poniedziałek, 28 października 2019

Miasto luster - Justin Cronin


Tytuł: Miasto luster (tytuł oryginału: The City of Mirrors)
Cykl: Trylogia Przejścia (tom 3)
Autor: Justin Cronin
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 02.10.2019r.
Liczba stron: 768


Wampiry kontra ludzie.

Przed nami trzeci akt wampirzego dramatu w literackiej sztuce (jeśli wolno mi użyć takiego porównania) opartej na wizji Justina Cronina. Walcząca o przetrwanie ludzkość staje do ostatecznej walki z wampirami. Mrzonką bowiem jest twierdzenie, że ci ostatni zostali pokonani - przetrwał osobnik Zero, najpotężniejszy ze wszystkich ojciec całego zła. Czy ludzie zdołają go pokonać?

Wiernym fanom cyklu długo przyszło czekać na kontynuację "Przejścia" i "Dwunastu" (przynajmniej tym, którzy czytali pierwsze wydania dwóch początkowych części cyklu, w przypadku czytających tegoroczne wznowienia oczekiwanie trwało na szczęście tylko kilka miesięcy ;) ). Długie oczekiwanie rodzi zawsze spore oczekiwania. Czy Justin Cronin im podołał?

Odpowiem krótko: zdecydowanie tak :) Mogło by się wydawać, że ponowne "wejście w te same buty" po kilku latach może być niejakim problemem, jednak nie dla tego autora. Historia z dwóch poprzednich tomów cyklu ma swój logiczny finał w odsłonie numer trzy i w ogóle nie ma się wrażenia, że trzecią część od poprzednich dzieli kilka lat przerwy. Osobiście niezmiernie mnie to cieszy przywiązałem się bowiem do myśli, że finał tej trylogii będzie ciekawy. Taki właśnie jest :)

Finał "Dwunastu" zostawił nas w miejscu, w którym mogło się wydawać, iż wampiryczne zagrożenie zapoczątkowane postapokaliptyczną hekatombą z "Przejścia" odchodzi w niebyt. Że dla ludzkości nie tylko otwiera się szansa na realne przetrwanie, ale także wstaje dla niej swoisty nowy świt. I rzeczywiście, wirole zniknęli, przez długie lata panuje spokój. Jest on jednak złudny... Przetrwał bowiem osobnik Zero, całe źródło zła, konfliktu i zagrożenia dla ludzi. Nie tylko przetrwał - planuje atak. Silniejszy niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Istnieje jednak nadzieja, a spoczywa ona w osobie dobrze nam znanej Amy - Dziewczyny Znikąd, która ma w sobie przepowiedzianą moc pokonania osobnika Zero. Wampiryczny jegomość ma więc problem ;) Przynajmniej potencjalnie, realnie bowiem patrząc... pokonanie Zero będzie szalenie trudne.

Trylogia Przejścia nie jest może literaturą najwyższych lotów, jedna jest w stanie do siebie przekonać. Każdy zaś czytelnik, który połyka wszelkie dostępne fantasy oraz literaturę spod znaku post apo będzie zdania wręcz przeciwnego do wygłoszonego chwilę temu twierdzenia o nie najwyższych literackich lotach tego cyklu. Dla tego rodzaju czytelników trzytomowe dzieło Cronina to pozycja z najwyższej półki. Całkowicie takie rozumowanie pojmuję i podpisuję się pod nim :) I z ręką na sercu polecam całą trylogię także tym, którzy z automatu poniekąd uważają, że to nie dla nich - Cronin ma bardzo lekki, wciągający styl pisania, cała opowieść zaś, pomimo przyjętej konwencji z pogranicza post apo i fantastyki, jest w stanie zaintrygować oraz przytrzymać na dłużej dzięki dobrej fabule, interesującym bohaterom oraz świetnie przemyślanej i poprowadzonej narracji. Nie dajcie się przekonywać ;) - sprawdźcie te książki sami, nie pożałujecie :)

Gorąco polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.






niedziela, 27 października 2019

Więźniowie szarości - Christine Lynn Herman


Tytuł: Więźniowie szarości (tytuł oryginału: The Devouring Gray)
Cykl: Devouring Gray (tom 1)
Autor: Christine Lynn Herman
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 18.09.2019r.
Liczba stron: 360


Bestia z Szarości.

Trochę tu fantastyki, trochę thrillera. Do tego garść refleksji na temat trudnych stosunków na linii rodzice-dzieci, blaski i cienie budowanych od zera przyjaźni... no i walka ze złem ;) "Więźniowie szarości" to lekka i przyjemna książka z dreszczykiem, w sam raz na kilka jesiennych wieczorów.

Violet Saunders wraca z matką do rodzinnego miasteczka po śmierci ukochanej siostry. Nie jest tym faktem zachwycona, na dodatek przeżywa głęboką żałobę. A samo miasteczko nie jest bynajmniej zwyczajne. Zwie się ono Cztery Ścieżki i pełno w nim magii oraz tajemniczych mocy. Moce te mają chronić miasteczko przed Szarością i czającą się w niej Bestią, która - niepowstrzymana - mogłaby zmieść małą społeczność z powierzchni ziemi. Nazwa miasteczka odwołuje się do czterech sposobów na jakie rody założycielskie walczą z Szarością. Mamy w związku z tym frakcję Gałęzi, które podporządkowują sobie drzewa, Kamieni tworzących rzeźby zdolne odegnać zło, Sztylety obdarzone zdolnością niszczenia oraz wyjątkowe na tle innych, niezwykle silne Kości. Czy Violet okaże się przynależeć do którejś z frakcji? Chociaż wcale sobie tego nie życzy? Jaką rolę dziewczyna odegra w walce z nadciągającym złem? Oraz czy uda się je pokonać?

Przyjemnie czyta się tę książkę, choć nie jest ona - umówmy się - jakimś arcydziełem literackim. To trochę taka literatura młodzieżowa z elementami fantastyki i thrillera - lekka jak piórko ;) Co nie oznacza jednak, że jest niskich lotów. Nieco starsi niż nastolatkowie czytelnicy także mogą czytać "Więźniów szarości" z przyjemnością, zwłaszcza jeśli szuka się lektury wciągającej choć nieco lżejszej.

Oklepany na wiele sposobów motyw walki ze złem łączy się na kolejnych stronach z pewnego rodzaju obyczajówką. Mamy konflikt na linii matka-córka wynikający z oziębłości wychowawczej, jest żałoba po stracie ukochanej siostry, są trudne relacje między hermetyczną społecznością a dziewczyną, która choć się z niej wywodzi, to jednak dopiero do niej wchodzi. Będą także rodzące się trudne przyjaźnie oraz dylematy jak przezwyciężyć wzajemne animozje w imię wyższego dobra i bezpieczeństwa wszystkich zainteresowanych. No i trzeba się będzie zjednoczyć w walce ze wspólnym wrogiem. Uda się? ;)

Dobrą robotę robi w książce sposób prowadzenia narracji oraz stopniowe budowanie mrocznego nieco klimatu, w którym dobro toczy odwieczną walkę ze złem. To zdecydowanie przyciąga uwagę i pozwala brnąć bez wysiłku przez kolejne rozdziały. Mnie osobiście właśnie te elementy najbardziej w tej lekturze interesowały, ale zapewne znajdą się i tacy czytelnicy, którzy wyżej ocenią wątki obyczajowe. Co kto lubi :)

Jesień z oknem, a zatem akcje klimatycznych książek w których zło czai się w mroku szybują w górę. Jeśli się więc wahacie, to "Więźniów szarości" mogę Wam z całą pewnością polecić.

Dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las za egzemplarz recenzencki.





sobota, 26 października 2019

Miłość bogów - Rafał Dębski


Tytuł: Miłość bogów
Cykl: Piastowskie fantasy (tom 3)
Autor: Rafał Dębski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 25.10.2019r.
Liczba stron: 376


Strzygi once again!

Przed nami powrót do średniowiecznych strachów, zabobonów, upiorów i wszelkiego pogańskiego plugastwa, które ma czelność podnosić łeb w chrześcijańskich krainach. Wśród bohaterów wciąż spotykamy członków dynastii Piastów (Władysława Wygnańca konkretnie), lecz tym razem rzecz dziać się będzie... w Saksonii - tam bowiem na wygnaniu przebywa wspomniany Władysław. Będzie tajemniczo. Będzie trochę strasznie. Ale oprócz upiornego starcia ze złymi mocami znajdzie się także miejsce na powrót kilku znajomych znanych z "Jadowitego miecza", poprzedniej części cyklu (wszak rzecz dzieje się raptem około 30 lat później). Gotowi? :)

Realia i miejsce akcji z początku zbijają nieco z tropu, wszak to już nie Polska, a Rzesza Niemiecka... No ale chcąc zachować pewną konsekwencję historyczną (choć historii w książce jest jak na lekarstwo i nie o nią de facto w niej chodzi) Rafał Dębski zbyt wielkiego pola manewru to nie miał. Można by się kłócić o to, czy nie warto by osadzić fabuły trzeciej części cyklu może trochę później, choćby w okresie właściwego rozbicia dzielnicowego - tylko czy miałoby to sens?... Wszak moc krzyża i chrześcijaństwa w, dajmy na to, XIII wieku, dość już w Europie Środkowo-Wschodniej okrzepła - a taki wiek XII to jeszcze jakaś szansa na (choćby nikłe) fabularne uprawdopodobnienie faktu, iż pogańskie strzygi i wszelakie upiory są w stanie przemóc moc Chrystusa i hasać po lasach. Brzmi sensownie? Jak dla mnie tak. A więc nie czepiajmy się - proszę - takiego a nie innego wyboru lokalizacji czasoprzestrzennej oraz historycznej książki. Ten wybór to w końcu prawo autora, pamiętajmy o tym (a i w jakiś sposób zakończyć trylogię piastowską trzeba było).

Ale do rzeczy! Mamy mniej więcej połowę XII wieku. Władysław Wygnaniec rezyduje w saksońskim zamku po przegranej walce z braćmi o seniorat oraz o prawo zwierzchności nad Polską. Snuje wizje powrotu do kraju (pierwsza próba zakończyła się fiaskiem), w międzyczasie nawiązuje zaś przyjaźnie z miejscowymi. Z takim baronem Ludo na przykład. Przesłanek owej przyjaźni nie do końca rozumiem, Ludo bowiem to taka trochę zakała niestety, w wyprawie Władysława do Polski podał tyły po prostu zamiast walczyć... Do zaradnych życiowo też facet nie należy i bardziej wygląda na nieudacznika niż na arystokratę. W każdym bądź razie w ziemiach barona nie dzieje się dobrze. Co rusz jakieś wiejskie dziecię zostaje porwane. Nie tylko dziecko zresztą - ofiarami porwań padają także niewiasty, a nawet krzepcy mężowie. Co za tym stoi? Siły nieczyste... Pogańskie poczwary rodem z piekieł. Tylko dlaczego wyroiły się na ziemiach, które od dawna chronią się w zbawczym cieniu krzyża?

Tajemnica tkwi, co dziwić nie powinno, na pewnym cmentarzu... A konkretniej: na cmentarzu w obrębie którego znajduje się pewna kaplica, gdzie doszło do potwornej zbrodni. Owo miejsce i zbrodnia łączą się z pewną legendą (czy tylko legendą?), której morał jest prosty: złe moce domagają się zemsty. Oczywiście na żywych. Ochronne zaklęcia nałożone na kaplicę i cmentarz z czasem tracą swą moc, a zło rośnie w siłę i wynurza się, coraz silniejsze, z trzewi ziemi żywiąc się krwią żywych i wywierając na nich swą pomstę. Czy ktoś położy temu kres?

W tym miejscu dochodzimy do kwestii pewnych znajomych którzy się tutaj pojawią. Jeśli czytaliście "Jadowity miecz" to może kojarzycie Jastrzębców? :) Starsi są o jakieś 30 lat, ale zarówno ojciec (okrutnie doświadczony przez Krzywoustego pod koniec rebelii Adwańca) jak i syn się tutaj pojawią. I to w dosyć nieoczekiwanych (choć logicznych jeśli przeanalizować ich życiowe traumy) rolach. Pojawi się także bogini Wiłła i jej ogromny wilk (który w poprzedniej części cyklu nie wyzionął jednak, jak się okazuje, ducha).

Ok, wystarczy spoilerów ;) Czas na małą ocenę całokształtu.

Nie da się zaprzeczyć, że "Miłość bogów" mocno się różni od dwóch poprzednich części cyklu... Nie ma tutaj jakiejś głębszej ideologii czerpanej z pogaństwa walczącego o wyplenienie chrześcijaństwa, nie ma tu osadzenia akcji w chaosie autentycznych wydarzeń historycznych... I na tym książka trochę traci niestety. To wciąż klimatyczna opowieść o strzygach i upiorach, ale jednak nieco inna. Wolniejsza jeśli chodzi o akcję oraz pozbawiona historycznego wiru zmian, które są nieodłączną częścią chaosu i wojen. 

Lektura nadrabia to jednak głębią, powiedzmy, duchową. Przekonacie się o czym mówię pod koniec - opis duchowej oraz psychicznej walki z upiorzyskami wynagradza czytelnikowi niejeden wcześniejszy niedostatek książki. Oto co znaczy opisać zmagania sług krzyża z pogańskimi potworami! Można trochę narzekać na brak tła historycznego - które w poprzednich częściach cyklu czyniło wiele dobrego dla fabuły - jednak ostatnie sceny sporo w tej materii nadrabiają.

Podsumowując: klimat książki i jej zakończenie sprawiają, że autorowi można naprawdę sporo wybaczyć w kwestii różnic na tle poprzednich części cyklu. Klimat naprawdę JEST i choć pozbawiono go dynamiki wydarzeń historycznych, to jednak robi robotę. Jest mrocznie. Jest strasznie. A im bliżej przeklętej kaplicy na zapomnianym przez Boga cmentarzu, tym bardziej wszystko eskaluje w autentyczne przerażenie. Warto tego doświadczyć!

Gorąco polecam :)

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.





Gniew Imperium - Brian McClellan


Tytuł: Gniew Imperium (tytuł oryginału: Wrath of Empire)
Cykl: Bogowie Krwi i Prochu (tom 2)
Autor: Brian McClellan
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 04.10.2019r.
Liczba stron: 792


Wojna pełną gębą!

Uniwersum Magów Prochowych wykreowane przez Briana McClellana ma się dobrze :) A nawet bardzo dobrze! Drugi tom cyklu "Bogowie Krwi i Prochu" to rozkręcenie akcji na maksa, mnóstwo walki, militariów, scen batalistycznych, ale także znajdzie się tu miejsce na wątki szpiegowskie oraz na prawdę o tym, czym w istocie rzeczy jest wojna. Oto "Gniew Imperium" :)

Brian McClellan, co wiemy już z tomu pierwszego omawianego cyklu, przeniósł akcję na nowy kontynent w uniwersum, a mianowicie na Fatrastę. Akcja tomu nr 1 bardzo ciekawie i z rozmachem zarysowuje nową fabułę, w tej jednak części ów rozmach - i sama definicja rozmachu - nabierają nowego wymiaru. Nie jest łatwo mnie zaskoczyć zakrojeniem akcji na szeroką skalę i stopniem rozbudowania fikcyjnego świata, temu Panu się to jednak udało - jest moc!

Główne wątki w powieści pojawiają się trzy. W całość spaja je inwazja sił imperium Dynize na Fatrastę. Znana nam już generał Vlora kieruje akcją ewakuacji uchodźców ze stolicy i kluczy przy tym jak może pragnąc uniknąć walnego starcia z armią imperium, które może mieć opłakane skutki. Drugi naczelny wątek należy do Bena Styke'a, który zbierając armię próbuje odnaleźć artefakt dzięki któremu - być może - uda się zmienić bieg wojny. Trzeci główny wątek to szpiegowskie działania Michaela Bravisa.

Książkę cechuje niesamowita dawka przemocy, walki i szeroko pojętych scen balistycznych. Sporo znajdziemy tego zwłaszcza w wątkach Vlory i Styke'a. W opisach walk nie za wiele nam oszczędzono jeśli chodzi o poziom przemocy i o jej realizm. Nie ma co ukrywać - jest krwawo. Czy to dobrze? Z punktu widzenia celu, jakim może być chęć zachowania jak największego realizmu - tak. Jednakowoż jest tego dużo, więc co wrażliwsi mogą się wzdrygnąć. Z drugiej strony jednak... to coś w sam raz dla każdego, kto jako dzieciak bawił się żołnierzykami lub czymkolwiek innym w wojnę :) :) Ta część publiki będzie zachwycona!

Szalenie ciekawy jest sposób prowadzenia przez autora fabuły, umiejętność zawiązywania akcji i brnięcia do celu, którym będą rozstrzygnięcia w tomie nr 3. Osobiście już nie mogę się tego doczekać (!) i to tym bardziej, że cała fabuła tylko zyskuje wraz z każdą kolejną odsłoną cyklu. To nie jest często spotykana umiejętność i wielką sztuką jest utrzymanie przez autora nie tylko uwagi czytelnika, ale także zachowanie w całej historii elementów świeżości oraz płynne wprowadzanie intrygujących zwrotów akcji. McClellanowi się to udaje i - biorąc pod uwagę zarówno objętość książek, jak również fakt, że to kolejny już cykl w tym uniwersum - zasługuje to na najwyższe uznanie.

Trudno uciec - tak na koniec - od kwestii pewnej wtórności i powtarzalności całej konwencji... Ok, pewna wtórność jest. Czy to jednak przeszkadza w lekturze? To zależy od gustów czytelniczych. Jak dla mnie jest ok, bo cała historia ma w sobie wciąż na tyle dużo potencjału, że czyta się to wszystko w dalszym ciągu z niesamowitą przyjemnością :) I tej właśnie przyjemności życzę zarówno Wam (przy lekturze tomu nr 2), jak również i sobie (przy okazji tomu nr 3 - oby wkrótce!).

Polecam!

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.





niedziela, 20 października 2019

Instytut - Stephen King


Tytuł: Instytut (tytuł oryginału: The Institute)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 11.09.2019r.
Liczba stron: 672


Król wciąż ma się dobrze :)

Nowy King = człowieka nie ma dla świata przez jakieś kilka dni :) :) :) "Instytut" wciąga od pierwszych stron dając czytelnikowi swoisty miks motywów, które u Kinga są już dobrze znane, ale podane w nowej oprawie zyskują jednak na świeżości - początkowe fragmenty o byłym gliniarzu znajdującym swoją przystań w swojskiej dziurze w Karolinie Południowej brzmią jak najlepsze fragmenty Kinga dotyczące sennych miasteczek i ich małych społeczności, kolejne zaś, z mega inteligentnym (i porwanym) 12-latkiem obdarzonym wyjątkowymi umiejętnościami to przyjemne podobieństwo do dzieł w stylu "Podpalaczki" (bardzo przy tym na czasie biorąc pod uwagę boom na "Stranger Things"). Tak czy inaczej - King wciąż w formie! Także wszystkim tym, którzy wieszczą koniec tego pisarza można śmiało powiedzieć jedno - SORRY, NIE TYM RAZEM! :)

"Instytut" to kawał świetnej lektury i to od samego jej początku. Gawędziarstwo Kinga daje co prawda o sobie znać, jednak dla lubiących jego twórczość to dobrze znany element jego prozy, który w zasadzie już od dawna jest stałą częścią każdej niemal lektury Mistrza oraz... przyjemnością dla czytelnika :) Przeciwnikom gawędziarstwa nie powiem w tym miejscu nic - i tak ich zapewne nie przekonam ;)

King snuje opowieść powoli i z różnych perspektyw, stopniowo zmierzając do powiązania wszystkich wątków, które ma miejsce w wielkim finale. Dwa najważniejsze fragmenty tej układanki to były gliniarz Tim Jemieson oraz nastoletni geniusz Luke Ellis. 

Tim przez splot nieszczęśliwych okoliczności stracił pracę i szuka dla siebie nowego miejsca w świecie. Znajduje je w nieco zapadłej dziurze w Karolinie Południowej, która co prawda miała być jedynie przystankiem w drodze do Nowego Jorku, lecz jest na tyle przyjemna, że może być przystankiem na trochę dłużej. I to tym bardziej, że Tim przekonuje stopniowo do swojej osoby lokalną społeczność - nawet ich z pozoru najbardziej nieprzejednanych członków. Wszystko leniwie toczy się więc w jego życiu naprzód i, co dużo ważniejsze, w dobrą stronę. Do czasu jednak...

Luke Ellis jest ponadprzeciętnie inteligentnym 12-latkiem. Można śmiało powiedzieć - geniusz! Widzą to jednak nie tylko jego rodzice i nauczyciele, skutkiem czego pewnej nocy zostaje porwany (rodzice, jako potencjalni świadkowie... no cóż, nie muszę chyba dodawać co się z nimi stało). W ten oto sposób trafiamy do tajemniczego Instytutu w lasach stanu Maine. Tam Luke pozna podobnych sobie dzieciaków, które trafiły w to miejsce dzięki swej inteligencji, ale przede wszystkim dzięki umiejętnościom stosowania w praktyce telepatii i telekinezy. Personel Instytutu jest bezwzględny i bezwzględnie prze do celu, a jest nim wykorzystanie wszystkich talentów porwanych dzieciaków... Wmawia się im, że służą krajowi, a ich dary pomogą USA w wielu doraźnych i dalekosiężnych przedsięwzięciach - wszystko rzecz jasna ku chwale Bonnie Blue Flag... Nie jest jednak wcale kolorowo; na co dzień dzieciaki poddawane są nieraz bolesnym i upokarzającym eksperymentom mającym pomóc w rozeznaniu co do ich potencjału, a po zakończeniu serii testów trafiają do tzw. Tylnej Połowy... Według "opiekunów" to właśnie tam zacznie się ich właściwa służba krajowi, jednak nikt jeszcze z Tylnej Połowy ani nie wrócił, ani tym bardziej tego nie potwierdził. Dzieciaki zdają sobie sprawę, że wszystko to pachnie oszustwem, a między wierszami - a także wprost - dowiadujemy się z kolejnych stron, że niejedno dziecko straciło w Tylnej Połowie życie... Luke świetnie zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, w związku z czym postanawia uciec. Pomóc ma mu w tym Avery Dixon, dzieciak który jak nikt inny potrafi czytać innym w myślach.

Jak nietrudno się pewnie domyślić, drogi Tima oraz Luke'a w końcu się przetną. A wtedy nadejdzie czas rozprawy z Instytutem... Finał opowieści będzie miejscami dosyć brutalny, jednak przy okazji - jak to u Kinga, bardzo niesłusznie ocenianego jako twórcy tylko i wyłącznie dzieł grozy - pełen wzruszeń oraz morału pełnego piękna przyjaźni i wagi udzielania sobie przez ludzi bezinteresownej pomocy. Najlepsze zaś jest we wszystkim to, że King, w przewrotnym kontraście do całej tematyki książki, naprawdę potrafi, skurczybyk... wzruszyć... ;)

Książka przypomina najlepsze fragmenty "Podpalaczki", czerpie także co nieco ze "Stukostrachów", a po części nawiązuje miejscami klimatem do "Martwej strefy". Analogie do "Stranger Things" nasuwają się same, ale żadnej w tym plagiatowej historii bym się nie dopatrywał. King wchodził na pole takiej tematyki na bardzo długo przed tym zanim ktokolwiek w ogóle wpadł na pomysł kreacji takiej postaci jak Jedenastka z hitu Netflixa. Koniec końców dostajemy mieszankę bardzo dobrze prezentującą się na papierze, spójną i świetnie się czytającą. Pełną do tego akcji, polotu i KLIMATU PEŁNEGO KINGA W CZYSTEJ POSTACI, CZEGO NIKT NIGDY NIE BĘDZIE W STANIE PODROBIĆ :)

Zapewne pojawią się głosy (ba, już się pojawiają), że King zbyt daleko się zapędził jeśli chodzi o opisy niehumanitarnych eksperymentów, przemocy wobec dzieci, itd itp... Ok, można by to podnosić, ale pamiętajmy o jednym proszę: to wszystko jest od A do Z LITERACKA FIKCJA! A zatem czy jest o co kruszyć kopie i czy rzeczywiście są powody, żeby odsądzać autora od czci i wiary? Bez sensu... Myśląc takimi kategoriami nie powinno się wydać ani jednej książki / filmu akcji, które epatują przemocą i mogą być znakomitym instruktażem do stosowania tejże. Czy takie podejście ma więc sens? NIE. Tyle mam do powiedzenia wszystkim, którzy zarzucają Kingowi epatowanie w "Instytucie" przemocą, i to przemocą najbardziej bulwersującą bo wymierzoną w dzieci. 

King jest ciągle w formie i BARDZO DALEKO MU DO JAKIEGOKOLWIEK "SKOŃCZENIA SIĘ" :) Cieszmy się z tego, jak również z książki oraz z frustracji wszystkich tych, którzy bezskutecznie wieszczą "koniec" Stephena Kinga :)

Gorąco polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.





Niezbity dowód - Peter James

Tytuł: Niezbity dowód (tytuł oryginału: Absolute Proof)
Autor: Peter James
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 18.09.2019r.

Liczba stron: 608


Powtórka z Dana Browna?

Wydawać by się mogło, że etap literackiej mody na książki o tajemnicach, sekretach ludzkości, czy o sensie oraz sednie wiary w świetle różnorakich teorii spiskowych minął już ładnych kilka lat temu (wraz z końcem pewnego boomu na książki Dana Browna). Tymczasem temat odkurza właśnie Peter James - "Niezbity dowód" to lektura poświęcona Bogu, dowodom na jego istnienie, a także związanym z tym tajemnicom i... niebezpieczeństwom.

Znany dziennikarz śledczy Ross Hunter otrzymuje od emerytowanego profesora Harry'ego F. Cooka informację o tym, jakoby uczony posiadał niepodważalny dowód na istnienie Stwórcy. Przekonać Huntera o prawdziwości tych twierdzeń ma pewien manuskrypt, a w dalszej kolejności trzy informacje: współrzędne z dokładną lokalizacją Świętego Graala (!), informacje dotyczące miejsca ukrycia ważnego przedmiotu związanego z Jezusem i wreszcie trzecia, najbardziej wstrząsająca, która dotyczyć ma ponownego przyjścia Chrystusa na świat... Razem to wszystko ma przekonać ludzi do istnienia Boga oraz ma pomóc ich nawrócić. Tylko czy aby wszystkim się taka koncepcja spodoba?...

Peter James ugryzł poruszany temat w bardzo inteligentny sposób. Autor lawiruje trochę między prawdą, fikcją, prawdopodobną intrygą, a realiami współczesnego świata i muszę przyznać, że owo lawirowanie całkiem dobrze Jamesowi wychodzi. Na pewno jest ono dużo bardziej finezyjne i mniej karkołomne niż co poniektóre zabiegi fabularne Dana Browna ;) (na których czytelnicy już chyba trochę się poznali...). Dobrze prezentuje się w książce zwłaszcza sprawa uprawdopodobnienia całej historii i jej wiarygodność. Kolejną rzeczą która przekonuje są realia: wpływowi pastorzy, wojujący ateiści, katoliccy duchowni, a wszyscy połączeni mimo różnic celem, którym jest ochrona własnych interesów, a interesy te mogą być zagrożone przez rewelacje Huntera i Cooka, a zatem... bójcie się Panowie Hunter i Cook ;) Choć to - przynajmniej w książce - nic śmiesznego, albowiem wraz z rozwojem wydarzeń i stopniowym zbliżaniem się do sedna tajemnicy głównym bohaterom (zwłaszcza Hunterowi) grozi coraz bardziej realne, śmiertelne niebezpieczeństwo. Wiele jest bowiem sił na tym świecie, którym potencjalna prawda o Bogu jest co najmniej nie w smak...

Końcowy twist fabularny jest do pewnego stopnia przewidywalny, jednak wykonanie go w praktyce przez Jamesa wynagradza w dużej mierze ową przewidywalność. Lekturę, jako całość, bardzo dobrze (i szybko) się przy tym czyta. Mogę też śmiało powiedzieć, że zostawia ona po sobie przyjemne wrażenie :)

Moda na tego rodzaju książki chyba już powoli przemija (o ile już nie przeminęła), jednak w wydaniu Jamesa czyta się taką historię co najmniej dobrze. Polecam :)

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.





piątek, 18 października 2019

Eksmitowani. Nędza i zyski w jednym z amerykańskich miast - Matthew Desmond


Tytuł: Eksmitowani. Nędza i zyski w jednym z amerykańskich miast (tytuł oryginału: Evicted: Poverty and Profit in the American City)
Autor: Matthew Desmond
Wydawnictwo: Marginesy
Data wydania: 18.09.2019r.
Liczba stron: 512


Zasłużony Pulitzer.

Mądra i trudna książka. Silna mocą prawdy i zawartych w niej faktów. A fakty te (książkę oparto wyłącznie na wydarzeniach autentycznych) dotyczą biedy, wykluczenia społecznego oraz spirali długów, w jaką bardzo łatwo mogą wpaść wszyscy Ci, którzy w amerykańskim pojmowaniu znajdują się tuż pod kreską oznaczającą klasę średnią. To także książka podkreślająca z całą mocą, jak ważny dla każdego człowieka jest jego dom - własne miejsce na ziemi. Lektura momentami wstrząsająca. Z całą pewnością nie da się przejść obok niej obojętnie. Zasłużony Pulitzer 2017.

Autor książki przez ponad rok mieszkał w Milwaukee na osiedlu przyczep kempingowych, a następnie w schronisku w centrum miasta. Przez cały czas był blisko tych, o których jest niniejsza książka. A opowiada ona losy ośmiu amerykańskich rodzin, które - z różnych przyczyn - znalazły się w dramatycznej sytuacji; zarówno mieszkaniowej jak i życiowej.

Żeby dobrze pojąć niniejszą lekturę należy chyba w pierwszej kolejności zrozumieć działanie wolnorynkowego systemu mieszkaniowego w Stanach Zjednoczonych. Tam pojęcie szeroko pojętej kapitalistycznej wolności jest zaiste szerokie i w bardzo małym stopniu podlega ono jakimś normom czy regulacjom, a jeśli nawet - prawo stoi po stronie właściciela. I nie jest istotne, czy dba on o wynajmowaną nieruchomość, czy ustala / podnosi czynsz według własnego widzimisię. To nieważne. Amerykański system własności i powszechne poszanowanie świętego prawa do tejże własności dają wynajmującym de facto wolną rękę w wielu kwestiach. To w dużej mierze geneza całego problemu. 

Proszę mnie jednak nie zrozumieć źle - nie oskarżam bynajmniej właścicieli. Ich własność, a więc ich prawo robić to i tamto. Jest to jednakże pewien punkt początkowy, z którego biorą się problemy wielu amerykańskich rodzin, zwłaszcza tych naprawdę biednych. Przyjęło się, że opłaty mieszkaniowe w stosunku do zarobków powinny wynosić około 30% tychże. W USA nierzadkie są przypadki, gdy opłaty te sięgają nawet 70% miesięcznych dochodów rodzin, które stają w efekcie przed dylematem: zapłacić czynsz, czy może rachunek za gaz / prąd? Zapłacić czynsz, czy może w tym miesiącu kupić dzieciom buty na zimę? Ciężko się to czyta i zdaję sobie z tego sprawę. Takie bywają jednak amerykańskie realia.

W tym miejscu proszę - z drugiej strony patrząc - o nie stwierdzanie, że bronię w jakiś sposób ludzi biednych czy niezaradnych życiowo, tudzież przypadków patologicznych oraz nierobów próbujących żerować na społeczeństwie (w teorii mogących przecież iść do lepszej pracy, lub w ogóle wziąć się do roboty). W tej krótkiej opinii staram się nie bronić nikogo ani nikomu nie sprzyjać, a jedynie opisać książkę przez pryzmat amerykańskich realiów które w niej opisano. A realia w USA bywają brutalne także dla tych, którzy są pod tzw. "kreską". W Stanach nie ma zbyt wiele takich poduszek bezpieczeństwa dla ludzi jak rozbudowana pomoc społeczna, zasiłki, świadczenia... One oczywiście istnieją, ale są mocno ograniczone i bywają kroplą w morzu potrzeb. Tak naprawdę jeśli egzystując w Stanach przegra się coś z życiowego punktu widzenia raz, to może się okazać, że zostanie się już do końca życia tym przegranym.

Kolejne rozdziały książki do relacje z egzystencjalnych dramatów codzienności zwykłych ludzi. To opisy kontaktów bohaterów książki z przedstawicielami opieki społecznej, z policją, z właścicielami posesji / nieruchomości, to opisy rozpraw sądowych, działań ekip eksmisyjnych, relacje z wyrzucania ludzi na bruk. To także historie rozpaczliwych walk ludzi o własną egzystencję oraz obrazki przegranych, którzy w obliczu porażki całkowicie się poddali (a w dalszej kolejności, będąc na dnie, zagrzebali się w nim jeszcze na 10 metrów w mule wpadając w problemy z prawem, w uzależnienie od narkotyków, itp). Tak jak rożni bywają ludzie i ich historie, tak różne scenariusze zdarzeń w obliczu dramatycznych problemów egzystencjalnych znajdziemy w tej książce, która...

... która jest także świetnym studium funkcjonowania zarówno amerykańskiego społeczeństwa, ale także amerykańskich instytucji oraz wartości, które - jak choćby hasła w stylu "American Dream" - potrafią mieć mroczne oblicze. I jest tak chyba w tej książce dlatego, że pokazuje nam ona obrazki ze społecznych nizin, a są to sceny jakich raczej dotąd nie znaliśmy (lub znaliśmy je bardzo pobieżnie, np. z komentarzy dotyczących wprowadzenia słynnego swego czasu Obama Care). Co bowiem znamy jeśli chodzi o tę materię gdy mówimy o USA? Przeważnie znamy obrazki i relacje z życia klasy średniej lub wyższej - czy to w telewizji, czy to w filmach. No taka prawda... A wynika ona z tego, że zazwyczaj nikt nie ma chęci ani ochoty zniżyć głowy do czyjegoś poziomu życia po to, aby poznać perspektywę tego kogoś. Autor niniejszej książki się jednak na to poważył i chwała mu za to. Spojrzenie na amerykańską rzeczywistość jego oczami było niezwykle pouczające.

Książka wstrząsająca, pouczająca oraz ukazująca oblicze Ameryki, którego na 99% nie znacie. Jeśli Nagroda Pulitzera za 2017 rok nie jest wystarczającą rekomendacją do przeczytania tej lektury, to zaiste nie wiem co mogłoby być rekomendacją lepszą.

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl


Więcej o książce:







wtorek, 15 października 2019

O północy w Czarnobylu. Nieznana prawda o największej nuklearnej katastrofie - Adam Higginbotham


Tytuł: O północy w Czarnobylu. Nieznana prawda o największej nuklearnej katastrofie (tytuł oryginału: Midnight in Chernobyl: The Untold Story of the World's Greatest Nuclear Disaster)
Autor: Adam Higginbotham
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 02.10.2019r.
Liczba stron: 544


Świadectwo prawdy.

Pasjonujący i mrożący chwilami krew w żyłach efekt ponad dziesięcioletniej pracy reporterskiej. Czarnobylska katastrofa to trauma dla całego świata nauki, trauma której widmo unosi się nad ludzkością od dziesięcioleci (a czasem, niestety, przybiera kształt realnego potwora przy takich okazjach jak tragedia w Fukushimie). Adam Higginbotham dokumentuje dramat z 1986 roku, ale także nadaje mu ludzką twarz - nosi ona oblicze wszystkich tych, którzy zapłacili życiem za niekompetencję innych.

O awarii w Czarnobylu robi się głośno co jakiś czas, przeważnie przy okazji okrągłych rocznic tamtych wydarzeń, a ostatnio także dzięki serialowi emitowanemu wiosną bieżącego roku przez HBO. Wydawałoby się, że o kwietniowych wydarzeniach z 1986 roku wiemy już wszystko. Autor niniejszej książki udowadnia, że niekoniecznie. Ale szczerze mówiąc to nie wiem, czy jest się po uzupełnieniu tych luk w wiedzy z czego cieszyć, jeśli pozna się wszystkie fakty zamieszczone na kolejnych stronach tej książki... 

Ten brak radości nie jest bynajmniej spowodowany poziomem lektury (nic z tych rzeczy :) ), ale raczej dramatycznym świadectwem zwykłych ludzi oraz skalą przedstawionej przez autora niekompetencji tych, którzy powinni odpowiadać za bezpieczeństwo radzieckiej elektrowni. Włos się momentami jeży na głowie - serio... Dość powiedzieć, że główny inżynier Czarnobyla fizykę nuklearną ukończył... na kursie korespondencyjnym (!).

Czarnobyl to poza tym, jak się ukazuje, tylko część prawdy o awariach radzieckich elektrowni atomowych. Autor książki - dzięki wielu rozmowom, wywiadom, poszukiwaniom utajnionych i "zaginionych" dokumentów - dotarł do świadectw potwierdzających, że w samym tylko Czarnobylu miała miejsce jeszcze jedna poważna awaria, w 1982 roku, a inne sowieckie przybytki tego rodzaju także nie były bezawaryjne. Poza Czarnobylem w ZSRR miała miejsce choćby eksplozja generatora w elektrowni Mecamor w 1982 roku, czy awaria w elektrowni Bałakowo w 1985 roku... A to nie wszystko. Wszystkie przypadki opatrzono klauzulą "utajnione"... Tak właśnie wyglądała "prawda" i "szczerość" Związku Radzieckiego wobec społeczności międzynarodowej na temat tego, co mogło sprowadzić zagładę na cały glob.

Książka to także bardzo dobre studium radzieckiej mentalności oraz obnażenie sowieckiej gospodarki niedoborów, które to niedobory rzutowały na każdą dziedzinę życia w ZSRR - także na kwestie funkcjonowania elektrowni atomowych, które stworzone w takich warunkach nie mogły działać w sposób prawidłowy... Materiały trzeciej kategorii, lekceważenie norm bezpieczeństwa, zero poszanowania dla ludzkiego życia, chore spełnianie i przekraczanie norm (wiwat przodownicy pracy...) w imię socjalistycznego sukcesu oraz zwycięstwa w korespondencyjnym pojedynku technologicznym ze Stanami Zjednoczonymi. To była właśnie sowiecka rzeczywistość, w której człowiek nie znaczył nic, a fałszywie pojmowany socjalizm - wszystko...

Ludzkie dramaty też mają swoje miejsce na kolejnych stronach niniejszej publikacji. Opisane tutaj historie zwykłych ludzi (a w zasadzie zwykłych OFIAR) są po części znane, po części zaś mogą być dla czytelnika pewną nowością. Tak czy inaczej - przerażają... I są jedną wielką przestrogą przed tym, żeby nigdy nie lekceważyć ani norm bezpieczeństwa, ani nie igrać ze zdrowiem i życiem innych.

Tak naprawdę cała książka jest jedną wielką przestrogą. Po to została napisana (poza, rzecz jasna, celami dokumentalno-reporterskimi). Miejmy nadzieję, że taką przestrogą będzie. Lecz większą nadzieję pokładajmy w tym, ażeby już nigdy w historii ludzkości ludzie niekompetentni oraz pełni ignorancji nie odpowiadali za bezpieczeństwo szeregowych obywateli.

Polecam.

Dziękuję Wydawnictwu SQN za egzemplarz recenzencki.





Wkręceni - Steve Cavanagh


Tytuł: Wkręceni (tytuł oryginału: Twisted)
Autor: Steve Cavanagh
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 14.08.2019r.
Liczba stron: 416


Gra błędów.

Kryminał, sensacja, znakomita intryga i fabularne twisty przyprawiające o zawrót głowy - oto esencja "Wkręconych". Nic w tej książce nie jest takie jakie się z pozoru wydaje, co otwiera drogę do niesamowitej fabularnej karuzeli, która niejednego zbije z tropu. Ale książce wychodzi to tylko i wyłącznie na plus :) 

Steve Cavanagh - to nazwisko trzeba będzie zapamiętać :) Muszę szczerze powiedzieć, że dawno już nie zdarzyło mi się natrafić na książkę autora, który jest w stanie nie tylko mnie zaskoczyć, ale także totalnie mną zakręcić i całkowicie zbić mnie z tropu. Już tylko za to WIELKIE BRAWA! Umiejętność wprowadzania czytelnika w błąd po to, by za chwile nagrodzić go całkowitym fabularnym zaskoczeniem, jest u tego Pana umiejętnością pierwsza klasa. No i sam tytuł książki jawi się w tym świetle jak najbardziej na miejscu :)

Lekturę rozpoczynamy nietypowo, a mianowicie od wydarzenia z przyszłości, po czym... wracamy do przeszłości [ :) ] i zaczynamy opowieść od początku. A jej głównym bohaterem jest pisarz, niejaki JT LeBeau, autor niezwykle poczytnych książek, który pozostaje dla literackiego świata postacią świetnie zakamuflowaną i totalnie anonimową. Wielu pragnie odkryć kto stoi za tym pseudonimem, jednak póki co pragnienie to pozostaje niezaspokojone. Po drugiej stronie barykady jest - a jakże - czarny charakter. Bardzo, bardzo zły czarny charakter... Czy odgadniemy jego tożsamość? Paradoksalnie jeśli komuś się to udaje, to ginie... Jaki jest związek między ukrywającym się za pseudonimem pisarzem i jego głównym antagonistą? O co tu tak naprawdę chodzi i... kto tu kogo (i w co!) wkręca? ;)

416 stron tej lektury to świetna zabawa, wciągająca intryga i zdrowo kaloryczna "przekąska" dla szarych komórek w jednym :) Zaskoczenie goni na kolejnych stronach zaskoczenie. Narracja znakomicie wprowadza w historię i nadaje jej niezapomniany klimat, albowiem sukcesywnie poznajemy punkt widzenia wszystkich głównych bohaterów. Nie oznacza to jednak, że wszystko co tu napisane mamy brać dosłownie i za dobrą monetę - ktoś tu, pamiętajmy o tym, wkręca bezustannie innych... A może wszyscy wkręcają wszystkich? :) Przekonajcie się sami.

Gorąco polecam!

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl

Więcej o książce:
https://www.taniaksiazka.pl/wkreceni-steve-cavanagh-p-1279548.html





Koniec warty - Stephen King


Tytuł: Koniec warty (tytuł oryginału: End of Watch)
Seria: Bill Hodges (tom 3)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 18.09.2019r.
Liczba stron: 480


Przed nami ostatnie spotkanie z bohaterami trylogii o Billu Hodgesie... Jak ono wypadło? Cóż...:) Pewnie mogę być posądzony o bezkrytyczne uwielbienie dla Kinga, ALE WYSZŁO NAPRAWDĘ ZNAKOMICIE!!!:) I nie ma w tym przesady, albowiem Mistrz, łącząc swą lekkość pióra (w trochę nowym wydaniu, ale o tym za chwilę) wrócił częściowo do swych innych znaków firmowych, mianowicie do rzeczy wymykających się rozumowi i ludzkiemu pojmowaniu, A TO JEST COŚ, CO FANI KINGA KOCHAJĄ! Do tego trzeba Mu przyznać jedno: kolejna książka w konwencji kryminału sprawia, że coraz lepiej ona Kingowi wychodzi:) NIC TYLKO CZYTAĆ!

Historia z pozoru błaha, lecz... WCIĄGA. I szalenie szybko się czyta. King rezygnuje w zasadzie ze swych odwiecznych dygresji, akcja pędzi do przodu, czytelnik się nie nudzi, King pisze lekko i jak po sznurku do celu... to jest ta nowa jakość w Jego lekkości pióra o której wspomniałem. Jest to, jakby na to nie patrzeć, pewien "nowy King", King wcześniej rzadko spotykany, King w nowej formie, do której... chyba trzeba się przyzwyczaić, nic bowiem nie wskazuje na to, by Mistrz za chwilę miał zamiar pisać inaczej. Chociaż - kto wie? Mi w każdym razie ten styl pasuje (choć żal nieco kingowych dygresji), lecz pewnie nie każdemu pasować będzie (rzecz gustu).

Efekty paranormalne.. :) Ciężko nie popełnić tu spoilera, zatem powiem tyle: powrót Kinga do rzeczy wymykających się logice jest UDANY, przemyślany i staje na wysokości zadania:) I bardzo dobrze! - to ożywia tę historię, która, sama w sobie, i tak jest arcyciekawa. BRAWO! Intryguje nie tylko, jeśli pozwolicie, mała rzecz (mały spoiler, ale - chyba - do wybaczenia): czym u diabła są konsole zappit??? Czyżbym był aż tak zacofany technologicznie, że w ogóle czegoś takiego nie kojarzę?...

Końca trylogii... żal... Kurcze, przyzwyczaiłem się do tych bohaterów. Nadzieja w tym, że King jeszcze kiedyś do nich wróci, wszak w jednym z ostatnich wywiadów raczył stwierdzić, że chyba jeszcze z nimi nie skończył:) Oby!

KSIĄŻKA UDANA, ŚWIETNIE ZAMYKAJĄCA TRYLOGIĘ, ZNAKOMITA NA WAKACYJNE POPOŁUDNIA I WIECZORY. Jedyne czego mogę się doczepić, to nieco drugorzędna kwestia, a mianowicie kwestia samej "trylogii" - "Pan Mercedes", "Znalezione nie kradzione" i "Koniec warty" to trylogia trochę na siłę, bo spokojnie można by z pierwszego i trzeciego tomu zrobić dylogię, a "Znalezione..." traktować jako luźno powiązaną z tą dylogią historię. Ale to moje zdanie, spece w wydawnictwie Mistrza mieli widocznie inne;)

GORĄCO POLECAM!

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.





Znalezione nie kradzione - Stephen King


Tytuł: Znalezione nie kradzione (tytuł oryginału: Finders Keepers)
Seria: Bill Hodges (tom 2)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 18.09.2019r.
Liczba stron: 480


SKOŃCZYŁEM OSTATNIĄ STRONĘ, ZAMKNĄŁEM KSIĄŻKĘ I... MAM PROBLEM. Czytało się świetnie, ale kryminał z tej historii jest co najwyżej średni. Książka szalenie wciąga, ale to nie to, czego oczekiwałem... KING PISZE JAK ZWYKLE W ŁATWOŚCIĄ, ALE TYM RAZEM ZE ZBYT DUŻĄ PROSTOTĄ; CIĄGLE CZARUJE CZYTELNIKA, ALE TYM RAZEM JAKBY BEZ BŁYSKU... Czuć pióro Mistrza, ale zamiast błysku w rodzaju oślepiającej błyskawicy mamy co najwyżej zimne ognie... No ale to ciągle Stephen King... No i jak przyszło do oceny, to mam problem.

Po drugim tomie trylogii o Hodgesie spodziewałem się ściślejszego nawiązania do pierwszego tomu i powrotu tych samych, ciekawych bohaterów. Tymczasem nawiązanie do "Pana Mercedesa" jest tylko zarysowane, zdecydowanie zbyt luźne, a znani już bohaterowie - poza Hodgesem - spłaszczeni, drugoplanowi i, tym razem, średnio ciekawi. King nie dodał im nic nowego (a tym bardziej ciekawego). "ZNALEZIONE NIE KRADZIONE" Z POWODZENIEM MOGŁO BYĆ CAŁKOWICIE OSOBNĄ OPOWIEŚCIĄ, A NIE CZĘŚCIĄ CYKLU, I W TYM MIEJSCU ZGADZAM SIĘ Z KRYTYKAMI TEJ KSIĄŻKI.

Ciekawi są natomiast nowi bohaterowie oraz sama historia pieniędzy i notesów zamordowanego przed laty pisarza. Psychopatyczny morderca i nastolatek w jednym zestawieniu wyglądają obiecująco - ten pomysł wypalił. Fajne było też przeskakiwanie w chronologii przedstawionych wydarzeń. Dodawało to akcji jakże potrzebnego tempa:) Szkoda tylko, że od samego początku można było się domyślić, jak się to wszystko mniej więcej potoczy... JEŚLI CHODZI O FABUŁĘ I AKCJĘ, TO KING - I OWSZEM - NADAŁ KSIĄŻCE ŚWIETNE TEMPO, ALE ZDECYDOWANIE POSZEDŁ NA FABULARNĄ ŁATWIZNĘ, NICZYM W ZASADZIE NIE ZASKAKUJĄC... TA OPOWIEŚĆ PO PROSTU NIE MA GŁĘBI. I to jest powód do smutku... Może King jednak się starzeje?... Choć mam nadzieję, że po prostu nie do końca mu się chciało, albo nie czuje się dobrze w kryminalno-detektywistycznej konwencji, i tylko o to chodzi... Ale jeśli tak by było, to po co porywał się na tego rodzaju trylogię? (oto jest pytanie...)

NA JEDNEJ SZALI RAŻĄCA PROSTOTA, BRAK BŁYSKU, NIEDOSYT I ROZCZAROWANIE, A NA DRUGIEJ ŚWIETNE TEMPO, CIEKAWA W GRUNCIE RZECZY HISTORIA I ŚWIETNI NOWI BOHATEROWIE... Która szala przeważyła? Nigdy nie jestem do końca obiektywny jeśli chodzi o Kinga, więc przeważyła ta druga. Jednak nie jest to książka, od której powinno zacząć się przygodę z Kingiem. Mam tylko nadzieję, że końcówka tego tomu zapowiada WRESZCIE coś spektakularnego na deser, w trzecim i ostatnim tomie. OSTATNIE STRONY PACHNĄ PRAWDZIWYM, UKOCHANYM PRZEZE MNIE KINGIEM, WIĘC PO PROSTU NIE MOGĘ SIĘ JUŻ DOCZEKAĆ TRZECIEGO TOMU! Nie wiem, co ze sobą zrobię do tego czasu;) Obym się tylko nie zawiódł... Wciąż wierzę w Kinga, więc mam nadzieję na coś naprawdę specjalnego:)

Jeszcze jedno na koniec: PODZIELAM GŁOSY KRYTYKI POD ADRESEM TEJ KSIĄŻKI, JEDNAK JESTEM W STANIE DOSTRZEC JEJ PLUSY. Minusy dość mocno je przesłaniają, ale zapewniam: plusy tej książki istnieją i mają się dobrze. A STEPHEN KING, JAK TWIERDZĄ NIEKTÓRZY, BYNAJMNIEJ JESZCZE SIĘ NIE SKOŃCZYŁ. PISARZE NIE TWORZĄ JEDYNIE SAMYCH ARCYDZIEŁ, WIĘC MISTRZ Z PEWNOŚCIĄ JESZCZE NAS ZACHWYCI:)

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki.




     

poniedziałek, 14 października 2019

Pan Mercedes - Stephen King


Tytuł: Pan Mercedes (tytuł oryginału: Mr. Mercedes)
Seria: Bill Hodges (tom 1)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 18.09.2019r.
Liczba stron: 574


Szumnie zapowiadany debiut Stephena Kinga w gatunku powieści detektywistycznej to tak na dobrą sprawę książka z pogranicza kilku gatunków literackich. Trochę tu kryminału, trochę sensacji, trochę thrillera psychologicznego - ot, taka to właśnie mieszanka. A jak ta mieszanka sprawdza się na papierze? Według mnie znakomicie!:)

Trzeba uczciwie przyznać, że "Pan Mercedes" to nie jest typ książki do którego przyzwyczaił nas King. Nic tu nie straszy, ani nie wygląda w nocy z ciemnego kąta, nie uświadczy się też tutaj żadnych nadprzyrodzonych niespodzianek i potworów z piekła rodem. Jedynym potworem w tej książce jest potwór w osobie tytułowego Pana Mercedesa, który jest kolejnym w karierze Kinga perfekcyjnie przedstawionym przykładem psychopaty. Znamy przy tym jego tożsamość od samego początku, więc książka kompletnie traci element zaskoczenia, jednak nadrabia to akcją i trwającym do samego końca pasjonującym wyścigiem z czasem w grze o ludzkie życie. Czy taki pomysł na książkę zdał egzamin po wyjściu spod pióra Kinga? Cóż... Widać, że autor nie tworzy tego rodzaju powieści na co dzień, ale według mnie tak.

Na duży plus trzeba policzyć "Panu Mercedesowi" szybką akcję, jak zwykle świetnie przedstawionych bohaterów (zarówno tego złego jak i tych dobrych; przy okazji: trio złożone z emerytowanego detektywa, czarnoskórego nastolatka ze smykałką do komputerów i neurotyczki palącej jak lokomotywa robi wrażenie) i sposób równoległego prowadzenia fabuły z perspektywy psychopaty i osób starających się go powstrzymać. Czyta się to wszystko jednym tchem:) A minusy książki? Według mnie brak większego doświadczenia Kinga w pisaniu tego rodzaju powieści i szczegóły natury techniczno-technologicznej; nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że King nie do końca orientuje się w tych kwestiach, że wielokrotnie korzystał z porad osób trzecich i że nie do końca naturalnie wyszło przedstawienie tych zagadnień.

Ogólnie rzecz biorąc powieść jest naprawdę fajna. Nie ma większych minusów, przyjemnie i szybko się czyta. Jest to przy tym pierwszy tom trylogii detektywistycznej, więc po świetnym pierwszym tomie nie pozostaje nic innego, jak przeczytać kolejne. Polecam:) 

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl


Więcej o książce:
https://www.taniaksiazka.pl/pan-mercedes-stephen-king-p-1294845.html   





Złote miasto - Michał Gołkowski


Tytuł: Złote miasto
Cykl: Bramy ze złota (tom 2)
Autor: Michał Gołkowski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 20.09.2019r.
Liczba stron: 632


Wikingowie i Konstantynopol.

Michał Gołkowski autorem wielkim jest i BASTA :) Historia Zahreda, ciągle powracającego z martwych i odradzającego się w różnych czasach oraz epokach jest moim skromnym zdaniem najlepszym dowodem na to, że Pan Michał zasoby wyobraźni ma niespożyte, a co więcej - znakomicie potrafi przelewać poddawane przez ową wyobraźnię pomysły na papier. "Złote miasto" to ciąg dalszy historii Zahreda ze "Świątyni na bagnach". Macie ochotę sprawdzić dokąd przeklęty bohater zawitał tym razem? ;)

Opowieść ta - prócz szczęku oręża, przelewu krwi i mnóstwa walki - pełna będzie okrzyków nordyckich wojowników oraz zamachów czynionych ich bojowymi toporami (!). Długie łodzie wikingów także się rzecz jasna pojawią, a skoro będą łodzie... to będzie i wyprawa :) Łupieżcza? W sumie też... Cel Zahreda i zgrai nordyckich wojowników jest jednak dużo bardziej ambitny i wymagający, a jest nim tytułowe Złote miasto. Nie trzeba być w tym miejscu odkrywczym ażeby zgadnąć - mając w pamięci przybliżony kształt szlaku do Waregów do Greków - że mowa o Konstantynopolu :) Na miejscu wszakże Zahred i spółka nie zajmą się realizacją żadnych w zasadzie łupieżczych planów, sytuacja bowiem zmieni się znacząco, a na horyzoncie zamajaczy wielki finał trylogii...

... który poznamy dopiero w tomie nr 3 ;) Ech... Michał Gołkowski ma wiele darów, a jednym z nich jest czasem przerywanie opowieści w najbardziej zajmującym momencie. Wrr... ;) Chciałoby się dowiedzieć już, tu i teraz, jak się to wszystko skończy. Ale niestety - trzeba na finał tej historii jeszcze chwilę poczekać.

Co do fabuły "Złotego miasta", to mam wrażenie, że w porównaniu do innych książek Pana Michała nieco ona zwalnia. W sumie mi to osobiście nie przeszkadza, ale czy to przypadnie do gustu wszystkim? Miejmy nadzieję. Ale nawet jeśli nie, to sytuację jak zawsze ratuje Zahred :) :) :) To jest generalnie postać iście genialna i dająca znakomite do fabularnych manewrów. W zasadzie Zahreda można wrzucić w dowolne czasy i miejsca i zda to egzamin. Sam fakt przeklęcia przez bogów i skazania na tułaczkę w czasie i przestrzeni też BARDZO do mnie mówi i przemawia ;) (kojarzy mi się to nieodparcie z również przeklętym przez bogów barbarzyńcą, niejakim Tarnumem, bohaterem strategii komputerowej ever, Heroes of Might and Magic III :) :) - kojarzycie?). Miło będzie zobaczyć, jak ta część historii Zahreda się skończy. No ale to dopiero w trzecim tomie.

Gorąco polecam i jeszcze goręcej zachęcam do lektury :)

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.





Pułapka Tesli - Andrzej Ziemiański


Tytuł: Pułapka Tesli
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 18.09.2019r.
Liczba stron: 304


W różnorodności siła.

"Pułapka Tesli" - pięć różnych historii i zarazem pięć różnych literackich oblicz Andrzeja Ziemiańskiego. W pakiecie dostaniemy trochę horroru, kryminału, sensacji, a także co nieco science-fiction. Dla miłośników wszystkiego co spod znaku "Achai" może być to coś nowego w twórczości Pana Andrzeja, jednak znający jego twórczość czytelnicy wiedzą, że opowiadania to coś, w czym Ziemiański czuje się równie dobrze jak w prozie.

Opowiadań w zbiorze znajdziemy, jako się rzekło, pięć. "Polski dom" to historia pewnej rodziny w tarapatach, którą z opresji ratuje dosyć dziwny - i, w miarę rozwoju wydarzeń  coraz dziwniejszy - arystokrata. Tekst numer dwa, "Wypasacza" można śmiało nazwać historią ofiary bezgranicznej męskiej miłości. Dwa pierwsze opowiadania, jako pewien wstęp, są dosyć ciekawe, jednak to co w tej książce najlepsze znajduje się dopiero przed nami :) 

Opowiadanie tytułowe, "Pułapka Tesli", to chyba najjaśniejsza część zbioru. Historia miesza się w tym tekście z science-fiction oraz w bardzo ciekawy sposób zahacza o kryminał. A sam tekst opowiada o Nikoli Tesli oraz o jego rywalizacji z Edisonem, Bellem i Marconim. Żaden z panów nie przepada za pozostałymi i nie cofnie się we wzajemnej rywalizacji przed niczym - również przed próbą fizycznej likwidacji rywala. Wyścig o życie własne miesza się na kolejnych stronach z nauką, tłem historycznym jest epoka wielkich wynalazków, na piedestale zaś znajduje się naukowy wyścig technologiczny i muszę stwierdzić, że wszystko to razem wzięte tworzy szalenie ciekawy klimat dla całej historii. Ciekawszy tym bardziej, że tytułowa pułapka Tesli również się tutaj pojawi i będzie to pułapka zaiste... interesująca ;)

Ostatnie dwa opowiadania zbioru - "Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła", "A jeśli to ja jestem Bogiem?" - to teksty chyba najbardziej w stylu Pana Andrzeja. Czemu? Najbardziej widać w nich bowiem ironiczno-satyryczny styl autora, za który pokochali go czytelnicy :) A także same fabularne twisty są w tych opowiadaniach tak jakby bardziej naturalne, pełne polotu. Świetne jest zwłaszcza opowiadanie ostatnie - traktujące o potędze snu oraz o sposobach na jego wykorzystanie do własnych celów wobec innych ludzi - aczkolwiek przedostatnie, mające za temat przewodni planowanie oraz refleksję na temat tego, że nie warto w życiu bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń, także może się podobać.

Podsumowując: bardzo dobry zbiór. Przede wszystkim równy jeśli chodzi o poziom tekstów, przy pełnym uznaniu istniejących między nimi fabularnych oraz tematycznych różnic. W każdym opowiadaniu mniej lub bardziej przewija się ukochany przez Ziemiańskiego Wrocław, co bardzo miło się zauważa, przyjemnie bowiem jest móc dostrzec sentyment kogoś dla ulubionych i bliskich sercu miejsc. "Pułapka Tesli" to z całą pewnością rzecz mocno odmienna od wszystkiego co przeciętny czytelnik może znać z Uniwersum Achai, jednak humorystyczny styl autora jest jak jego znak formowy i w każdym z zamieszczonych w książce opowiadań można go w jakimś stopniu dostrzec.

Warto też docenić niniejszy zbiór dlatego, że są to opowiadania, a więc małe formy literackie. Względnie krótką opowieść trudno jest spiąć jakąś klamrą i sensownie zamknąć jeśli nie ma się miejsca na fabularny rozpęd. Panu Andrzejowi wychodzi to jednak bardzo dobrze.

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.





niedziela, 13 października 2019

Wilcze gniazdo - Jacek Komuda


Tytuł: Wilcze gniazdo
Autor: Jacek Komuda
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 13.09.2019r.
Liczba stron: 384



Hajda w step!

XVII wiek ożywający na oczach czytelnika – tym w największym skrócie jest „Wilcze gniazdo” autorstwa Jacka Komudy. Reedycja jednej z pierwszych powieści Pana Jacka robi niesamowite wrażenie nawet po całych latach od wydania nr 1. „Wilcze gniazdo” to chyba najlepszy dowód na to, jak wielkim konikiem autora jest szeroko pojęta historia XVII wieku :)

Bohaterem powieści jest niejaki Gedeon Siemieński – zubożały szlachcic zmierzający na wesołą, zieloną Ukrainę w celu objęcia w posiadanie majątku zmarłego krewnego, Janusza. Ambitny cel Gedeona to przywrócenie podupadłemu rodowi dawnej świetności. Nasz bohater nie bierze jednak pod uwagę tego, czego nie wie, a nie wie bardzo wielu rzeczy – na czele z tym, że jego zmarły krewniak był pozbawionym czci i szacunku otoczenia warchołem, zabijaką i infamisem notorycznie czyniącym zajazdy na majątki sąsiadów… Niby nic na Ukrainie niezwykłego, a jednak w warunkach rzeczpospolitej szlacheckiej problem czyniło to w efekcie niemały, albowiem Gedeon dziedziczy w spadku nie tylko ziemie i dobra, ale także złą sławę rodu oraz nienawiść dyszącej żądzą zemsty lokalnej szlachty. Sprawy nie ułatwia także zastany przez Siemieńskiego stan stosunków społecznych na Ukrainie, która w obliczu ucisku kozaczyzny przez polską szlachtę i narastającego oporu tej pierwszej przypomina jedną wielką beczkę prochu, która tylko czeka aż padną na nią iskry… Witajcie na Kresach w XVII wieku! :)

Książka jest znakomitą mieszanką powieści historycznej z awanturniczą, wzbogaconą o wątki militarno-sensacyjne. Sporą zaletą lektury jest także jej realizm jeśli chodzi o omawianą przez Komudę epokę, albowiem nie zabraknie tutaj ani czerni, ani kozaczyzny mówiącej pod nosem mieszaniną ruskiego i łamanej polszczyzny. Znajdzie się także miejsce na szumiące trawy ukraińskich stepów, na pędzącą w pełnym galopie husarię, a także na szlacheckie pijatyki, zajazdy, na szczęk szabel oraz na wystrzały z samopałów :) Wielbiciele klimatów a’la sienkiewiczowska „Trylogia” będą zachwyceni!

Co do Sienkiewicza, Komudy i ich potencjalnych podobieństw jako pisarzy… Porównanie „Wilczego gniazda” do „Ogniem i mieczem” wydaje się być w pewien sposób nieuniknione, jednak obydwie książki wiele dzieli. Na pewno więcej dzieli niż łączy. Łączyć obydwie pozycje może oddanie realiów społeczno-cywilizacyjnych i osadzenie fabuł w podobnym okresie historycznym, dzieli je jednak napompowany do granic patos „Ogniem i mieczem” (którego u Komudy, co wychodzi książce na plus, brak) oraz tak na oko dwukrotnie bardziej zawrotna akcja „Wilczego gniazda”, które chwilami przypomina naprawdę dobrą sensację – tyle że osadzoną w XVII wieku :) Mam przy tym jeszcze takie małe wrażenie, że Komuda – przy całym szacunku dla naszego noblisty – napisał swoją powieść bardziej przystępnie i w sposób dużo bardziej zrozumiały dla zwykłego zjadacza chleba niż Sienkiewicz.

Jeśli „Wilczemu gniazdu” można coś wytknąć, to jest to – niestety – upychanie w książce trochę „na siłę” wątków historycznych… Takie mam wrażenie, albowiem ostatnie rozdziały książki nie kleją się z całą resztą, a nawiązują one do powstań kozackich. Tak to trochę wygląda, jakby Pan Jacek zmienił zdanie o czym ta historia ma na koniec być i w związku z tym sztucznie coś dokleił… Z jednej strony to rozumiem, albowiem pisać o Rzeczpospolitej z XVII wieku, w dodatku o jej ukrainnych kresach, i nie wspomnieć ani słowem o kozackich rebeliach, to jak – nie przymierzając – pić wódkę bez zakąski ;) Można było jednak (chyba) zrobić to nieco lepiej, bardziej zgrabnie… Zrzucam to jednak na karb tego, że „Wilcze gniazdo” to jedna z pierwszych książek Pana Jacka, miał więc prawo u progu swej drogi do błędów i literackich eksperymentów.

Tak czy inaczej – polecam, i to NAJGORĘCEJ JAK TYLKO SIĘ DA! „Wilcze gniazdo” to fantastyczna podróż do XVII wieku, którą zachwycony będzie każdy miłośnik historii zarówno polskiej, jak i szeroko pojętej historii XVII wieku :)

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.





Zinédine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie - Luca Caioli


Tytuł: Zinédine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie (tytuł oryginału: Centodieci minuti, una vita. La parabola di Zinédine Zidane)
Autor: Luca Caioli
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 21.08.2019r.
Liczba stron: 304



Kariera jak jeden mecz.

Zinedine Zidane. Tego pana żadnemu fanowi futbolu nie trzeba przedstawiać :) Genialny piłkarz i świetny trener, legenda francuskiej reprezentacji, mistrz świata, mistrz Europy, triumfator Ligi Mistrzów, fantastyczny technik który z gry na pozycji pomocnika uczynił na przełomie XX i XXI wieku prawdziwą sztukę. Wirtuoz piłki. Z drugiej zaś strony – geniusz zapamiętany z aktu boiskowej agresji, przez którą wyleciał do szatni w swoim ostatnim meczu w karierze. Czy to wszystko? O, nie :) Historia Zizou zaczęła się po raz drugi wraz z objęciem przez niego posady trenera Realu Madryt, który jako pierwszy klub w historii sięgnął pod jego wodzą do wygraną w Lidze Mistrzów trzy razy z rzędu. Przed nami Zinedine Zidane – magik boiska i trenerskiej ławki.

Łysy Francuz o algierskich korzeniach z charakterystycznym zarostem na twarzy. Wzrostu może niezbyt dużego, a jednak umożliwiającego zdobywane najważniejszych bramek w karierze (dwie główki w finale mistrzostw świata przeciwko Brazylii z 1998 roku). Tego pana zna każdy fan futbolu. Postać porównywalna z Pele i z Maradoną, swego czasu najlepszy piłkarz globu. Obecnie wielu twierdzi, że także najlepszy trener (choć z tym można się spierać, jednak wyniki mówią same za siebie). Kim jest Zinedine Zidane i jak przebiegała jego kariera od pierwszego kopnięcia futbolówki aż do triumfów z Realem w roli trenera, rezygnacji z posady i powrotu na madrycką ławkę trenerską? Tego dowiecie się z niniejszej książki.

Lekturę w bardzo interesujący sposób ułożono chronologicznie, starając się porównać kolejne etapy życia Zizou do jego ostatniego meczu w karierze – czyli do finału mistrzostw świata z 2006 roku. Każdy rozdział opatrzono nawiązaniem do osobnych momentów tamtego spotkania – zabieg bardzo, przyznam szczerze, interesujący :) Czy trafny? To już zostawiam indywidualnej ocenie każdego z Was. Skupmy się lepiej na treści :)

Piłkarska przygoda Zizou na boisku to kilka przystanków klubowych, a wśród nich dwa najważniejsze: Juventus Turyn i Real Madryt. Każdy z tych przystanków ma swoje miejsce w tej książce, choć Real ma go jednak trochę więcej. Chyba z uwagi na to, że gra w Madrycie to tak naprawdę szczyt piłkarskich umiejętności Zidane’a – więcej miejsca dla Realu jest więc uzasadnione. 

Z kolejnych stron dowiemy się kilku ciekawostek dotyczących gry Francuza dla reprezentacji. Nie będzie ich może zbyt wiele (Zidane jest bardzo wyważony i dosyć oszczędny jeśli chodzi o wszelkie smaczki i zakulisowe historyjki), a na dodatek ci, którzy liczą na obszerny oraz wyczerpujący komentarz na temat zajścia z Matterazzim z finału mundialu 2006 mogą poczuć się zawiedzeni. Podobnie rzecz się ma jeśli chodzi o komentarz dotyczący gry pod wodzą powszechnie znienawidzonego i wyśmiewanego za swoje pomysły (np. ustalanie składu wyjściowego w oparciu o horoskop!) Raymonda Domenecha. Zidane jest w mojej ocenie aż nadto powściągliwy w ocenach jeśli chodzi o tego typu kwestie. A szkoda – Zizou miałby z pewnością wiele do powiedzenia na każdy z w/w tematów.

Osobna część książki to kariera trenerska Zidane’a. Błyskawiczna droga od opiekuna rezerw do trenera pierwszej drużyny, oszałamiający sukces i trzykrotne wygranie Ligi Mistrzów – ta historia robi wrażenie. Niektórzy zastanawiają się nawet, czy Zizou nie jest aby jeszcze lepszym trenerem niż był piłkarzem :) Niniejsza lektura odsłania nieco rąbka tajemnicy jeśli chodzi o kulisy tych trenerskich sukcesów, ale… nie będzie w tym niczego odkrywczego. Cała tajemnica to ciężka praca oraz umiejętność znalezienia wspólnego języka z gwiazdami, które nieraz aż za bardzo kapryszą na boisku (i poza nim). Wiele w tym także zasługi powagi i szacunku, którymi z racji zawodniczych dokonań cieszy się wśród graczy Zidane. To, mniej więcej, skrócony sekret w pigułce tych wielkich dokonań Realu z ostatnich lat.

Z kolejnych stron dowiemy się także – nieco między wierszami – co nieco na temat tego jakim Zizou jest człowiekiem i co go ukształtowało. Jaki ma zestaw wartości którymi kieruje się w życiu, co go motywuje, napędza, co mu daje siłę do pracy (niezależnie czy mowa o etapie bycia zawodnikiem, czy trenerem). Żadnym zaskoczeniem nie będą także wynurzenia Zidane’a na temat siły jaką czerpie ze wsparcia najbliższych oraz na temat tego, czym jest dla niego rodzina. Ot, wydawać by się mogło: zwykły, sympatyczny, rodzinny Francuz, tyle że o algierskich korzeniach ;)

Lektura pozostaje w zasadzie książką z zakończeniem otwartym, albowiem – jak wszyscy wiemy – Zizou jeszcze nie skończył ani z piłką, ani z ławką trenerską. I dobrze ;) Niech ta bajka z geniuszem środka pola ubranym obecnie w garnitur piłkarskiego menedżera jednego z najlepszych klubów świata trwa dalej w najlepsze :)

Dziękuję Wydawnictwu SQN za egzemplarz recenzencki.







Calcio. Historia włoskiego futbolu - John Foot

Tytuł: Calcio. Historia włoskiego futbolu (tytuł oryginału: Calcio: A History of Italian Football)
Autor: John Foot
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 21.08.2019r.
Liczba stron: 736


Absolutne must have dla fanów włoskiej piłki!

Chyba najbardziej kompletne z dostępnych na rynku opracowań dotyczących włoskiego futbolu. Nie będzie także przesadą stwierdzenie, że mamy do czynienia z prawdziwym kompendium wiedzy na wspomniany temat, i to z kompendium bardzo bogatym jeśli chodzi o zawartość oraz o treść. To pokaźnych rozmiarów tomiszcze będzie z pewnością nie lada gratką dla każdego fana calcio! (i nie tylko, wszak włoski futbol to ważna część futbolu w skali globalnej).

Calcio swoimi korzeniami sięga końcówki XIX wieku. Rozpiętość czasowa głównego tematu niniejszej książki jest więc naprawdę pokaźna i ma to swoje odzwierciedlenie w objętości lektury. Ponad 700 stron to nie byle co! Co ważniejsze jednak ilość idzie tutaj w parze z jakością. Foot poruszył chyba każdy z istotnych dla włoskiej piłki tematów i to na wielu płaszczyznach: historycznej, klubowej, reprezentacyjnej, technicznej, geograficznej i cywilizacyjnej. Dobrze przeczytaliście: cywilizacyjnej. Calcio to bowiem we Włoszech pojęcie wykraczające poza sam sport. To część codzienności, temat debat narodowych, czynnik łączący w jedną całość spolaryzowane włoskie społeczeństwo, to obiekt zachwytów, przekleństw i wielkich namiętności, którymi żyją miliony kibiców na Półwyspie Apenińskim. Calcio jest we Włoszech niemal religią. Warto o tym pamiętać i mieć w głowie fakt, że czytając niniejszą książkę dowiemy się wielu rzeczy nie tylko o piłce nożnej, ale także o włoskiej mentalności, kulturze oraz o włoskim sposobie myślenia.

Książkę podzielono na kilka powiązanych ze sobą rozdziałów. Od razu w tym miejscu wspomnę, że lekturę bardzo fajnie podzielono w sposób tematyczny, rezygnując z ujęcia np. chronologicznego (byłoby to z pewnością nużące i mało ciekawe). Dzięki realizacji koncepcji autora dostajemy w efekcie osobne części poświęcone początkom calcio pod koniec XIX i w początkach XX wieku, rozdział poświęcony bastionom calcio – w sensie miast – takim jak Rzym, Mediolan, Neapol, czy Florencja, część poświęconą reprezentacji, cattenacio, a także rozdziały traktujące o jasnych i ciemnych stronach włoskiej piłki takich jak choćby afera calciopoli, czy tragiczna śmierć tzw. „włoskiego Geogre’a Besta”. Foot porusza także temat przemocy i agresji na włoskich stadionach oraz nie ucieka od kwestii wielkich pieniędzy nie od dziś obecnych we włoskim futbolu. 

Na kolejnych stronach zdecydowanie JEST o czym czytać. Lektura nie przytłacza przy tym żadnymi tabelami, statystykami i kalendarycznymi faktami. Wprost przeciwnie, książkę czyta się lekko i przyjemnie. A nawet jeśli nie sposób czasami uciec od danych statystycznych, to podane są one w ciekawej formie i w łatwo przyswajalny sposób, opatrzone dodatkowo obszernymi i przyjaznymi komentarzami. Objętość lektury może przerażać, zdaję sobie z tego sprawę – stąd wzmianka o tym, że absolutnie nie musicie obawiać się tego tomiszcza ;) W żadnym wypadku nad nim nie zaśniecie.

Jeśli czegoś mi w książce zabrakło, to trochę głębszej analizy obniżenia lotów przez włoską piłkę na tle futbolowego świata. Nie ma bowiem co ukrywać – calcio to już nie jest na tle piłkarskiego świata potęga tego kalibru co mistrzowska drużyna Marcelo Lippiego z 2006 roku. Mocna pozycja Juventusu na arenie klubowej nie jest zaś miarodajna, to bowiem – poza, chwilami, wsparciem ze strony Romy czy Interu – jednostkowy i w dużej mierze wynikający z napędzania wielkimi pieniędzmi przypadek klubu z międzynarodowymi sukcesami jeśli chodzi o włoską Serie A. Na ten stan rzeczy składa się wiele czynników, których bardziej obszernej analizy trochę mi w tej książce zabrakło… 

Powyższy minus jest jednak w zasadzie jedynym poważniejszym minusem lektury. Jeśli przymknąć na niego oko – lektura wad w zasadzie nie ma ;) Ma za to cały szereg zalet, który, niczym piłkarze ustawieni w murze przy rzucie wolnym, nie pozwala wkraść się w kolejne rozdziały ani jednej futbolówce znudzenia ;)

Gorąco polecam!

Dziękuję Wydawnictwu SQN za egzemplarz recenzencki.








Emocjonalne pułapki w związkach. Jak przełamać negatywne wzorce zachowań? - Eckhard Roediger, Bruce A. Stevens


Tytuł: Emocjonalne pułapki w związkach. Jak przełamać negatywne wzorce zachowań? (tytuł oryginału: Breaking negative relationships patterns: A schema therapy self-help and support book)
Autor: Eckhard Roediger, Bruce A. Stevens 
Data wydania: 30.08.2019r.
Liczba stron: 384


Pułapki w związkach.

Niezależnie od tego, czy tworzymy z kimś jakiś związek (czy dopiero go stworzymy) chcemy zwykle jednego: żeby był to związek szczęśliwy. Czasem można się o to starać ze wszystkich sił, ale coś nie wychodzi. Niniejsza książka wskazuje na to, że w pewnych przypadkach (dość częstych) dzieje się tak z winy naszych dotychczasowych doświadczeń, które przenosimy na nowe relacje. Jak tego uniknąć i jak zbudować z drugą osobą coś konstruktywnego?

Człowiek jest sumą doświadczeń. To niezaprzeczalna prawda, w przypadku bliskiej relacji z drugą osobą pomnożona jest ona jednak razy dwa - wszak związek tworzą dwie osoby i każda z nich ma swoje doświadczenia, swoją przeszłość... Pewne z owych doświadczeń czerpanych z przeszłości są, niestety, negatywne. Źródeł tych negatywów można szukać w różnych punkach przeszłości.

Oczywistym miejscem oraz źródłem negatywnych doświadczeń adaptowanych i przenoszonych na nowy związek są nieudane doświadczenia ze związków minionych. To całkowicie normalne i - czasem, po sporych traumach - nieuniknione. I wbrew pozorom nie ma to zbyt wiele wspólnego z "porównywaniem kogoś do kogoś" - złe doświadczenia po prostu zakorzeniają się w człowieku i reaguje on przez nie w podobny sposób na tożsame życiowo sytuacje. To coś w rodzaju odruchu Pawłowa, tyle że zaadaptowanego na grunt związków uczuciowych. Innym rodzajem negatywnych doświadczeń, ale i psychicznych niedoborów, są złe wspomnienia z dzieciństwa. Ten rodzaj "złego bagażu przeszłości" jest najtrudniejszy do zwalczenia, albowiem jest on bardzo głęboko zakorzeniony (i czasem bardzo podświadomy, co tylko utrudnia sprawę). Autorzy niniejszej publikacji wskazują kilkadziesiąt sposobów na to, jak z owym bagażem (niezależnie od jego źródła i pochodzenia) walczyć.

Książka zawiera kilkadziesiąt (w zasadzie, jeśli dobrze pamiętam, około 90) przykładów, ćwiczeń, testów, a także symulacji pozwalających wychwycić to, co autorzy definiują jako przyczynę problemów: SCHEMAT. Terapia schematów pełni w proponowanych rozwiązaniach bardzo dużą rolę, wskazuje ona bowiem, że negatywne wydarzenia rozgrywają się według zainscenizowanych przez nas samych negatywnych schematów. Czasem prowokujemy je świadomie, czasem instynktownie, w sposób nieuświadomiony. Zrozumienie tego jest bardzo ważne, jest to bowiem pierwszy krok we właściwą stronę.

Szalenie istotne z konstruktywnego punktu widzenia jest to, że autorzy książki podkreślają, iż źródła problemów w związku można oraz trzeba rozwiązać nie tylko we własnej głowie, ale także przy pełnej współpracy i zaangażowaniu partnera. Takie podejście tylko pomaga. Nie tylko w rozwiązaniu problemów już zaistniałych, ale także jest ono swoistą prewencją - pozwala bowiem na lepsze wzajemne zrozumienie, które (być może) pozwoli uniknąć innych problemów w przyszłości.

Lektura porusza wiele trudnych tematów takich jak wzajemne zaufanie, seks, rutyna, zdrady, kłamstwa i wiele wiele innych aspektów codzienności, które potencjalnie mogą stać się punktami zapalnymi między dwojgiem ludzi. Książki tego rodzaju są niezwykle cenne. Pozwalają wiele zrozumieć. Moim skromnym zdaniem niniejsza lektura nie zaszkodzi jako czytanka do poduszki żadnej parze - nawet tylko prewencyjnie.

Gorąco polecam!

Dziękuję Gdańskiemu Wydawnictwu Psychologicznemu za egzemplarz recenzencki.