaką na nią przeznaczy:) Tylko broń Boże nie wzorujcie się na głównym bohaterze...

POLECAM!!!

"Blaze" - Stephen King

Tytuł: Blaze (tytuł oryginału: Blaze)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 13.03.2015r.
Liczba stron: 320
 
Kolejne spotkanie z Richardem Bachmanem = kolejna cyniczna historia o brutalności, jaką niesie ze sobą życie... Jednak tym razem jest to historia wzruszająca, chwytająca za gardło... A przy okazji godny hołd dla "Myszy i ludzi" Johna Steinbecka.

Ciężko nie uronić nad tą opowieścią choć jednej łzy po skończeniu ostatniej strony. Dzieje Blaze'a to typowy przykład powieści Stephena Kinga pisanej pod pseudonimem Richarda Bachamna: bohater ze społecznych nizin, skrzywdzony przez los, idący pod prąd, bezwzględnie postawiony przeciw wrogiemu światu... Jak można się domyślać, historia nie zmierza bynajmniej w stronę happy endu.

Coś w tej książce łapie niezaprzeczalnie za serce... Mam taki mały wniosek własny, zgodnie z którym "Blaze", tak jak inne powieści Bachmana, jest jednym wielkim oskarżeniem Ameryki pełnej zła, bezduszności wobec potrzeb słabszych, sprzeciwem wobec wykluczenia tych, którzy mają w życiu gorzej i muszą walczyć o swoje prawa. "Blaze" ma jednak chyba największą siłę wymowy spośród powieści Bachmana, uderza bowiem z całą mocą w problem patologii, którą może przez swoją konstrukcję zrodzić sam system. To celny cios i nie sposób się z tym nie zgodzić.

Gorąco polecam.

"Bazar złych snów" - Stephen King

Tytuł: Bazar złych snów (tytuł oryginału: The Bazaar of Bad Dreams)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 05.11.2015r.
Liczba stron: 672
 
ZAPRASZAMY NA BAZAR!

KAŻDY COŚ DLA SIEBIE ZNAJDZIE I HISTORIĘ SWĄ ODNAJDZIE,
WIĘC WPADNIJCIE TU NA CHWILĘ, ŻEBY CZAS SWÓJ SPĘDZIĆ MILE!:)

Tym małym humorystyczno-lirycznym akcentem pragnę niniejszym gorąco zachwalić "gorący towar" prosto od Stephena Kinga. Uwierzcie - JEST CO ZACHWALAĆ:) Zbiór jest tak różnorodny i pełen tak skrajnych pomysłów, a przy tym tak równy jeśli chodzi o poziom poszczególnych opowiadań, że nie ma żadnej przesady w tym, co napisałem: każdy znajdzie tu coś dla siebie:)

Zabawa zaczyna się już od pierwszych stron:) "130. kilometr" to mocne wejście w starym, dobrym stylu Kinga, rodem jakby wprost z "Nocnej zmiany". Mogłoby się wydawać, że po "Christine" i "Buicku 8" tematy "motoryzacyjne" w twórczości Kinga zaczną nudzić - nic bardziej mylnego! Kolejne mocne punkty programu to "Wydma" (może i nic specjalnego, ale ma KLIMAT!) i "Ur" (niby tekst promocyjny napisany dla Amazona, ale ma to "coś", a do tego jest TAK DOBRY i tak mocno przypomina o "Mrocznej Wieży", że nie sposób nie być zachwyconym:).

Nie spodziewałem się, że do najważniejszych części tego zbioru zaliczę "Billy'ego Blokadę" (w końcu to o baseballu), ale jednak tak jest! Świetny jest także "Zielony Bożek Cierpienia" (czytany w sumie całkiem szybko po "Przebudzeniu", a więc DZIAŁA NA CZYTELNIKA JAK TRZEBA), a na koniec są już same mocne akcenty: "Nekrologi" (czyżby mały ukłon Kinga dla japońskiego "Death Note"?:), "Pijackie fajerwerki" (świetna, lekka historyjka - kocham za nie Kinga!) i "Letni grom" (aż chciałoby się przeczytać znowu "Bastion":).

Wszystko zamieszczone pomiędzy wyżej wymienionymi opowiadaniami wcale nie jest od nich gorsze. Wyróżnienie powyższych to tylko mój subiektywny wybór:) Pamiętajcie: NA BAZARZE KAŻDY Z WAS ZNAJDZIE COŚ SWOJEGO, I NIE MUSZĄ TO BYĆ KONIECZNIE MOJE WYBORY:) (a jest w czym wybierać, na przykład - mała ciekawostka - wśród jednego z dwóch wierszy zamieszczonych przez Kinga w niniejszym zbiorze).

MAM CZASAMI PO LEKTURZE NAJNOWSZYCH DZIEŁ KINGA WRAŻENIE, ŻE SIĘ STARZEJE... "BAZAR ZŁYCH SNÓW" Z CAŁĄ MOCĄ TEMU PRZECZY:) STARY DOBRY STEPHEN WCIĄŻ JEST NAJLEPSZY W TYM, CO ROBI:) Być może więcej pisze o śmierci, przemijaniu, być może częściej niż kiedyś bawi się w typową obyczajówkę, rezygnując z totalnego straszenia czytelnika na rzecz opowiedzenia mu kolejnej nostalgicznej historii o dawnych czasach, ale to nieistotne: wciąż jest mistrzem:) "BAZAR ZŁYCH SNÓW" TO UDOWADNIA - TO BYĆ MOŻE NAJLEPSZY PO "CZARNEJ BEZGWIEZDNEJ NOCY" ZBIÓR OPOWIADAŃ KINGA WYDANY W XXI WIEKU (no, może ex aequo z "Wszystko jest względne").

Tak więc na co jeszcze czekacie? CZAS ZAJRZEĆ DO KSIĘGARNI! (względnie do biblioteki:).

"Achaja" tom III - Andrzej Ziemiański

Tytuł: Achaja tom III (tytuł oryginału: Achaja tom III)
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 27.01.2012r.
Liczba stron: 409
 
Znakomite zakończenie trylogii. Przyznam, że było mi po prostu smutno ze świadomością, że to trzeci i ostatni tom. Ziemiański genialnie (!) pociągnął do przodu i zakończył wszystkie rozpoczęte przez siebie wątki. I zrobił to rozbawiając mnie przy tym do łez. Szkoda było mi tylko Zaana, uwielbiam bohaterów w jego rodzaju: zakłamanych cwaniaków i kombinatorów obdarzonych błyskiem geniuszu i tą iskrą bożą pozwalającą naginać rzeczywistość do swojej woli. Wszystkie trzy tomy "Achai" są pozycją obowiązkową dla każdego fana fantastyki (i to nie tylko w polskim wydaniu).

"Achaja" tom II - Andrzej Ziemiański

Tytuł: Achaja tom II (tytuł oryginału: Achaja tom II)
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 29.04.2011r.
Liczba stron: 644
 
Kontynuacja godna pierwszego tomu. Od tej książki nie można się po prostu oderwać! Pierwsza część "Achai" szalenie mi się podobała, ale dzięki drugiej Pan Ziemiański na dobre zagościł na mojej półce. Humor z jakim napisano tę książkę chyba każdego potrafiłby rozbawić. A intryga zaczęła zataczać jeszcze szersze kręgi niż w części pierwszej. "Achaja", oprócz tego że czyta się ją raz dwa, zdecydowanie najbardziej działa na wyobraźnię - i chwała jej za to.

"Achaja" tom I - Andrzej Ziemiański

Tytuł: Achaja tom I (tytuł oryginału: Achaja tom I)
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 25.03.2011r.
Liczba stron: 688

Niezwykle budujący powiew świeżości w świecie polskiej fantastyki. To w zasadzie moja pierwsza książka z tego nurtu autorstwa Ziemiańskiego i jakiegokolwiek polskiego autora. Byłem szalenie miło zaskoczony. Znakiem firmowym autora jest znakomita znajomość militariów, cięty, ostry humor, akcja pędząca w niedającym się przewidzieć kierunku oraz rozbrajająca satyra ludzkiej głupoty i zacofania. Cudownie się bawiłem! I z wielką ochotą sięgnąłem po kolejny tom.

"Rodzina Borgiów" - Mario Puzo

Tytuł: Rodzina Borgiów (tytuł oryginału: The Family)
Autor: Mario Puzo
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 18.11.2013r.
Liczba stron:448
 
Mario Puzo niezwykle barwnie odmalował obraz renesansowej Italii. Małe państewka, labirynt zależności, intryg, walczące o władzę frakcje, dwory, skrytobójstwa i zdrady, a w tym wszystkim ambitny Rodrigo Borgia pragnący przywrócić chwałę papiestwu w niekoniecznie zgodny z chrześcijańską doktryną i prawem - lecz zgodny z renesansową praktyką - sposób. Świetna lektura. Olśniewa mistrzostwo, z jaką Puzo przeniósł świat i zasady mafijnych rodzin na grunt XVI-wiecznych Włoch. Ale jednak "Rodzina Borgiów" nie jest pozbawiona pewnych wad. Odniosłem wrażenie, że część historycznych postaci została do książki wprowadzona nieco sztucznie, trochę na siłę, a same wydarzenia - choć fascynująco przedstawione - tchną czasem nieprawdopodobieństwem psującym chwilami przyjemność z czytania. Minusy nie przesłaniają jednak plusów, więc z czystym sumieniem mogę polecić "Rodzinę Borgiów" każdemu miłośnikowi twórczości Mario Puzo.

"Ojciec Chrzestny" - Mario Puzo

Tytuł: Ojciec Chrzestny (tytuł oryginału: The Godfather)
Autor: Mario Puzo
Wydawnictwo: Czytelnik
Data wydania: 1979r. (data przybliżona)
Liczba stron: 590
 
Mario Puzo w swoim najlepszym wydaniu. Genialna gangsterska epopeja rodziny Corleone to, mogłoby się wydawać, opowieść wyłącznie o piętrzących się stosach trupów, o szalejących na ulicach przyjemniaczkach z pistoletami maszynowymi w rękach i o ich bossach, wydających półgębkiem krwawe rozkazy w kłębach dymu z cygar, podczas nowego rozdania kart przy pokerowym stoliku. Otóż wcale tak nie jest. Książka jest krwawa, to fakt, ale opowiada przede wszystkim o rodzinie jako wartości, o sprawiedliwości i o konieczności walki o nią, nawet jeśli wiodące ku niej metody nie są zgodne z prawem. "Ojciec chrzestny" jest fascynującą historią ojca rodziny, którego twarde i bezlitosne zasady rządzące życiem zmuszają do zapewnienia rodzinie bytu wszelkimi możliwymi sposobami. Prowadzi to rzecz jasna do wielu społecznych patologii o charakterze wybitnie przestępczym, jednak książka - przynajmniej dla mnie - pokazuje, obok całego zła leżącego u podstaw wszystkich mafijnych organizacji przestępczych, że czasem człowiek stoi przed wyborem: czy być uczciwym, lecz zaszczutym i przegranym, czy też żyć godnie, zapewnić rodzinie to, na co zasługuje, lecz grać wbrew zasadom. I jeśli człowiek kocha swoją rodzinę, to poważy się na wszystko.
Pouczający wniosek. Genialna powieść. Obowiązkiem jest mieć ją na półce.

"Taniec umarłych" - Bernhard Kellermann

Tytuł: Taniec umarłych (tytuł oryginału: Der totentanz)
Autor: Bernhard Kellermann
Wydawnictwo: Czytelnik
Data wydania: luty 1954r. (data przybliżona)
Liczba stron: 467
 
"Taniec umarłych" wpadł mi w ręce przypadkiem podczas porządkowania biblioteczki mojej babci. Tytuł zaintrygował mnie na tyle, że postanowiłem zagłębić się w lekturze. Co odkryłem? Książka okazała się być fascynującym obrazem hitlerowskich Niemiec widzianych z perspektywy zwykłych obywateli, będących świadkami stopniowego marszu Hitlera i NSDAP po władzę i zajmujących wobec nowej rzeczywistości rozmaite, by nie powiedzieć skrajne, postawy.

Książka ta nie jest jednak w żadnym wypadku pochwałą nazizmu. Jest raczej znakomicie skonstruowaną analizą niemieckiego społeczeństwa z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku. Kellermann skupia się przy tym głównie na powszechnie szanowanych, znanych w kręgach swojej społeczności obywatelach i na ich wyborach, koniecznych w obliczu diametralnej zmiany rzeczywistości politycznej w której żyli. Znamienny jest tutaj fakt wskazania przez autora na to, że ludzie o których pisze byli porządni, sumienni oraz uczciwi i że w żadnym razie nie byli częścią faszystowskiej machiny od samego początku jej istnienia. Stali się jej częścią z powodów ideologicznych (skuszeni perspektywą zaprowadzenia w Niemczech obiecywanego przez Hitlera porządku i wyjścia z kryzysu gospodarczego, a wreszcie uwiedzionych jego słynnym czarem i darem pociągania za sobą tłumów), praktycznych (rzeczywistość w Niemczech w pewnym momencie osiągnęła taki stan, w którym bez aktywnej przynależności do partii nie sposób było prowadzić interesów, rozwijać się, utrzymać poziomu życia, a wraz ze wzrostem powszechnego fanatyzmu nawet przejść spokojnie na drugą stronę ulicy), a także dla zysku (Kellerman przyznaje bowiem, że NSDAP stała się swoistym azylem i drugą szansą na pieniądze i karierę dla wszelkiego rodzaju szumowin, mętów społecznych i typów spod ciemnej gwiazdy). Książka staje się przez to znakomitym studium dokonującej się przemiany społecznej, genialną historią wewnętrznej przemiany człowieka od uczciwego obywatela, poprzez członka partii "z konieczności" zachowania swojego dotychczasowego statusu, na aktywnym fanatyku i wreszcie na złamanym, skruszonym i przerażonym skalą swych występków człowieku, który w obliczu nieuchronnego końca zrozumiał, jak fatalnie swego czasu wybrał.

Kellermann przedstawił także w swej książce jednostki, które nie ugięły się przed wzbierającą falą uwielbienia dla ideologii mającej zniszczyć za kilka lat całe Niemcy. To bardzo cenny element tej książki, ponieważ pokazuje, że w III Rzeszy pozostali również uczciwi ludzie, nie godzący się na kształt rzeczywistości w której przyszło im żyć i głośno przeciw niej protestujący. Protestujący i ponoszący tego faktu konsekwencje. Jeden z bohaterów książki, znany artysta, za swój aktywny sprzeciw wobec nowej władzy został dotkliwie pobity, a jego dom zniszczony i splądrowany. I to pomimo, iż był prawdziwym Niemcem, dobrym i uczciwym obywatelem. Zawarte w "Tańcu umarłych" przykłady postaw tego rodzaju są niezwykle cenne. Nie wszyscy bowiem Niemcy byli w tamtych czasach źli.

Kończąc niniejszą opinię chciałbym wyrazić głębokie ubolewanie, gdyż - nie oszukujmy się - "Taniec umarłych" jest w Polsce powieścią kompletnie nieznaną, zapomnianą i niepopularną. Prawdą jest, iż bodaj od dobrych kilkudziesięciu lat nie pojawiło się żadne nowe wydanie, ani wznowienie (ja sam trafiłem na egzemplarz mający około pięćdziesięciu lat, czyli sporo), a naprawdę szkoda. Może i czytelnicy omijaliby tę książkę z daleka (osobiście znam przynajmniej kilku osobników, którzy na hasło "książka o hitlerowskich Niemczech" zrobiliby błyskawiczny w tył zwrot nie zaszczycając okładki nawet spojrzeniem), ale według mnie to błąd. Książka jest bowiem znakomita i wspaniale zadaje kłam obiegowej opinii, zgodnie z którą wszyscy Niemcy z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku należeli do żądnej krwi hordy zbrodniarzy, niosących z bojowym okrzykiem i fanatyzmem w oczach flagi ze swastyką aż na kraniec świata. To nieprawda. Warto czytać książki takie jak ta, choćby po to, żeby się o tym przekonać.

"Dzieje głupoty w Polsce" - Aleksander Bocheński

Tytuł: Dzieje głupoty w Polsce (tytuł oryginału: Dzieje głupoty w Polsce)
Autor: Aleksander Bocheński
Wydawnictwo: Świat Książki
Data wydania: 1998r. (data przybliżona)
Liczba stron: 370

Niesamowicie ciekawa książka. Aleksander Bocheński przedstawia wybrane aspekty historii Polski w całkowicie odmienny sposób, niż czynią to obowiązujące podręczniki historii. Podejście autora do tematu bezlitośnie (ale i słusznie) obnaża błędy, braki i niejednokrotnie radosne oderwanie od rzeczywistości prezentowane w polskiej polityce i mentalności, mające miejsce zwłaszcza w XIX wieku. Książka wykazuje, że większość decyzji polskiego narodu i jego przywódców w tamtym okresie była całkowicie nieprzemyślana i bezsensowna. Jest to podejście niezwykle radykalne, lecz często słuszne. Zbyt wiele jest bowiem w sposobie opowiadania o naszej historii przekłamań, uproszczeń i gloryfikacji oczywistych błędów politycznych. Z autorem i Jego tezami można się niejednokrotnie nie zgodzić, ale książkę zdecydowanie warto jest przeczytać.

"Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej" - Jaroslav Hašek

Tytuł: Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej (tytuł oryginału: Osudy dobrého vojaka Švejka za světove valky)
Autor: Jaroslav Hašek
Wydawnictwo: Kama
Data wydania: 1997r. (data przybliżona)
Liczba stron:484
 
Posłusznie melduję, że niniejsza książka może być uznana tylko i wyłącznie za bezdyskusyjne arcydzieło:) Melduję również z przyjemnością, że jest to nieustający festiwal absurdu i bezlitosnego obnażania idiotyzmów monarchii austro-węgierskiej, który wywołuje ciągłe salwy śmiechu, trwa nieprzerwanie aż do ostatniej strony i pozostawia... fatalny niesmak, bo chciałoby się tego wszystkiego po prostu WIĘCEJ!

Nie znam lepszej satyry na wojnę, ludzką głupotę i wrodzone - bądź też nabyte - kretyństwo w czystej postaci:) Lepszej satyry tego typu po prostu nie ma. Nie ma też lepszego komediowego bohatera od Szwejka. Na myśl o jego pucułowatym, głupkowato uśmiechniętym obliczu poczciwego idioty do dzisiaj ryczę ze śmiechu:) Nie da się inaczej! Przez jego monologi, mądrości życiowe i kretyńskie pomysły nie raz i nie dwa tarzałem się niemal po ziemi ze śmiechu i przenigdy tego nie zapomnę:) Szwejk to niemalże bohater narodowy Czechów, ale także osobisty bohater każdego, kto pokochał tę książkę:)

Jak na komediowe arcydzieło absurdu przystało swoistą "kropkę nad i" stanowi osoba samego autora tej przecudnej pozycji. Jaroslav Hašek był hulaką, autodestrukcyjnym, niezaprzeczalnym alkoholikiem i... w dużej mierze sam był chodzącym absurdem. I chyba tylko taka postać mogła napisać coś takiego. Bo czy można stworzyć takie historie na trzeźwo? Wątpię:)... Nie jest to może najlepsza puenta odnośnie tej książki, gdyż autor - z uwagi na swój tryb życia - nie doczekał się sławy, pieniędzy i własnej literackiej nieśmiertelności, ale warto było o tym wspomnieć. Książka jest bowiem tak samo barwna jak jej autor. I choćby z tego powodu trzeba ją przeczytać.

sobota, 20 sierpnia 2016

Krążąc wokół Dana Browna - siła tajemnic przeszłości

Jedną z najbardziej popularnych postaci na światowym rynku literatury jest ktoś, kogo bliżej przedstawiać chyba nie trzeba - Dan Brown. Pisarz skądinąd wybitny, swego czasu niesamowicie kreatywny, innowacyjny, porywający tłumy... Dziś wiernie odtwarzający rzeczywistość autor, który wciąż, mimo upływu lat, karmi nas kolejnymi tajemnicami i zagadkami historii (tej znanej i nieznanej). Można powiedzieć, że jego fenomen trwa... Jednak czy będzie tak w nieskończoność?

Wszystko zaczęło się tak naprawdę od "Aniołów i demonów", jednak prawdziwą sławę przyniósł Brownowi dopiero kolejny tom cyklu o Robercie Langdonie - "Kod Leonarda da Vinci". Każdy chyba czytał tę książkę, przeważnie z wypiekami na twarzy, i to w każdym możliwym miejscu: w komunikacji miejskiej, w parku, do poduszki, podczas wykładu na uczelni;) W tajemnicach renesansu podważających fundamenty chrześcijaństwa Brown odkrył hit, który zapewnił mu sławę, bogactwo i rozpalił wyobraźnię czytelników na całym świecie. Film z Tomem Hanksem w roli głównej tylko pogłębił istniejący trend. Dan Brown stał się gwiazdą, a moda na tajemnice przeszłości zapanowała na dobre.

Kolejne książki Browna ugruntowały jego pozycję na rynku. "Zaginiony symbol" i "Inferno" to powieści świetne, wciągające, pełne akcji - po prostu porywające czytelnika. Jednak mam wrażenie, że nawet odgrzebywanie tematów w rodzaju rządzących światem zza kulis lóż masońskich, czy próby uczynienia z dzieł Dantego czegoś na wzór działających na wyobraźnię ukrytych przekazów z twórczości Leonarda da Vinci, z nadzieją, że zadziała to podobnie... już nie wypalą... To wciąż kawał świetnego materiału na książkę, ale Brown chyba stał się trochę więźniem konwencji, którą sam wymyślił... Mam wrażenie, że usiłuje on sam siebie prześcignąć, ale poprzeczka którą postawił sobie lata temu jest zawieszona zbyt wysoko - ta sztuka już się nie uda. I nawet piękne opisy Florencji nic tu nie zmienią...

Sprawy nie ułatwia fakt pojawienia się rzeszy literackich naśladowców, którzy rozmieniają (chcąc nie chcąc) dorobek Browna i istniejącą modę na drobne... Niektórzy naśladowcy wypadają co prawda dobrze (jak Irving Wallace w "Zaginionej ewangelii"), lecz twórcy pokroju Toma Knoxa i "dzieła" w stylu "Rytuału babilońskiego" zniechęcają publikę... Takie jest przynajmniej moje zdanie... Miło jest się podpinać pod czyjąś sławę i uszczknąć coś dla siebie, jednak poziom tego co się robi jest najważniejszy - a co, co obserwuję czasami (np. u Knoxa) przypomina jako żywo nieświadome zarzynanie kury znoszącej złote jaja...

Jak więc jeszcze długo utrzyma się moda na tajemnice i zagadki przeszłości? Myślę, że w dużej mierze zależy to od samego Browna. Jednak chyba nie stać go już dzisiaj na stworzenie powieści, która znów rzuci cały świat na kolana... Ta formuła powoli się wyczerpuje... Choć mogę się, oczywiście, mylić. Miejmy nadzieję, że jestem w błędzie - odkrywanie przeszłości jest bowiem czymś fascynującym, i chyba wszyscy życzylibyśmy sobie brać udział w tej przygodzie jeszcze przez długie lata.

"Zaginiona ewangelia" - Irving Wallace

Tytuł: Zaginiona ewangelia
Autor: Irving Wallace
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2005r. (data przybliżona)
Liczba stron: 544
 
Biorąc do ręki "Zaginioną ewangelię" sądziłem, że będę miał do czynienia z zapychaczem czasu, ale stało się inaczej. Pozytywne zaskoczenie to mało powiedziane. Książka ma w sobie głębię, o którą trudno byłoby ją posądzić (aż chce się człowiekowi przypomnieć samemu sobie na głos, że książek nie ocenia się po okładkach), a także znakomicie skonstruowaną i wciągającą fabułę. Główny bohater także jest niewątpliwym plusem książki, ponieważ wcale nie jest postacią jednoznaczną i przewidywalną. Przy tym wszystkim nachodzi człowieka refleksja, że w dobie globalizacji i niewyobrażalnej dla zwykłego śmiertelnika potęgi biznesowej machiny wszystko co w tej książce napisano wcale nie musi być fikcją i któregoś dnia naprawdę może się wydarzyć.

"Inferno" - Dan Brown

Tytuł: Inferno (tytuł oryginału: Inferno)
Autor: Sonia Draga
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 18.03.2014r.
Liczba stron: 688
 
Florencja, tajemnice, zagadki, śmiertelne zagrożenie dla ludzkości, Robert Langdon i kolejny wyścig z czasem... Wszystko to już znamy, wszystko to już gdzieś było w nieco innej formie... Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Dan Brown tworzy książki według tego samego schematu, zmieniając jedynie konwencję, temat, masę historyczno-sytuacyjnych szczegółów, a dana książka broni się tylko żywym odzorowaniem rzeczywistości i akcją. Tak jest właśnie w przypadku "Inferno".

Magia Browna działa, jednak z każdą książką coraz słabiej. Za bardzo to wszystko schematyczne, znane, w dużej mierze powtórzone w innych powieściach autora... Powieść broni się, jak już mówiłem, akcją i ogromem pracy włożonej przez autora w odwzorowanie realiów współczesnej Florencji, i kolejnego spisku, który grozi ludzkości zagładą. Coraz słabiej to działa jako całość z każdą kolejną książką... Coraz słabiej...

Fani Browna powinni być jednak zadowoleni. Nie mogę powiedzieć abym się do nich zaliczał (choć autora jak najbardziej doceniam), stąd surowe słowa. Ale i sprawiedliwa, moim zdaniem, ocena. Sześć gwiazdek pasuje w sam raz.

"Zaginiony symbol" - Dan Brown

Tytuł: Zaginiony symbol (tytuł oryginału: The Lost Symbol)
Autor: Dan Brown
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 27.01.2010r.
Liczba stron: 624
 
Tym razem Brown zabiera nas w towarzystwie Roberta Langdona na poszukiwanie tajemnic masonów i ich potężnych sekretów mogących zmienić ludzkość. Jest jak zwykle ciekawie, akcja wciąga, tajemnice i kody mnożą się jak grzyby po deszczu, mroczny przeciwnik depcze po piętach... Powinno więc być dobrze, a jednak... jest w tym coś odtwórczego... to już nie ta moc co przy pierwszym spotkaniu z Brownem i Langdonem.

Fenomen Browna i Langdona trwa w najlepsze. "Zaginiony symbol" to kolejna świetnie przygotowana i napisana książka. Nie da się jednak uciec od twierdzeń, że jest w tym wszystkim pewien, znany już, schemat... Nie budzi on jeszcze w czytelniku irytacji, jednak, w pewnym momencie, przy którejś książce na podobny temat z rzędu, może do tego dojść... Choć nie życzę tego ani Brownowi, ani Langdonowi. Jednak takie ryzyko istnieje.

Póki co jest dobrze, więc tym się cieszmy. "Zaginiony symbol" to świetna książka. Masoni i ich sekrety od zawsze intrygowali ludzkość. Ta książka to świetna okazja by pójść tym tropem.

"Kod Leonarda da Vinci" - Dan Brown

Tytuł: Kod Leonarda da Vinci (tytuł oryginału: The da Vinci Code)
Autor: Dan Brown
Wydawnictwo: Albatros, Sonia Draga
Data wydania: 2004r. (data przybliżona)
Liczba stron: 568
 
"Kod Leonarda da Vinci" to już klasyk. Swoista ikona literatury rozrywkowej w bestselerowym wydaniu. Pamiętam taki obrazek sprzed lat, gdy wszyscy mieli "Kod..." w rękach i czytali gdzie popadło: w autobusie, na ławce w parku, na ulicach... To był prawdziwy boom :). Książka do dziś ma swoją moc przyciągania, temu nie da się zaprzeczyć. Dan Brown stał się dzięki niej jednym z najbardziej poczytnych autorów, a sam "Kod..." doczekał się świetnej ekranizacji, genialnie oddającej fabułę i ducha książki. A sama książka jest świetna, nawet jeśli ma już trochę lat. Ta magia dalej działa :)

Robert Langdon to już postać będąca częścią popkultury. Jego wiedza i umiejętności budzą szacunek, a sam Langdon jest, choć przewidywalną, to jednak szalenie ciekawą postacią. Kody, zagadki, tajemnice ludzkości - oto domena Browna i jego głównego bohatera. To wszystko ciekawi, wciąga, inspiruje, prowokuje do myślenia i stawiania pytań. I choć jest to fikcja literacka, to jednak jest to fikcja genialna. A autorowi udało się osiągnąć cel - zainspirować, wciągnąć czytelnika i zmusić go do myślenia. Brawo.

Nie można nie znać tej książki. Wręcz wypada ją znać ;)
Gorąco polecam. 

"Kariera Nikodema Dyzmy" - Tadeusz Dołęga-Mostowicz

Tytuł: Kariera Nikodema Dyzmy (tytuł oryginału: Kariera Nikodema Dyzmy)
Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Wydawnictwo: Zrzeszenie Księgarstwa
Data wydania: 1983r. (data przybliżona)
Liczba stron: 320
 
Znakomita! Setnie się ubawiłem. To dla mnie najlepsza komedia okresu międzywojennego. Rozbrajająca farsa. Nikodem Dyzma to najlepszy przykład dojścia od zera do bohatera. Książka ma przy tym inne godne uwagi walory. Świetnie pokazuje realia wyższych sfer oraz półświatka zarówno stolicy, jak i prowincji II Rzeczypospolitej. Nie były to dla Polski idealne czasy, ale na pewno lepsze niż powojenne. Gorąco wszystkim polecam. Z własnego doświadczenia mogę jeszcze dodać - jako sprawdzoną na sobie ciekawostkę - że "Kariera Nikodema Dyzmy" znakomicie odstresowuje podczas wkuwania do matury. Jeszcze raz zapraszam wszystkich do lektury.

"Heroje północy" - Jerzy Ros

Tytuł: Heroje pólnocy (tytuł oryginału: Heroje północy)
Autor: Jerzy Ros
Wydawnictwo: Iskry
Data wydania: 1969r. (data przybliżona)
Liczba stron: 540
 
Mitologia nordycka fascynowała mnie od dłuższego czasu. W trakcie studiów miałem okazję troszeczkę się z nią zapoznać, lecz było to stanowczo za mało. Z przykrością muszę powiedzieć, że później zawsze brakowało mi czasu żeby wrócić do tego tematu... Ale na szczęście znalazłem pod choinką książkę Pana Rosa:) Dzięki niej Odyn wraz z Thorem i Lokim mogli po długiej przerwie znów mi o sobie przypomnieć:)

I cóż mogę powiedzieć? "Heroje północy" to świetne opracowanie. I chociaż ma ono swoje lata (moje wydanie pochodzi z 1969 roku), to ciężko wśród nowszych książek znaleźć pozycję bardziej przystępną i napisaną tak prostym, a przy tym ciekawym językiem. Dla kogoś, kto dopiero poznaje nordycką mitologię i sagi z dalekiej Północy ta książka jest po prostu idealna. To niewątpliwy plus tej pozycji.

Na uwagę i pochwałę zasługuje też pomysł autora na samą konstrukcję tej książki. Podzielona jest ona na kilka działów tematycznych, traktujących odpowiednio o samej mitologii, następnie o naukowym spojrzeniu na rzeczoną mitologię, trzeci dział z kolei przytacza najciekawsze skandynawskie sagi, a czwarty dodaje trochę historycznego spojrzenia na erę i świat Wikingów. Dzięki takiemu układowi treści bardzo łatwo jest odnaleźć się wśród bogactwa nowych informacji. Do tego czytelnik nie męczy się lekturą, a autor przez cały czas ma jego pełną uwagę i zainteresowanie. A więc kolejny plus dla książki.

Co do samych treści zawartych w "Herojach północy", to chwilami niestety widać, że książka ta ma już swoje lata. Nie jestem wprawdzie ekspertem w tej dziedzinie, ale sądzę, że przede wszystkim dział historyczny mógłby się dziś wzbogacić o wiele aktualnych informacji zdobytych przez świat nauki przez ostatnie 45 lat. Historyczna rekonstrukcja średniowiecznych wydarzeń opiera się przede wszystkim o naukowe analizy i badania, a efektów tychże analiz i badań z ostatniego półwiecza książka ta siłą rzeczy zawierać nie może. Nie dostajemy więc tak do końca aktualnych informacji.

Najbardziej wartościowa część książki to bez wątpienia mity i sagi. Są pięknie opisane, wyjaśnione i opowiedziane. Świat nordyckich bogów, wojowników, trollów, karłów i walkirii bez wątpienia trzeba umieć zrozumieć, i nie jest to wcale łatwe, ale gdy już się to uda, to nie sposób go nie pokochać. Ten świat jest fascynujący i naprawdę warto dać mu szansę. Często zapominamy, że piękne opowieści o bogach i herosach pochodzą nie tylko ze starożytnej Grecji i ze starożytnego Rzymu. Warto zwrócić oczy na północ i poznać te pochodzące ze Skandynawii. Każda część świata ma bowiem swoją historię i coś ciekawego do opowiedzenia.

"Motologia" - Jn Parandowski

Tytuł: Mitologia (tytuł oryginału: Mitologia)
Autor: Jan Parandowski
Wydawnictwo: Czytelnik
Data wydania: 1990r. (data przybliżona)
Liczba stron: 365

Zbiór najwspanialszych i najpiękniejszych opowieści naszej części świata. Spisane tu historie ukształtowały europejską oraz światową literaturę i odcisnęły niezatarte piętno na setkach pokoleń żyjących począwszy od starożytności, aż do dnia dzisiejszego. Czyta się tę książkę z uśmiechem i największą z możliwych przyjemnością. Nie przesadzę mówiąc, że ją uwielbiam. Jest jak stary dobry przyjaciel, którego zawsze miło jest odwiedzić i chwilę z nim pogawędzić. Każda historia ujęta w "Mitologii" zachwyca. Nie sposób wskazać, która z nich jest najlepsza. I dobrze. Prawdziwego piękna nie można hierarchizować i nie sposób oceniać go słowami.

"Hobbit, czyli tam i z powrotem" - John Ronald Reuel Tolkien

Tytuł: Hobbit, czyli tam i z powrotem (tytuł oryginału: The Hobbit or There and Back Again)
Autor: John Ronald Reuel Tolkien
Wydawnictwo: Iskry
Data wydania: 2004r. (data przybliżona)
Liczba stron: 315

Wspaniała przygoda. "Hobbit" w sposób prosty i delikatny wprowadza czytelnika w świat znany najbardziej dzięki "Władcy Pierścieni". Wcale nie czuć tutaj mroku który dopiero nastanie, ale to dobrze. Książka wciąga, a jej bohaterowie na długo zapadają w pamięć. Aż chce się wędrować i walczyć u ich boku. Tolkien w swojej pierwszej książce wspaniale zarysował kształt świata, który dopiero rodził się w Jego głowie. Według mnie wędrówkę przez Śródziemie najlepiej zacząć właśnie od tej pozycji.

czwartek, 18 sierpnia 2016

"Blackout" - Marc Elsberg

Tytuł: Blackout (tytuł oryginału: Blackout)
Autor: Marc Elsberg
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 28.01.2015r.
Liczba stron: 784

Apokaliptyczna wizja cybernetycznego ataku terrorystycznego, wymierzonego w to, czego istnienie jest dla wszystkich oczywiste i jednocześnie w to, co jest nam niezbędne do życia (o którym to fakcie zapominamy, a najczęściej w ogóle nie myślimy): w elektrownie i ogólnoeuropejską sieć energetyczną. Aż strach pomyśleć, jak niewiele trzeba, by unicestwić codzienny rytm egzystencji współczesnych społeczeństw, a w konsekwencji nas wszystkich! Dzięki książce Elsberga wszystkie te mroczne wizje stają się rzeczywistością...

Książka autentycznie wciąga i czyta się ją błyskawicznie (pochłonąłem ponad 700 stron w 3 dni!). Jest obrazowa, sugestywna, pełna napięcia, a także bez zarzutu pod kątem technicznych opisów i ich literackiego uprawdopodobnienia. Nie znam się na zagadnieniach związanych z energetyką, jednak muszę przyznać, że treść "Blackoutu..." budzi rzeczywisty niepokój swą autentycznością, a przez to budzącym strach prawdopodobieństwem zaistnienia opisywanych wydarzeń. Krótko mówiąc: pomysł na książkę i jego wykonanie są strzałem w dziesiątkę!

Do pewnych aspektów tego wykonania można się jednakże przyczepić. W wielu opiniach o "Blackoucie..." wymienia się jako główny zarzut zbyt dużą objętość książki w stosunku do jej treści, a także, według niektórych, brak polotu i dynamiki akcji w stosunku do fabuły. Obydwa zarzuty są, według mnie, nietrafione. Książka jest bowiem, po pierwsze, wprawdzie pokaźnym, ale błyskawicznie czytającym się tomiszczem, a po drugie, jest tomiszczem po prostu ciekawym. Tak więc stanowczo nie zgadzam się z powyższymi, dość częstymi zarzutami.

Mam natomiast ze swojej strony inne zastrzeżenia. Miejscami "Blackout" przechodzi trochę obok opisywanej historii, skupiając się niepotrzebnie na jednostkowych perypetiach bohaterów (trochę średnich jako postacie nawiasem mówiąc). Jako czytelnika najbardziej interesował mnie dramat społeczności i sytuacja w poszczególnych krajach, a chwilami było tego jak na lekarstwo. Ogólnie patrząc w książce było za mało, jak na mój gust, dramaturgii. Brakowało mi też trochę bardziej zdecydowanych i zaskakujących zwrotów akcji. Same zwroty akcji i owszem, były, jednak znów zabrakło w nich dramaturgii. Nie podobała mi się też trochę kwestia skupienia się przez autora tylko na kilku krajach; miejsce akcji to głownie Francja, Niemcy, Belgia, Holandia, Włochy, szczątkowo Czechy, Turcja, Meksyk i USA. A gdzie reszta? No właśnie... Tak na marginesie mam ciekawy, czysto prywatny wniosek odnośnie Polski: została wymieniona dwa, góra trzy razy, i to tylko jako tło głównych wydarzeń. Czyżby była to przypadkowa, literacka ilustracja tego, jak postrzega Nas szeroko pojęty świat Zachodu? - jako peryferie Europy? Może tak, może nie. Ale to dość ciekawa kwestia (choć trochę abstrakcyjna, czysto teoretyczna i być może trochę naciągana z mojej strony).

Koniec końców: książka jest ciekawa, wciąga, skłania do zastanowienia i do stawiania pytań o poziom bezpieczeństwa energetycznego dzisiejszej Europy. Momentami akcja zbacza niepotrzebnie z głównych torów, ale jest to grzech do wybaczenia. Tak więc polecam.

"Rytuał babiloński" - Tom Knox

Tytuł: Rytuał babiloński (tytuł oryginału: The Babilon Rite)
Autor: Tom Knox
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 18.06.2013r.
Liczba stron: 416

Książka jest, przyznaję, niezła, ale... nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Tom Knox serwuje nam odgrzewany kotlet w stylu Dana Browna. Być może ta nisza literacka (tj. pogranicze kryminału, powieści przygodowej, historycznej i sensacyjnej) jest już za bardzo przesycona twórczością Browna i stąd taki wniosek? Być może... Gdyby nie Brown i jego książki, na pewno spojrzałbym na "Rytuał babiloński" trochę inaczej. A tak - no cóż...

Sam pomysł jest fajny. Trochę naciągany, ale fajny. Połączenie zagadek templariuszy, krwawych zwyczajów antycznej południowoamerykańskiej cywilizacji Moche i wojny gangów narkotykowych o rynki zbytu robi wrażenie. I nawet można uznać, że trzyma się to wszystko kupy - jeśli tylko przymknie się oko na potężne naciągnięcie fabularne łączące średniowieczną Europę z prekolumbijską Ameryką. Po przymknięciu oka nie jest tak źle.

Niestety, oka nie da się przymknąć na inne sprawy. Ja na przykład nie mogłem ścierpieć konstrukcji tej książki. Rozdziały były wprawdzie pełne szybkiej akcji, ale dla mnie jednak zbyt krótkie, przez dużą część książki zbyt mdłe, sztuczne i nijakie (nie licząc głównego wątku łączącego akcję w całość) i czytanie tej książki bardzo często budziło przez to moje zniecierpliwienie. Do tego bohaterowie... Zbyt przewidywalni, płascy, groteskowo sztuczni i chwilami PRAWIE ŻYWCEM WYJĘCI Z KSIĄŻEK BROWNA!... Rozumiem, że można się na kimś wzorować (a czasem nawet trzeba), ale czy tak trudno było powstrzymać się w pewnych momentach przed - niemal - zdublowaniem postaci stworzonych przez konkurencyjnego pisarza? Wydaje mi się, że można było na tym polu postarać się bardziej. A nawet DUŻO BARDZIEJ.

Ogólnie rzecz biorąc książka jest dobra. Ma w sobie pewną wtórność, momentami jest sztuczna, lecz rekompensuje to wszystko pomysłem autora na fabułę i zaskakującym połączeniem wątków tejże fabuły. Osobiście nie wrócę raczej do tej lektury i nie zagości ona w mojej pamięci na dłużej. Trochę się na tej książce zawiodłem, oczekiwałem chyba czegoś więcej. Jeśli jednak ktoś lubi te klimaty i nie nudzi się przy jeszcze jednej powieści a'la Dan Brown, to taki ktoś powinien być - w przeciwieństwie do mnie - w pełni usatysfakcjonowany.

Nastolatki ratują świat...

W ostatnich latach mamy do czynienia ze swoistym wysypem, przeważnie młodzieżowej, literatury postapokaliptycznej, w których świat po zagładzie pełen jest zła i niesprawiedliwości, a ludzie gną karki przed totalitarną władzą próbującą trzymać wszystko w ryzach... I trwało by to sobie w tym kształcie w najlepsze, gdyby na horyzoncie zdarzeń nie pojawiała się nagle jakaś światła, najczęściej niepełnoletnia, bohaterka, która bierze się w karby, zwalcza swe słabości i rusza ratować świat... Ten schemat jest w zasadzie ten sam w każdej z książek i cykli o których za chwilę wspomnę. Pomysł jest ogólnie fajny - niestety, gorzej rzecz się ma z jego wykonaniem...

Temat apokalipsy i tego co po niej od dawna ma swoje miejsce w literaturze. Osobiście za najlepszy tego typu przykład uważam "Bastion" Kinga, lecz jest to przykład sprzed wielu, wielu lat. Dziś chciałbym napisać o przykładach zdecydowanie nowszych. Najlepszym (i chyba najbardziej znanym) są "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins. W dniu premiery było to naprawdę COŚ, taki prawdziwy powiew literackiej świeżości: świat po zagładzie, powszechne zło i niesprawiedliwość, moralne bestialstwo grupy rządzących i ONA - dziewczyna z zapomnianego dystryktu, która nieświadomie stała się kamykiem powodującym lawinę zdarzeń... "W pierścieniu ognia" kontynuuje tę historię, zamkniętą następnie w "Kosogłosie". I wszystko było by super, gdyby nie sposób, w jaki opowiedziano tę historię... Bo historia jest ŚWIETNA - stąd też złość bierze człowieka po tym, co z nią zrobiono...

Trylogia Collins to przede wszystkim coś dla młodzieży, jednak to nie tłumaczy autorki z tego, jak spłyciła temat... Można było z tych książek uczynić ważny, moralny głos w zadumie nad naszą obecną rzeczywistością, jednak rozterki nastolatki zaprzepaściły tę możliwość. Mam wiele szacunku dla literatury młodzieżowej, jednak w tym przypadku nie mogę przeboleć, co Collins zrobiła i co straciła... Ratowanie i naprawianie świata nie sprowadza się bowiem do dylematów w rodzaju "być z tym, czy z tamtym", lecz do czegoś większego i ważniejszego... Tutaj tego zabrakło.

Można by tę wpadkę przemilczeć, gdyby nie fakt, że na rynku pojawiają się co rusz naśladowcy schematu stworzonego przez Collins, a co gorsza, są to naśladowcy powielający błędy tej autorki. Wpadła mi w ręce jakiś czas temu kolejna trylogia pt. "Testy" autorstwa Joelle Charbonneau, i jest ona jednym z lepszych chyba przykładów na to, dokąd zmierza literacki postapokaliptyczny nurt z nastolatkami w rolach głównych... Zmierza on, niestety, donikąd... Chyba, że za kierunek rozwoju uznać można powielanie schematów, kopiowanie pomysłów i przedstawianie rzeczy ważnych w płytki, prozaiczny sposób... Trylogia "Testy" (na którą składają się "Testy", "Samodzielne studia" i "Egzamin dojrzałości") również mogła być bowiem czymś ciekawym i ważnym, a stała się swoistą kalką "Igrzysk śmierci"...

Mam nieodparte wrażenie, że autorzy książek z nurtu o którym wspominam mają świetny pomysł, dobre chęci i zamiary, jednak gdzieś po drodze gubią się w tym wszystkim, tracą swoją główną myśl przewodnią, posiłkują się pójściem w komercję i przez to efekt jest taki, jaki jest... Szkoda... Jest tyle wzorców, z których można by czerpać, tyle pomysłów, które mogą zaprowadzić obiecujące pomysły w dobrą stronę - niestety, nie skorzystano z nich. Nawet u uwielbianego przeze mnie Stephena Kinga (słynącego raczej z horrorów) można takie wzorce znaleźć: choćby w "Wielkim marszu", "Uciekinierze", czy w "Ostatnim bastionie Barta Dawesa". Nie są to może wzorce nieomylne, czy jedynie właściwe, jednak pokazują, że uderzające w ludzi zło tego świata można o wiele lepiej napiętnować, a przez to uczynić z książki dobrą lekcję poglądową, która zmusi czytelnika do zadumy i refleksji - a o to przecież powinno w tym wszystkim chodzić.

Podsumowując: trend na postapokalipsę i bohaterskie nastolatki trwa, utrzymuje się od kilku lat i ma się dobrze... niezależnie od poziomu kolejnych książek i ich autorów. Mam nadzieję, że ten poziom wskoczy na (o co najmniej) jeden pułap wyżej, lecz póki co na tapecie mamy tylko krążenie wokół ważnych kwestii, komercję, i jałowe rozważania o moralności w wydaniu na dobrą sprawę jeszcze dzieci, którym przyszło ratować świat... Może kiedyś doczekam się (a ze mną i Wy) czegoś lepszego w tym temacie.

"Bastion" - Stephen King

Tytuł: Bastion (tytuł oryginału: The Stand)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 11.08.2014r.
Liczba stron:1166
 
Gdyby wolno było napisać o tej książce tylko jedno jedyne zdanie, bez wahania napisałbym tak: Fantastyczne, monumentalne dzieło Stephena Kinga będącego w świetnej pisarskiej formie! Na szczęście nikt nikogo nie ogranicza w długości i objętości opinii na temat książek, więc trochę rozwinę wspomnianą myśl.

Zacznę od tego, że niesamowicie długo czytałem to tomiszcze (1164 strony to nie jest bynajmniej krótka książeczka, a dla młodego taty dysponującego bardzo ograniczoną ilością wolnego czasu przeczytanie jej w miarę szybko jest naprawdę sporym wyzwaniem), ale w końcu udało mi się skończyć. Czy było warto? OCZYWIŚCIE, że tak!:) Nie żałuję ani minuty przeznaczonej na "Bastion":) Książka jest niesamowita, ma znikomą, śladową wręcz ilość wad (oczywiście dla mnie, znam bowiem takich, dla których jest to książka całkowicie wad pozbawiona), a jako całość naprawdę zapada w pamięć i daje do myślenia. A to jest już znak, że mamy do czynienia z pozycją wybitną.

Fenomenem powieści Kinga jest z całą pewnością jej ogrom, rozmach, a przede wszystkim przerażające prawdopodobieństwo zaistnienia całej opisanej historii i łatwość, z jaką cała literacka fikcja może stać się mroczną rzeczywistością. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy pojawia się coraz więcej takich post-apokaliptycznych książek (zwłaszcza wszystkie pozycje z uniwersum "Metra" Glukhovsky'ego), które zapewne przeżyją swój okres świetności i przeminą, jednak "Bastion" na ich tle był, jest i będzie wyjątkowy, bo od tylu już lat trwa na literackiej scenie i nieustannie zachwyca coraz to nowe pokolenia czytelników. Dodam, że zachwyca całkowicie zasłużenie. Jeden błąd, jedna nieszczelna fiolka, jeden zarażony człowiek poza zamkniętą strefą, jedno kichnięcie i bum! - tragedia gotowa. A po tragedii przychodzi czas na dojście do głosu mrocznych instynktów ludzkości, więc dramat świata trwa nadal, brnąc wraz z falami niedobitków ku obozom dobra w Boulder i zła w Las Vegas i ku ich ostatecznej rozprawie. "Bastion" ma przy tym przewagę nad innymi powieściami swojego rodzaju, przedstawia bowiem dogłębnie przyczyny apokalipsy, jej przebieg i skutki. Bardzo dogłębnie. To wszystko wraz z ponurym widmem zagłady krążącym nad pozostałymi przy życiu niedobitkami ludzkości - po mistrzowsku zarysowanym przez Kinga!- może działać na wyobraźnię. I zapewniam: działa!

Skala mocnych stron "Bastionu" jest przytłaczająca, jednak nie jest on pozbawiony minusów (przynajmniej dla mnie). W tym miejscu powinny podnieść się krzyki zagorzałych fanów powieści, bo właśnie do minusów zamierzam teraz przejść. Nie jest ich wiele, ale jednak... Po pierwsze, strasznie mi przeszkadzało to, co zwykle u Kinga uwielbiam: dygresje, fabularne przerywniki i wolny rozwój akcji w środkowej części książki. W przypadku "Bastionu" jest to dla mnie minusem chyba tylko dlatego, że chciałem jak najszybciej pędzić do celu i jak najszybciej poznać całość opowieści, a czasem nie dało się tego zrobić. Minus drugi to dla mnie nieproporcjonalne w skali całej powieści opisanie losów Wolnej Strefy Boulder i domeny Randalla Flagga w Las Vegas. King w skali całości napisał o Las Vegas tak mało! Myślałem, że będzie tego więcej, że będę stopniowo karmiony przerażającymi szczegółami z procesu budowania mrocznej potęgi Flagga, i... w zasadzie byłem, ale na mniejszą skalę niż sądziłem. Dla mnie to minus, bo uwielbiam rozwlekłe, szczegółowe opowieści o rodzeniu się potęgi zła:) Ostatnią rzeczą in minus w "Bastionie" jest... Randall Flagg. Niestety... "Bastion" wziąłem do ręki na długo po "Mrocznej Wieży" i będąc wielkim, zagorzałym fanem Człowieka w czerni obiecywałem sobie po jego postaci w "Bastionie" znacznie, znacznie więcej. Mówiąc inaczej, Flagg był świetny, ale nie - jak sądziłem - genialny. Tyle tytułem minusów. Nie jest ich dużo, ale wystarczyły, bym ujął z oceny jedną gwiazdkę. Pamiętajcie tylko proszę, że jest to moja całkowicie subiektywna ocena.

Na koniec z czystym sumieniem polecam i gorąco zachęcam: przeczytajcie "Bastion"! Takiego obrazu zagłady ludzkości i jej walki o przetrwanie nie było nigdy wcześniej i według mnie długo jeszcze nie będzie. To jest coś, co naprawdę TRZEBA przeczytać. A czy jest to rzeczywiście najlepsza książka Kinga? (jak twierdzi wielu ekspertów, recenzentów i fanów?) Chyba jednak nie. Są bowiem inne, bardziej nasycone grozą, niepokojem i strachem. Ale "Bastion" jest bezsprzecznie jedną z lepszych pozycji Mistrza i zdecydowanie warto go przeczytać.

"Ostatni bastion Barta Dawesa" - Stephen King

Tytuł: Uciekinier (tytuł oryginału: Roadwork)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 22.07.2015r.
Liczba stron: 352
 
Mroczne oblicze Stephena Kinga, dające sobie upust twórczy w dziełach niejakiego Richarda Bachmana, tym razem troszeczkę mnie zawiodło... KING JAKO BACHMAN ZAWSZE BYŁ DLA MNIE BRUTALNIE SZCZERYM, BEZLITOŚNIE WYWLEKAJĄCYM NA ŚWIATŁO DZIENNE LUDZKIE BRUDY SUK...SYNEM, KTÓRY NIGDY NIE OPOWIADA DOBRZE KOŃCZĄCYCH SIĘ HISTORII. "Ostatni bastion Barta Dawesa" w dużej mierze wpisuje się w ten kanon, jak również w czarny humor i cynizm właściwy Bachamnowi, jednak TYM RAZEM IRYTUJE MIOTAJĄCYM SIĘ OD LEWA DO PRAWA GŁÓWNYM BOHATEREM I ROZCZAROWUJE BRAKIEM POLOTU I ELEMENTU ZASKOCZENIA. Stąd "tylko" sześć gwiazdek.

Bart Dawes jest zwykłym, porządnym facetem, skonfrontowanym z niesprawiedliwością tego świata. Zmaga się z bólem po stracie syna, z gasnącym uczuciem do żony, a do tego staje w obliczu końca znanego mu życia, które w niedługim czasie zmiecie - wraz z jego domem i miejscem pracy - budująca się nieubłaganie przez jego małe miejsce na ziemi autostrada. Co zrobi z tym fantem? To, co zwykle robią bohaterowie książek Richarda Bachmana... :) Spróbuje złapać wszystko za pysk i się postawić. A czy mu się uda?... Jeśli czytaliście kiedykolwiek Bachmana, powinniście domyślić się odpowiedzi;)

Pomysł jest dobry, więc czego zabrakło? Lepszego bohatera... Dawes jest niby wyrazisty, jednak w stopniu niewystarczającym (jak dla mnie). Wszystko przez swoistą irracjonalność jego poczynań. Gdyby King bardziej odważnie postawił w książce na szaleństwo Dawesa, zamiast na takie charakterologiczne "nie-wiadomo-do-końca-co" (tj. na mieszankę załamania nerwowego, złości na korporację budującą autostradę, na szefa, pracę, władze miasta i własną żonę), to byłoby dużo lepiej. KING NIE MÓGŁ SIĘ CHYBA ZDECYDOWAĆ, CO MA GRAĆ PIERWSZE SKRZYPCE W GŁOWIE DAWESA, A KSIĄŻCE NIE WYSZŁO TO NIESTETY NA DOBRE:/

"Ostatni bastion..." ratuje fabuła i fascynacja w obserwowaniu nadciągającej z każdą kolejną stroną katastrofy (co do samej, finalnej katastrofy, to nie ma się raczej czym nadmiernie zachwycać). W budowaniu napięcia King/Bachman jest w dalszym ciągu mistrzem. Ale tym razem nie doczekałem się kingowych fajerwerków, na które zawsze czekam... "OSTATNI BASTION BARTA DAWESA" JEST DOBRY, ALE PO PROSTU NIE ZACHWYCA. Tyle w tym temacie.

"Uciekinier" - Stephen King

Tytuł: Uciekinier (tytuł oryginału: The Running Man)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: kwiecień 2015r. (data przybliżona)
Liczba stron: 336

Mocny przekaz, świetna akcja, niesamowite zakończenie. Tak w największym skrócie można opisać "Uciekiniera" - historię o głębi degeneracji zakłamanego, pełnego zła i niesprawiedliwości, beznadziei i bezmyślnego okrucieństwa świata, w którym szczucie ludzi stało się telewizyjną rozrywką dla ogłupianych każdego dnia mas, przez własne władze pozbawionych przyszłości i nadziei. Wbiło mnie w fotel...

Stephen King (a właściwie jego mroczne alter ego w osobie Richarda Bachmana) ponownie ostrzega i pełnym szyderczej ironii gestem ściąga klapki z oczu czytelnika, pokazując, czym i kim możemy się stać jako społeczeństwo w niedalekiej przyszłości. Nie jest to miła wizja. Lekcja płynąca z lektury "Uciekiniera" jest co najmniej ciężkostrawna. Chcielibyście bowiem żyć w świecie rządzonym przez korporacje i bogaczy, w którym każdy oddech was zabija (oczywiście o tym nie wiecie, okłamywanie przez władze to podstawa), a wy nie macie ani pracy, ani pieniędzy na jedzenie i lekarstwa dla dziecka, a jedynym sposobem ich zdobycia jest albo postawienie własnej żony pod latarnią, albo wzięcie udział w telewizyjnym show, w którym prawdopodobnie zginiecie, lecz za każdą przeżytą przez was godzinę otrzymacie sto dolarów, które pozwoli waszej rodzinie na co najmniej kilka tygodni życia? Makabra... Nikt nie chce żyć w taki sposób i po prostu przeraża myśl, jak niewiele może brakować, by literacki koszmar w rodzaju "Uciekiniera" stał się rzeczywistością...

Wspominałem o tym niedawno przy okazji opinii dotyczącej "Wielkiego Marszu", a teraz czuję się w obowiązku powtórzyć to po lekturze "Uciekiniera": Suzanne Collins i jej "Igrzyska śmierci" mogą się przy tych dwóch książkach Kinga PO PROSTU SCHOWAĆ. Najlepiej do najciemniejszego kąta, ze wskazaniem na najciemniejszy kąt piwnicy. Pani Collins nie umie pisać o mrocznych wizjach dotyczących ludzkości, degeneracji władzy, ani o ludzkich tragediach wynikających z brutalizacji życia, a okazuje się, że można to zrobić dobrze, ba! - było to możliwe już kilkadziesiąt lat temu, gdy powstawały dwie wspomniane książki Kinga. Dlatego zachęcam w tym miejscu bezkrytycznie zachwyconych serią "Igrzyska śmierci": sięgnijcie po "Uciekiniera" i/lub po "Wielki Marsz" i przekonajcie się, jak powinna wyglądać naprawdę dobrze napisana książka o tych ważnych i ciągle aktualnych sprawach.

Kończę już te zachwyty;) Z całego serca zachęcam przy tym do sięgnięcia po "Uciekiniera". Byłem nim zachwycony i naprawdę sądzę, że warto dać mu szansę. Ta książka to jest naprawdę coś, i to przez duże "c".

"Wileki marsz" - Stephen King

Tytuł: Wielki marsz (tytuł oryginału: The Long Walk)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 08.07.2008r.
Liczba stron:264

Wspaniała, porywająca historia o młodości, ludzkich słabościach, o granicach wytrzymałości ludzkiego ciała i umysłu oraz o degeneracji otaczającego nas świata. A to wszystko okraszone szczyptą geniuszu, grozy i podane czytelnikowi na tacy przez samego Stephena Kinga. Po prostu świetna rzecz!

Po takich lekturach zawsze przypominam sobie, jak mroczne może być alter ego Kinga w osobie Richarda Bachmana. Zapewniam wszystkich: może być BARDZO MROCZNE... "Wielki Marsz" to książka niezapomniana i dająca do myślenia. Zachwyca przy tym swoją aktualnością, a ma już jako książka kilkadziesiąt lat! Swoisty uśmiech politowania budzi w tym miejscu fakt zachwytu szerokiej publiki serią "Igrzyska śmierci", podczas gdy "Wielki Marsz" nie jest nawet w połowie tak dobrze znany, a o tyle lepszy od wspomnianej serii! Mówię to z ręką na sercu: Suzanne Collins, gdyby tylko zechciała, miałaby się czego i od kogo uczyć.

"Wielki Marsz" naprawdę zapada w pamięć... I nie chodzi tylko o grozę wydarzeń rozgrywających się na kartach tej powieści, ale przede wszystkim o to, że współczesny świat jest tak bardzo podobny do zdegenerowanego świata śledzącego poczynania uczestników Marszu. Ta powieść, oprócz przerażenia i trzymania czytelnika w napięciu, jest także przestrogą przed tym, dokąd może zmierzać nasz świat. Stephenowi Kingowi należą się naprawdę wielkie brawa.

Polecam, polecam i jeszcze raz polecam!:) Naprawdę warto przejść wraz z bohaterami ich szlak na trasie "Wielkiego Marszu". Mocne wrażenia, refleksje i strach gwarantowane!

"Egzamin dojrzałości" - Joelle Charbonneau

Tytuł: Egzamin dojrzałości (tytuł oryginału: Graduation Day)
Autor: Joelle Charbonneau
Wydawnictwo: Ya!
Data wydania: 03.06.2015r.
Liczba stron: 336

Ostatni tom, tak jak cały cykl zresztą, przeciętny... Bardzo przeciętny, przewidywalny, pełen według mnie totalnie sztucznie wykreowanych emocji, odtwórczy... Trylogia "Testy" nie wniosła sobą zbyt wiele w świat fantastyki (o ile w ogóle coś sobą wniosła...); to, niestety, tylko jeden z klonów historii napisanej na modłę "Igrzysk śmierci".

Nie czepiałbym się tej książki - naprawdę! - gdyby ta opowieść zakończyła się z jakimkolwiek przytupem. Niestety - nic takiego nie nastąpiło... Pozostaje tylko pytanie, kogo winić za to bardziej: autorkę za brak jakiegoś oryginalnego pomysłu, czy czasy, w których tego typu, do bólu odtwórcze, "sprawdzone" historie sprzedają się najlepiej... Doprawdy, nie wiem jak na to pytanie odpowiedzieć.

Zapewne znajdą się czytelnicy, którym ta opowieść przypadnie do gustu. Mnie bynajmniej ani nie przekonała, ani nie przypadła mi do gustu. Według mnie można sobie spokojnie całą tę trylogię darować - naprawdę, ominięcie tych książek na półce w księgarni nie grozi przegapieniem niczego istotnego.

"Samodzielne studia" - Joelle Charbonneau

Tytuł: Samodzielne studia (tytuł oryginału: Independent Study)
Autor: Joelle Charbonneau
Wydawnictwo: Ya!
Data wydania: 2015r. (data przybliżona)
Liczba stron: 368
 
"Testy" się skończyły, główna bohaterka rzecz jasna dostała się na uniwersytet (brak zaskoczenia), czas więc na "Samodzielne studia" (jakże pomysłowy ten tytuł...), w trakcie których Cia nauczy się, jak można naprawić jej zepsuty świat... I odnaleźć drogę do prawdy, wszak źli ludzie w trakcie testów doprowadzili ją i innych na skraj człowieczeństwa, niejednokrotnie zmuszając wszystkich do brutalnych, zwierzęcych zachowań niegodnych ludzi...

Brzmi to wszystko strasznie mdło, lecz mam, niestety, zasadę, że jeśli zacznę już jakiś cykl, to chcę go skończyć, więc... przebrnąłem i przez tę książkę... Udało się bez większego uszczerbku dla mojego poczucia estetyki, jednak bądźmy szczerzy: nie była to lektura powalająca. Coraz bardziej przeszkadza mi w tym cyklu jego odtwórczość i brak jakiegokolwiek powiewu świeżości. Nawet ciekawy sposób narracji nie ratuje tu już sytuacji (choć przez wzgląd na narrację właśnie znowu zawyżyłem ocenę do 5 gwiazdek).

Sięgnę po trzeci tom tylko dlatego, że jestem dość zaintrygowany tym, jak to wszystko się skończy. Chcę się też przekonać, czy autorka cyklu zaczerpnie po raz kolejny z pomysłów Suzanne Collins i skopie zakończenie cyklu, czy też pokaże wreszcie w końcówce coś, co mnie pozytywnie zaskoczy. Niedługo się o tym przekonam:)

"Testy" - Joelle Charbonneau

Tytuł: Testy (tytuł oryginału: The Testing)
Autor: Joelle Charbonneau
Wydawnictwo: Ya!
Data wydania:08.10.2014r.
Liczba stron: 381
 
Momentami nawet udana, jednak dość płytka fabularnie i aż za bardzo przewidywalna literacko powtórka z "Igrzysk śmierci"... Generalnie nie jest to książka zła, jednak bazowanie na pomysłach innych przy niewielkim wkładzie własnym autorki nie wychodzi tej pozycji na dobre...

Umówmy się: ta książka wpisuje się w pewien trend z ostatnich lat, jednak niewiele do tego trendu wnosi. Mamy świat po zagładzie, ludzkość usiłującą podnieść się z kolan i odbudować swą rzeczywistość, a w tym wszystkim jest (jakżeby inaczej) silna dziewczęca osobowość mająca wszelkie predyspozycje by zmienić bieg wydarzeń i powstrzymać tyranię złych ludzi... Oklepane do bólu.

Pewną nutkę mojego zainteresowania budzi w tej książce pomysł na tytułowe testy, mające na celu wyłonić najlepszych kandydatów do dalszej nauki na uniwersytecie, który kształci przyszłe kadry odpowiedzialne za poprawę warunków życia i bytowania ocalałej ludzkości. Testy są oczywiście nieludzkie, wydobywają z biorących w nich udział nastolatków czysto zwierzęce instynkty, krew leje się momentami że aż miło, a śmierć również zbiera swoje żniwo. Nad całością przedsięwzięcia czuwa zaś rzecz jasna wynaturzona emocjonalnie kadra pedagogiczna mająca za nic ludzkie życie. To też tematy znane i oklepane, jednak... nawet znośnie się o tym czyta. Stąd 5 gwiazdek (normalnie byłoby mniej).

Sam nie wiem czy polecać tę książkę... Podobnych tytułów można znaleźć na księgarni bez liku, a "Testy" nie są bynajmniej pozycją w jakikolwiek sposób odkrywczą czy zaskakującą. Tak więc ocenę, czy warto, pozostawiam Wam. Jak dla mnie szału nie było.