niedziela, 16 października 2016

"Miasteczko Salem" - Stephen King

Tytuł: Miasteczko Salem (tytuł oryginału: Salem's Lot)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 1991r. (data przybliżona)
Liczba stron: 414


Moja pierwsza przeczytana powieść Kinga i chyba najbardziej przerażający horror o wampirach z jakim miałem do czynienia. Najlepszym opisem "Miasteczka Salem" jest zdanie umieszczone na okładce pierwszego polskiego wydania: "Ta książka nie wywołuje strachu, ona wywołuje przerażenie". Jest tu wszystko co u Kinga najlepsze: rosnące napięcie, coraz bardziej niepokojący rozwój akcji, dreszczyk przy przewracaniu każdej kolejnej strony. Jeśli ktoś lubi się bać, zakocha się w tej książce od razu. 

Egzemplarz który posiadam ma już ponad dwadzieścia lat i zaczytałem go do tego stopnia, że niedawno zmuszony byłem sprawić sobie nowy. Mogę się mylić, ale przez te wszystkie lata miałem go w rękach i przeczytałem od deski do deski przynajmniej dziesięć - jedenaście razy. Dodam jeszcze, że wcześniej bardzo aktywnie korzystał z niego mój tata, więc dokładnej liczby czytań niestety nie jestem w stanie podać, ale zapewniam: zaczytaliśmy go obydwaj na amen.

Co takiego jest w tej książce? Dlaczego tyle razy do niej wracałem? To w teorii bardzo proste pytanie, ale odpowiedź na nie jest szalenie złożona. Mimo to spróbuję odpowiedzieć. Zacznę chyba od tego, że mój pierwszy raz z „Miasteczkiem Salem” był takim klasycznym przypadkiem "książkowej" miłości od pierwszego wejrzenia;). Miałem wtedy piętnaście lat i podwędzenie tej tak bardzo kuszącej mnie od kilku miesięcy książki z półki mojego taty miało w sobie cudowny posmak zakazanego owocu i radosnego łamania zasad. Już sama okładka po prostu hipnotyzowała. Robi to zresztą do dzisiaj. Pamiętam te wypieki na twarzy, kiedy zamknięty w swoim pokoju przewracałem pod kołdrą kolejne strony i coraz bardziej wciągałem się w tę historię. A historia jest niesamowita. Po wszystkich latach i wielu innych spotkaniach z Kingiem mogę powiedzieć, że najbardziej przerażające w Jego książkach jest dla mnie to niepokojące prawdopodobieństwo zaistnienia w rzeczywistości każdej fikcji o której pisze. Stephen King ma ten dar, że potrafi skłonić czytelnika do uwierzenia w choćby z pozoru najbardziej niewiarygodną rzecz, a później sprawić, że człowiek zaczyna się przez to bać, sprawdzać zamknięte okna i drzwi, a na koniec dygotać pod kocem przy zapalonej lampce. „Miasteczko Salem” jest właśnie taką książką: pozwala w siebie uwierzyć, przeraża, a później zostaje w myślach jak cichy towarzysz, którego oznak obecności wypatrujesz potem bezwiednie na każdym kroku w prawdziwym życiu. Należę do tych osób, które kochają się bać i właśnie za to pokochałem tę książkę najbardziej (mimo stwierdzeń wielu członków mojej rodziny, będących zdania, że nie jestem chyba do końca normalny).

Takie było moje pierwsze spotkanie z „Miasteczkiem Salem” i jego efekty: bezsprzeczna miłość i uwielbienie od pierwszego wejrzenia. Następne razy nie miały już w sobie uroku tamtego, ale każdy z nich był wyjątkowy. Zrobiłem sobie z czytania mojej ulubionej lektury swoisty rytuał. Zły humor, szpetna aura za oknem, stres, różnorakie problemy; nieważne -€“ sposobem i odpowiedzią na wszystko było zawsze kilka wieczorów z rzędu, wygodna kanapa, lampka, kilka paczek papierosów (tak, wiem, to wybitnie niewychowawcze;) ) i „Miasteczko Salem”. W miarę upływu lat zacząłem się dzięki tej książce odpowiednio nastrajać, tzn. jeśli zbliżało się Halloween -“ czytałem „Miasteczko Salem”, jeśli za oknem szalała śnieżyca, w której w dodatku coś wyło i majaczyło - czytałem „Miasteczko Salem”, jeśli w wiosenny wieczór coś szeptało w ciemnościach - czytałem „Miasteczko Salem”. Mógłbym tak wymieniać bez końca, ale raczej można już uchwycić to, o co mi chodzi: ta książka stała się dla mnie sposobem na wczucie się w każdą porę roku, odpowiedzią na każdą zmianę nastroju i dobrym przyjacielem, którego wprawdzie nie do końca znam, ale którego uwielbiam za to, jak bardzo mnie straszy. I za każdym razem kiedy kończyłem ostatnią stronę wracałem myślą do zdania umieszczonego na okładce: „Ta książka nie wywołuje strachu, ona wywołuje przerażenie”. Podpisuję się pod tym rękami i nogami. To zdanie to najlepsza recenzja i czysta esencja tkwiącego w tej książce zła, nienazwanych strachów przybierających realną postać w mroku nocy i wszystkiego tego, za co ja i setki tysięcy innych ludzi kocha Stephena Kinga.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz