środa, 22 maja 2019

Virion: Adept - Andrzej Ziemiański

Tytuł: Virion: Adept
Cykl: Imperium Achai (tom 3)
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 15.05.2019r.
Liczba stron: 592



Virion: w poszukiwaniu samego siebie.

I oto jest – trzecia odsłona przygód Viriona :) Przyznam, że z niecierpliwością na nią czekałem. Andrzej Ziemiański dawno temu – jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało ;) – skradł moje serce historiami z Achają, Zaanem, Syriusem i Meredithem w rolach głównych, w związku z czym każda kolejna książka osadzona w tym uniwersum wzbudza moje wielkie emocje i nie mniejsze oczekiwania. Opowieść o szermierzu natchnionym (nawet jeśli Virion ciągle nim jeszcze w pełni tego słowa znaczeniu nie jest) w dalszym ciągu wciąga okrutnie - co świadczy tylko o tym, że to dobra historia. Wiele można w teorii mówić o tym, że całe „achajowe uniwersum” powinno już dokonać żywota (bo „ileż można”, najfajniejsze historie w ramach tego świata według dużej liczby czytelników już opisano), jednak wcale jeszcze owo uniwersum nie wyczerpało swojego potencjału. Ani nie powiedziało też swojego ostatniego słowa. I bardzo dobrze :)

W poprzednich tomach poświęconych Virionowi („Wyrocznia” i „Obława”) poznaliśmy przyszłego zabijakę oraz byliśmy świadkami zniszczenia jego codzienności przez niefortunny bieg zdarzeń, który zaowocował uwięzieniem, ucieczką, małżeństwem z nie do końca „normalną” dziewczyną, imperialną obławą i uwolnieniem się z niej zarówno przez samego Viriona, jak i przez jego żonę Niki oraz grupkę ich towarzyszy (ze znanym z cyklu „Achaja” mistrzem tortur Anai we własnej sobie). Tom trzeci rozpoczyna się w chwili, gdy imperialne służby na czele z wszechwładną (choć tak „wszech” to nie do końca) Taidą nie odpuszczają i wysyłają śladem Viriona szermierza natchnionego Horecha. Horech to co prawda stary opój (którego jakimś cudem udało się doprowadzić do jako takiego stanu trzeźwości na okoliczność pościgu za zbiegami), aczkolwiek szermierzy natchnionych nigdy nie wolno lekceważyć. Ścieżki jego i Viriona nieuchronnie się skrzyżują…

Historia Viriona, muszę przyznać, z każdym tomem nabiera barw. Szalenie mnie to cieszy :) Gdyby ktoś obeznany z „Achają” wziął „Viriona” do ręki niczego wcześniej o nowym cyklu nie wiedząc, to zapewne zakładałby, że to tylko opowiastka dołożona do cyklu z racji ciekawej postaci pobocznej jaką Virion był w „Achai”. Nic bardziej mylnego - cykl o szermierzu natchnionym to coś więcej niż tylko jego własna historia i dużo więcej niż „spektakl jednego aktora”. Z tomu na tom mnożą się zagadki i tajemnice, znaczenia nabierają poboczne z pozoru wątki Niki i innych „upiorów”, a na arenę zdarzeń wkracza wszechwładny i dobrze znany wszystkim miłośnikom uniwersum Zakon – fabularna obecność tej właśnie instytucji świadczy zaś tylko i wyłącznie o tym, że żarty się skończyły, a w całej sprawie chodzi o coś dużo więcej niż o pochwycenie Viriona. Nim zresztą Zakon prawie wcale się nie interesuje. Dużo ważniejsze są „upiory” w osobie takiej na przykład Niki i tajemnicza moc istot, które Zakon od lat próbuje zarówno pochwycić jak i powstrzymać. Z tomu na tom robi się zdecydowanie coraz ciekawiej!

Wielkim spoilerem chyba nie będzie jeśli zdradzę, że Horech bynajmniej nie zaszlachtował Viriona, a wręcz przeciwnie – stary opój dostrzegł w nim coś wyjątkowego i wziął go poniekąd pod swoje skrzydła (przeciwstawiając się siłą rzeczy zarówno rozkazom imperialnych mocodawców, jak i – w konsekwencji – potędze samego Zakonu). Myślę, że dla dobra i sensu całego cyklu coś takiego było nieuniknione: Virion prędzej czy później musiał spotkać na swojej drodze kogoś, kto będzie jego nauczycielem i mistrzem oraz wskaże mu drogę, która doprowadzi go do tego, czym stał się w „Achai” – do bycia żywą legendą. Virion bynajmniej jeszcze nią nie jest, ale na drogę ku temu prowadzącą już wkroczył. Jak długa będzie to droga? Tego nie wie nikt. Być może nie wie tego sam autor, kiedyś bowiem czytając wywiad z Panem Andrzejem zapamiętałem jego wypowiedź o tym, że pisane przezeń książki poniekąd „piszą się same” i nieraz sam nie do końca wie dokąd zaprowadzi go fabuła. W związku z powyższym możemy być raczej pewni, że spotkań z Virionem trochę jeszcze pewnie przed nami będzie :)

Cóż dodać? Andrzej Ziemiański jest ciągle w świetnej literackiej formie, a „Adept” to kolejna dawka znakomitego humoru, naśmiewania się z ludzkiej głupoty, sporo twistów fabularnych i ciekawa narracja sprawiająca, że książkę czyta się raz-dwa. Innymi słowy Andrzej Ziemiański nie zawodzi oczekiwań, a „achajowe uniwersum” ma się znakomicie. Kolejna książka w nim osadzona nie jest bynajmniej żadnym odcinaniem kuponów, ale wciągającą historią o świecie, który – jak już wspomniałem – na całe szczęście nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i ma ciągle mnóstwo do opowiedzenia za pośrednictwem swojego twórcy :)

Gorąco polecam!

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.






1 komentarz:

  1. Opinia bardzo zgodna z moimi własnymi wrażeniami po lekturze. Jedyna wada książki jest taka, że za szybko się skończyła ;)

    OdpowiedzUsuń