Technologia i cała reszta.
Kara Swisher nie owija w bawełnę – nigdy tego nie robiła. W „Burn Book” oddaje w nasze ręce coś więcej niż zbiór anegdot o Dolinie Krzemowej i jej nieprzyzwoicie bogatych demiurgach. To książka-pamflet, książka-spowiedź i książka-akta – a wszystko spisane z przenikliwością, ciętym językiem i bez śladu litości wobec tych, którzy przez ostatnie trzy dekady próbowali przekonać nas, że „działają w imię postępu”. Swisher to nie tylko kronikarka narodzin ery cyfrowej – to jej bezpośredni świadek i czasem niechciany uczestnik.
To, co najbardziej rzuca się w oczy, to szczerość – bez filtrów, bez PR-u, bez udawania symetrii. Swisher pisze, jak było: o rozmowach z Jobsem, który wyłączał rzeczywistość jednym spojrzeniem, o Zuckenbergu, który potrafił się spocić jak nikt inny (nawet bez pytania), o Elonie Musku, który swoją ekscentrycznością przewyższał wszystkie systemy operacyjne razem wzięte. Ale ta książka nie jest tylko listą nazwisk i spotkań – to pieczołowicie skonstruowany zapis przemian społecznych, politycznych i gospodarczych, które zachodziły obok nas, gdy klikaliśmy „zaakceptuj”.
Swisher wraca do lat 90., kiedy internet dopiero raczkował, a ona jako jedna z pierwszych wyczuła, że z tych cyfrowych strzępków powstanie nowy świat. „The Washington Post”, potem „The Wall Street Journal”, a dalej – All Things Digital, Recode, i cały imperium medialne zbudowane wokół bezkompromisowego spojrzenia na technologię. Dziennikarka nie ukrywa, że była zakochana w tym świecie – że wierzyła, że technologia może rozwiązać najtrudniejsze problemy ludzkości. To uczucie nie wygasło, ale – jak każda miłość – zostało wystawione na próbę.
„Burn Book” to także opowieść o tym, jak bardzo zawiodły nas wielkie obietnice. O tym, jak za hasłami o inkluzywności, otwartości i demokratyzacji technologii kryły się pieniądze, władzę i bardzo konkretne decyzje, które miały wpływ na realne życie milionów ludzi. Swisher nie oszczędza nikogo – ani Sandberg, ani Gatesa, ani siebie samej.
Mimo krytycznego tonu, książka nie wpada w pułapkę cynizmu. To, co naprawdę ją wyróżnia, to podskórny optymizm – przekonanie, że jeszcze nie jest za późno, że technologia może działać na rzecz dobra wspólnego, jeśli tylko zaczniemy podejmować mądrzejsze decyzje. To opowieść o miłości trudnej, złożonej, ale prawdziwej. Bo Swisher – wbrew wszystkim „burnom” – nadal kocha technologię. Tylko wie, że miłość to też odpowiedzialność.
„Burn Book” czyta się błyskawicznie – nie tylko ze względu na język i celne spostrzeżenia, ale także dlatego, że to książka pisana z pasją i gniewem, które się czuje. To pozycja obowiązkowa nie tylko dla zainteresowanych światem Doliny Krzemowej, ale dla wszystkich, którzy żyją w rzeczywistości ukształtowanej przez cyfrowe potęgi. A więc – dla każdego z nas.
Swisher napisała książkę, którą powinniśmy przeczytać, zanim znów klikniemy „zgadzam się”.
Dziękuję Insignis za egzemplarz recenzencki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz