poniedziałek, 8 października 2018

"Atletico Madryt. Cholo Simeone i jego żołnierze" - Leszek Orłowski


Tytuł: Atletico Madryt. Cholo Simeone i jego żołnierze
Autor: Leszek Orłowski
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 05.09.2018r.
Liczba stron: 416


Los Colchoneros znów wielcy!

To, czego świadkami jesteśmy patrząc na Atletico Madryt w erze Diego Simeone jest bez wątpienia dowodem na to, że futbol potrafi być piękny również wtedy, gdy nie rządzą nim tylko i wyłącznie pieniądze. Ważne jest serce do walki. Jedność trenera ze stworzoną przezeń drużyną, która zawsze walczy do upadłego. Za to kibice kochają Atletico - ta książka jest przede wszystkim o tym, dlaczego uboższy krewny Realu porywa za sobą tłumy :)

Leszek Orłowski to chyba jeden z największych (jeśli nie największy) znawca hiszpańskiego futbolu wśród polskich dziennikarzy. Napisał już książki o Barcelonie i Realu - pewną naturalną konsekwencją było napisanie książki także o Atletico. Można się czepiać i kręcić nosem, podobnie bowiem jak w przypadku tamtych klubów Orłowski skupił się tylko na pewnym wycinku historii opisywanej organizacji, no ale... czyż właśnie nie Era Simeone, której świadkami w dalszym ciągu jesteśmy, czyż nie ona najbardziej działa na wyobraźnię kibica? Nie miejmy więc pretensji o to, że autor skupia się na czasach obecnych ;)

Książka ta to bynajmniej nie statystyki, tabelki i suche dane... O, nie - nic z tych rzeczy. To prawdziwa kopalnia wiedzy o Los Colchoneros jeśli chodzi o XXI-wieczną historię drużyny. Orłowski, w zasadzie sezon po sezonie, licząc od powrotu Atletico do Primera Division, pokazuje, jak stopniowo budowano dzisiejszą potęgę. Nie było to łatwe, ani - do czego przejdę za chwilę - tak do końca "czyste", był to wręcz proces bardzo burzliwy (wystarczy wymienić w tym miejscu tylko fakt co-sezonowej wymiany trenerów, wyprzedaże zawodników, brak perspektywicznego myślenia jeśli chodzi o sterników klubu...). Pokazanie tego kilkunastoletniego rysu historycznego jest konieczne dla zrozumienia tego, czym jako klub jest dziś Atletico. To Orłowskiemu udało się, według mnie, znakomicie.

Wspomniany rys historyczny klubu w ostatnich kilkunastu latach jest szalenie interesujący, okazuje się bowiem, że cały klub może być tak naprawdę... kolosem na glinianych nogach. Opinia publiczna, zwłaszcza w Polsce, raczej nie zna przytoczonych w niniejszej książce faktów, a są one takie, że dzisiejsi sternicy klubu w zasadzie okradli swoich socjos, czyniąc z organizacji prywatne poletko, które wprowadzili na giełdę, a którym rządzą dzięki fikcyjnym transakcjom dotyczącym zakupu akcji dającym im po dziś dzień pakiet kontrolny (!). Atletico jest, patrząc na rzecz zakulisowo, prywatną skarbonką właścicieli - mało tego, aby mnie dopuścić do odkupienia całej organizacji przez kogoś z zewnątrz właściciele dopuszczają, celowo, do systematycznego zadłużania klubu (!), redukując zadłużenie tylko o tyle, żeby nie narazić się na konsekwencje prawno-sportowe ze strony hiszpańskiej federacji piłkarskiej (!!!). Skala przytoczonych matactw jest porażająca... Trudno zbyć to wszystko machnięciem ręki, całość brzmi bowiem zbyt wiarygodnie, zwłaszcza wobec ilości przytoczonych faktów... Wszystko to rodzi (zasadną?) obawę, że gdy skończy się obecna złota era tej drużyny (bądźmy realistami - kiedyś skończyć się musi...), to całość organizacji pójdzie na dno... Miejmy nadzieję, że tak się nie stanie, jednak przytoczone w książce fakty są, delikatnie mówiąc, niepokojące - zwłaszcza w kontekście przyszłości klubu...

Matactwa matactwami, ale ta książka poświęcona jest przede wszystkim WIELKIEJ DRUŻYNIE, która zdobyła swoją grą serca fanów na całym świecie. Dwa finały Ligi Mistrzów, odzyskane po dwóch dekadach mistrzostwo Hiszpanii, tegoroczny triumf w Lidze Europy - to się nie bierze i nie wzięło znikąd... :) Diego Simeone to fantastyczny trener, a stworzona przez niego drużyna, grupa zawodników pojmowana jako kolektyw, nie ma może takich umiejętności jak gwiazdy Realu czy Barcelony, ale ma coś innego, co pozwala im wygrywać - ma ducha walki. Los Colchoneros nigdy nie odpuszczają, i za to są uwielbiani :) Właśnie o tym fenomenie, który przywraca wiarę w piękno futbolu nieskalanego pieniędzmi, za które można kupić wszystko (z tytułami włącznie) jest ta książka... :)

Gorąco polecam! - żaden fan futbolu nie pożałuje, że sięgnął po tę pozycję :)

Dziękuję Wydawnictwu SQN za egzemplarz recenzencki.


"Moja Jane Eyre" - Cynthia Hand, Jodi Meadows, Brodi Ashton


Tytuł: Moja Jane Eyre (tytuł oryginału: My Plain Jane)
Seria: Ladyjanistki
Autor: Cynthia Hand, Jodi Meadows, Brodi Ashton
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 22.08.2018r.
Liczba stron: 448


Klasyka - prześmiewczo :) :)

Wyśmianie klasycznej historii Jane Eyre :)... No inaczej się tego nazwać nie da :) :) , aczkolwiek, przewrotnie na rzecz patrząc - przewrotność zaś jest w przypadku tej książki jak najbardziej wskazana ;) - wyszło to wszystko ŚWIETNIE!

Jane Eyre, podobnie jak w oryginale autorstwa Charlotte Brontë, jest sierotą. Na swej drodze spotyka - a jakże - Szanownego Pana Rochestera... I na tym w zasadzie wierne podobieństwa względem oryginału się kończą :) ... w ostatecznym rozrachunku to wiadomość iście fantastyczna (!), dzięki temu bowiem powstała książka cudownie przewrotna, ironicznie humorystyczna, z dawką uwielbianego przeze mnie absurdu (!!!) i, co najważniejsze, z całą masą dobrej zabawy w trakcie czytania :)

W jaki sposób przerobiono historię Jane Eyre? Nie mogę za bardzo brnąć w spoiler ;) (przyjemności z czytania książki Wam zabierać nie zamierzam), ale dość rzec, że na kartach tej oto pozycji Jane posiada zdolności paranormalne pozwalające kontaktować się ze światem duchów :) Mało tego, Szanowny Pan Alexander Blackwood, którego także spotykamy i poznajemy w trakcie tej lektury, to agent Towarzystwa do spraw Relokacji Dusz Zabłąkanych, które stara się zwerbować Jane w swoje szeregi. Ta jednak dzielnie odmawia, cała zaś fabuła w wieeeeelkim skrócie kręci się wokół tego, że Jane sukcesywnie (dalej) mówi "nie", uparcie chcąc zostać guwernantką, jednak próby niekorzystania z własnego paranormalnego daru jakoś jej nie wychodzą ;) ... Ubaw po pachy! :) Wydarzenia z oryginalnej powieści Charlotte Brontë (która, tak na marginesie, również pojawia się w tej książce jako jedna z bohaterek - bardzo fajnie zresztą, jako postać, skonstruowana) mieszają się z "dokładkami" autorek "Mojej Jane Eyre", w których to "dokładkach" króluje absurd, totalnie prześmiewczy humor i... jeden wielki UŚMIECH w trakcie czytania :)

Wydawać by się mogło, że tego typu książka skierowana jest tylko do pań... naprawdę? ;) - jakoś, mimo tego że jestem facetem, też potrafiłem się nieźle bawić podczas lektury :) W największej mierze wynika to z faktu, że absurd we wszelkiej postaci po prostu KOCHAM (!), miłością wielką i niegasnącą nigdy (!) ;) :) , ale potrafię też docenić sposób wywrócenia totalnie do góry nogami literackiego oryginału autorstwa Charlotte Brontë, a jest co na tym polu podziwiać! :) Co ważne, nie jest to taki rodzaj "wywrócenia oryginału do góry nogami", który coś oryginałowi ujmuje - przeciwnie: to bardziej takie trochę unowocześnienie całej opowieści, próba spojrzenia na nią oczami nie XIX-wiecznymi, ale takimi z XXI wieku; plus uczynienie z najważniejszych kobiecych postaci takich trochę cholernie sympatycznych wariatek, w dobrym tego słowa znaczeniu ;) :) Przynajmniej ja tak to odbieram... :) 

Nie ma to tamto - seria Ladyjanistki, obok "Mojej Lady Jane", zyskała właśnie jeszcze jedną znakomitą książkę :) BRAWO!

Gorąco polecam :) :) 

Dziękuję Wydawnictwu SQN za egzemplarz recenzencki.



"Kłamstwa" - T.M. Logan

Tytuł: Kłamstwa (tytuł oryginału: Lies)
Autor: T.M. Logan
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 23.05.2018r.
Liczba stron: 440


Czy wszystko wokół może być kłamstwem?

Oj, może - i to w dosłownym, całkowitym tego słowa znaczeniu :) ... Co by było bowiem, gdyby pewnego dnia okazało się, że żona kłamie, zdradza, a Ty sam wrabiany jesteś w morderstwo? A Twoi bliscy, ze wspomnianą żoną na czele, okazują się być kimś, kogo - jak się okazuje - chyba tak naprawdę nigdy nie znałeś? Logan napisał powieść może niezbyt oryginalną jeśli chodzi o temat, ale w sposobie wykonania - wciągającą niesamowicie!

Niepisana prawda o życiu mówi, że od kłamstwa zaczyna się wszystko to, co złe - święta racja! Główny bohater "Kłamstwa" przekonuje się o tym tak boleśnie, jak tylko można. Dom, żona, dziecko, rodzina... Wszystko co zbudował okazuje się być kłamstwem. Wszystko wskazuje na to, że żona zdradza i kłamie na każdym kroku - wszystko zaś wychodzi na jaw czystym przypadkiem, na pewnym parkingu :) ... Szok? O, tak... Przyciśnięta do muru małżonka do wszystkiego się przyznaje, nie jest jednak wcale przez to prościej, w tle historii bowiem pojawia się morderstwo, w które główny bohater zdaje się być przez kogoś wrabiany... Jaka w tym wszystkim rola jego żony? I jej przyjaciółki, z której partnerem szanowna małżonka dopuściła się zdrady? Jaka poza tym w tym wszystkim rola pewnej agencji towarzyskiej, dla której żona świadczyła usługi (!) - a może z nich korzystała?... Tysiące pytań, domysłów... Czy to wszystko jest prawdą? A jeśli nie wszystko, to co nie jest tylko bolesnym domysłem? I o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi?...

Fabuła, chociaż tematycznie oklepana w podobnych powieściach, to jednak wciąga niesamowicie! :) Dobra akcja zawsze jest w cenie, a jeśli dodać do tego grę emocji, to dostajemy mieszankę, która sprawdza się zawsze ;) Tak właśnie jest w "Kłamstwach" Logana. Emocjonalna warstwa narracji stoi na naprawdę dobrym poziomie. Tak jak i cała intryga, przez której sieci główny bohater systematycznie się przedziera... Nie chcąc wdawać się w spoiler, aczkolwiek nie mogąc się powstrzymać od ironicznego mrugnięcia do Was okiem [ ;) ] - kobiety potrafią namieszać, oj potrafią! ;) ... Mistrzynie intrygi? W tej książce na pewno tak :) Włos się może zjeżyć... Ale i pomysłowość docenić trzeba. Tak jak i determinację - w złej wierze... Cóż: po raz kolejny, tym razem na gruncie literackiej fikcji, przekonać się można, że zło, intryga, egoizm, chęć zniszczenia komuś życia, nawet jeśli to ktoś bliski... to nie tylko domena tej części ludzkiej społeczności, którą zwykło się określać klasycznym już "facet to świnia" ;) 

"Kłamstwa" robią wrażenie. Na pewno nie są (i nie będą!) czasem straconym, jeśli poświęcicie kilka wieczorów na tę lekturę. Przeciwnie! :) 

Gorąco polecam! :)

Dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las za egzemplarz recenzencki.



"Dzieci sekty" - Mariette Lindstein


Tytuł: Dzieci sekty (tytuł oryginału: Sektens barn)
Cykl: Sekta ViaTerra (tom 3)
Autor: Mariette Lindstein
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data wydania: 20.06.2018r.
Liczba stron: 528


Sekta nie odpuszcza... nigdy.

Bez żadnej przesady można stwierdzić, że nie odpuszcza aż do końca... Trzymam w ręku skończone zwieńczenie trylogii Mariette Lindstein, które w swojej wymowie nie jest ani trochę słabsze od poprzednich części cyklu... Sekta nie odpuszcza nigdy, nawet po latach. I nawet po latach, chociaż niektórym szczęśliwcom udało się z niej uciec - sekta potrafi o sobie przypomnieć...

Od wydarzeń z "Sekty z Wyspy Mgieł" minęło 15 długich lat... Sofia uciekła z piekła dawno temu. Prowadzi schronisko dla uciekinierów takich jak ona. Diabeł wcielony zapadł się jak gdyby pod ziemię, co daje - tak się mogło wydawać... - chwilę oddechu, spokoju... możność zbudowania życia na nowo i zaniesienia pomocy innym. Niestety, zło nie odpuszcza nigdy... Nad Skandynawią przechodzi huragan, który niszczy także schronisko Sofii, a - zdawałoby się z dna piekieł - dawni prześladowcy wychodzą znów na światło dzienne... W tym najgorszy z nich, Franz Oswald, przywódca sekty, który obecnie, w dobie rozpaczy i ludzkiej niewiary po przejściu huraganu zdobywa więcej zwolenników niż kiedykolwiek wcześniej. I nie jest sam - ma też synów... Jaki będzie finał tej historii?

Tego oczywiście nie zdradzę ;) ... Mariette Lindstein jak zwykle po mistrzowsku prowadzi narrację, fabuła wciąga, a czytelnika kusi do pędzenia przez kolejne strony, żeby móc jak najszybciej poznać zakończenie tej historii. Umiejętność opowiadania mrocznych historii to prawdziwy dar, Lindstein zaś niewątpliwie go posiada. Sama w końcu uciekła z sekty, doskonale więc wie, o czym pisze... To na ile zakończony niniejszą książką cykl jest po części trudną autobiografią, a na ile czysto literacką fikcją, to już rzecz pozostawiona domysłom czytelników... Choć można się, tak podejrzewam, spodziewać, że mniej tu niestety fikcji niż faktów... I to jest naprawdę przerażające, mechanizmy działania sekty zostały bowiem opisane z detalami, które budzą szok z perspektywy XXI wieku, który mamy od dobrych paru lat... To się zdarza naprawdę... zgroza...

Znakomity thriller. Sfera psychologiczna książki, czego przy tej akurat autorce można się było spodziewać - znakomita :) ... Mało kto potrafi oddać tak dobrze jak Mariette Lindstein targające bohaterami emocje: strach, lęk, determinację, ale także cechy czarnych charakterów, którzy stają się przez to naprawdę mrocznymi i autentycznie przekonującymi postaciami. Brawo :) 

Nie przedłużając - gorąco polecam! Oby jak najwięcej takich książek :) - są w sam raz na letnie i wczesnojesienne wieczory :)

Dziękuję Wydawnictwu Bukowy Las za egzemplarz recenzencki.


niedziela, 7 października 2018

"Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta" - Natalia Sosin-Krosnowska


Tytuł: Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta
Autor: Natalia Sosin-Krosnowska
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 18.07.2018r.
Liczba stron: 288


Wsi spokojna, wsi wesoła ;) 

Myślisz o przeprowadzce z dala od miastowego zgiełku, huku, szumu, smogu i pędu? Chcesz trochę (albo i mocno) zwolnić? Własny dom, np. na wsi - może to jest wyjście? Na wsi, a przynajmniej, choć trochę, w takim trochę tytułowym "daleko od miasta"? ;) Ta książka jest w takim razie dla Ciebie :)

Autorka prowadzi program telewizyjny "Daleko od miasta" i czerpie z niego na kartach tej książki mnóstwo inspiracji. To w gruncie rzeczy spisane przykłady z życia wzięte, zainspirowane historiami ludzi, którzy porzucili zgiełk miasta na rzecz spokoju szeroko pojętej prowincji. Hmm... Myślę, że wielu "miastowych" nosi w sobie pragnienie, a może nawet zamiar, wyniesienia się w trzy diabły z miejskich blokowisk... Dla nich ta książka jest strzałem w dziesiątkę, na zasadzie pewnego "mini kompendium" wiedzy w zakresie know-how.

"Cisza i spokój..." to seria pewnych pytań i udzielonych na te pytania odpowiedzi. Pytań jest bowiem wiele... Jak to zrobić?, z czego utrzymać się na prowincji?, jak poukładać życie na nowo?, jak przestawić sposób własnego funkcjonowania?, jak na zmianę zareagują najbliżsi, w szczególności dzieci? Do tego wszystkiego - czy więcej wolności, spokoju, ciszy, to coś, za co warto zapłacić koniecznością większego zaangażowania własnego w codzienne funkcjonowanie, nie tylko nas jako nas, ale całego nowego domu? (tutaj czas na trywialne i budzące może uśmiech, ale szalenie istotne kwestie jak: zimowe odśnieżanie własnego podjazdu, większa odległość od szeroko pojętej cywilizacji, w tym sklepów, lekarzy, aptek, czy chociażby sąsiadów, którzy nie mieszkają już nad czy pod nami, ale może nawet o kilka kilometrów od nas?). Krótko mówiąc - książka odpowiada na fundamentalne pytania pt. "czy warto?", "co oznacza tego rodzaju zmiana" i, parafrazując klasyka: "JAK ŻYĆ???" ;) :) 

Tak czy inaczej - decyzja należy do nas samych :) Czy warto... hm... to jest takie klasyczne "coś za coś"... Jednak na pewnym etapie życia, co jest niezaprzeczalne, człowieka ciągnie do wyniesienia się z miasta w - za przeproszeniem - cholerę... Nie ma się bowiem co oszukiwać: pęd i ciągła gonitwa dzisiejszych czasów w każdym zostawia ślad i na każdym się odbija. W pewnym momencie pragnie się po prostu SPOKOJU... Obrazki z tej książki tylko zachęcają do zmiany i do podjęcia ryzyka... :) Przy tej okazji - książka wydana jest PRZEPIĘKNIE! Szata graficzna jest fantastyczna, papier wysokiej jakości, fotografie wspaniałe, a samo techniczne wykonanie (szyte, nie sklejone strony!) to czysta przyjemność dla każdego, kto lubi książki i już niejedną miał w ręku :)

Jedynym w zasadzie minusem tej idyllicznej opowieści, bazującej na relacjach "szczęśliwych uciekinierów z miasta", są co poniektóre historie... Czy bowiem do przeprowadzki zachęcać mogą np. opowieści o życiu na wsi i "co-tygodniowej, dokonywanej przez jeden dzień" - ba!: dokonywanej "przez 10 dni raz na każdą porę roku" (!) - głodówce vel oczyszczającym organizm poście??? Lub demotywujące na starcie (przynajmniej w moim odczuciu...) opowieści o konieczności / możliwości (ze wskazaniem na to pierwsze, wszak "tyle z tego korzyści"...) odbycia np. kursów od podstaw u pszczelarzy, zmierzających do "jedynie słusznego" założenia własnej pasieki??? Hmm... Trochę to pachnie "eko-fanatyzmem"... Ale to może tylko moje zdanie... A moje zdanie jest takie, że ucieczka z miasta = ok, ale wszystko z umiarem i bez szaleństwa, a już na pewno bez popadania w żaden fanatyzm... ;)

Pomimo w/w, maleńkich!, zgrzytów - polecam! :)

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.



"Dusza nie ma wieku. Starzenie się jako wędrówka ku spełnieniu i radości" - Thomas Moore


Tytuł: Dusza nie ma wieku. Starzenie się jako wędrówka ku spełnieniu i radości (tytuł oryginału: Angless Soul: The Lifelong Journey Toward Meaning and Joy)
Autor: Thomas Moore
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 01.08.2018r.
Liczba stron: 448


Starość i wiodąca ku temu droga...

Hmm... Jakby tu potraktować tę książkę... Jako swoisty podręcznik pt. "Jak przygotować się na to, co nieuchronne"? :) ... Trochę tak... Ale to już totalnie demotywujące do czytania postawienie sprawy :) ... Warto więc skupić się na innym jej aspekcie: skoro starzy (jeszcze) nie jesteśmy, zobaczmy, że może to być... ciekawe? ;) ... Ech... to też brzmi groteskowo :) ... No ale... wszystkich nas to czeka, prawda? :) Może więc zobaczmy jednak "z czym się to je"? ;)

Starość to, w gruncie rzeczy, nie jest wyrok... Zdaję sobie sprawę, że wszystko co mogę napisać w tej recenzji może nie podziałać w żaden sposób motywująco do przeczytania tej pozycji (no bo jak to?, czytać o starości, za progiem której czeka KONIEC?). Mam tego pełną świadomość. No ale na całość tego tematu można spojrzeć trochę inaczej ;) ... 

Jak? Otóż TAK :) : starość to pewien etap, moment, w którym zbiegają się w jeden punkt wszystkie nasze doświadczenia życiowe; etap, w którym osiąga się jakiś punkt doświadczenia życiowego, które daje spokój, a także (na przekór schyłkowi życia) radość z dokonań własnych przy pełnym oglądzie ich efektów. Moore na to właśnie stara się kłaść nacisk, mając (również) pełną świadomość, że czytelnicy mogą omijać jego książkę szerokim łukiem. Cóż... warto się przemóc, książka bowiem jest bardzo mądra.

Starość kojarzy się z samotnością, brakiem sił, poczuciem (nieraz) opuszczenia, samotności, pozostania w tyle, oderwania od rzeczywistości w tym kontekście, że nie jest się już "na czasie" ze wszystkim wokół. To poniekąd, przykra i trochę nieunikniona, prawda... Ale nawet w takim stadium życia można być na swój sposób szczęśliwym. Można tego nie rozumieć, zwłaszcza jeśli czyta się tę książkę z poziomu sporej czasowej odległości od własnej starości. Moore to rozumie, przedstawia więc mechanizmy, które na przestrzeni lat rządzą człowiekiem, jego przemianą w trakcie trwania życia... Prawda jest taka, że i tak się tego nie pojmie w pełni będąc młodym, ale idea samej książki jest słuszna i naprawdę mądra. 

Schyłek życia, jak już wspomniałem, nie musi być wyrokiem. Co jest więc kluczem?.... Chyba tytułowa "dusza"... Nie wchodźmy może w mniej lub bardziej teologiczne kwestie wiary ;) , tutaj chodzi o "duszę" pojmowaną jako coś, co rządzi naszą świadomością i zbiera wszystkie doświadczenia na przestrzeni lat... W takim ujęciu ma to sens. Istotne są oczywiście pewne założenia, jak np. to, żeby zachować pełną sprawność umysłu, później umieć pogodzić ją ze zmniejszającą się sprawnością ciała... Pewien samorozwój jest tutaj również konieczny, ale jeśli się go dokonuje, to - naprawdę - treści zawarte w tej pozycji nabierają, myśląc perspektywicznie, autentycznego sensu.

Ech... Nie omijajcie tej książki w księgarniach ;) ... Serio - parafrazując tytuł pewnego filmu :) - "TO NIE JEST RZECZ (TYLKO) DLA STARYCH LUDZI" :) ... To mądra lektura pokazująca, jak człowiek może się zmieniać na przestrzeni lat - idąc ciągle we właściwą (choć nieuniknioną, w kontekście pewnego "końca") stronę... :) 

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.



"Trauma i pamięć. Mózg i ciało w poszukiwaniu autentycznej przeszłości" - Peter A. Levine


Tytuł: Trauma i pamięć. Mózg i ciało w poszukiwaniu autentycznej przeszłości (tytuł oryginału: Trauma and Memory. Brain and Body in a search for the Living Past)
Seria: Terapia traumy
Autor: Peter A. Levine
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 25.10.2017r.
Liczba stron: 208


Wspomnienia, a trauma.

Fantastyczne opracowanie wskazujące na zależność pomiędzy przeżytą traumą, a związanymi z nią wspomnieniami. Można im ufać? Nie są one aby zniekształcone przez towarzyszące im, złe emocje? Kilka szalenie ciekawych pytań i seria równie ciekawych odpowiedzi - oto treść tej książki w największym skrócie ;)

Seria "Terapia traumy", po wcześniejszych pozycjach które miałem przyjemność recenzować ("Strach ucieleśniony...""Głos wnętrza..."), ma swojego kolejnego "półkowego" przedstawiciela - niniejszą książkę ;) Książkę bardzo ważną, bo - bynajmniej nie pomijając innych ważnych aspektów sprawy - porusza ona kwestię nie wiem czy nie najistotniejszą jeśli chodzi o samą traumę: WSPOMNIENIA... Na wstępie zadać sobie trzeba bardzo ważne pytanie, a mianowicie, czy można im ufać? Nie są one zniekształcone przez emocje? Można je traktować jako punkt wyjścia, nad którym można pracować, by porazić sobie z traumą jako taką? Levine próbuje rozprawić się z tą kwestią.

W jaki sposób? Łatwo się tego nie da wyjaśnić, ale - w skrócie - chodzi o to, że wspomnieniom jak najbardziej można ufać, jednak skupić się (w pierwszej kolejności) należy na tych, które dotyczą pewnej "pamięci ciała" i jego reakcji. Trauma to złożone zjawisko, dotyczące nie tylko emocji i "wszystkiego co w głowie" (odsyłam w tym miejscu do innych, w/w książek, tam to bardzo fajnie wyjaśniono), ale także reakcji ciała i całego organizmu. W skrócie więc, Levine próbuje wyjść od wspomnień związanych z pamięcią o reakcjach naszego organizmu, skupić się na nich, wyjaśnić je i zrozumieć, po czym (dopiero wtedy) zejść na inne poziomy wspomnień, stopniowo (i skutecznie) przedzierając się przez ich gąszcz w toku pracy terapeutycznej.

Książka jest także fantastyczna pod kątem "wyłożenia kawy na ławę" jeśli chodzi o studium ludzkiej pamięci jako takiej. Levine opisuje jej rodzaje, sfery którym konkretne rodzaje pamięci odpowiadają, skupia się także na przedstawieniu mechanizmów pamięciowych i sposobów funkcjonowania ludzkiego organizmu na różnych etapach radzenia sobie z traumą - z poziomu pamięci właśnie. Prościej i przystępniej się tego, chyba, wyjaśnić nie dało :) Jestem w temacie kompletnym laikiem, jedynie zaciekawionym tematem czytelnikiem, a wyniosłem po tej lekturze bardzo wiele :)

Cóż więcej dodać - ŚWIETNA LEKTURA! :) Trauma to zjawisko, które - o czym już kiedyś napisałem - dotknąć może każdego z nas. Jestem bardzo daleki od stwierdzenia, że każdy powinien (prewencyjnie czy post factum) poznać rządzące nią mechanizmy, jednak dla poszerzania własnych horyzontów, czy z czystej ciekawości - warto sobie coś na ten temat poczytać. Stany lękowe, paraliż całego (wręcz) życia, myśli z którymi nie sposób sobie poradzić, ciągły smutek, nierzadko depresja, niezdolność do codziennego funkcjonowania (że o "ruszeniu w życiu naprzód" nie wspomnę), rozpamiętywanie, codzienny niepokój, strach... Trauma pozostawona samej sobie pleni się jak chwast... Może nie do końca ładne to będzie porównanie, ale chwasty trzeba wyrywać... ;) Najlepiej z korzeniami. A jeszcze lepiej jest nie dopuścić do tego, żeby się rozpleniły. Po to właśnie powstają książki takie jak ta.

Polecam :)

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.



"Głos wnętrza. Jak ciało uwalnia się od traumy i odzyskuje zdrowie" - Peter A. Levine


Tytuł: Głos wnętrza. Jak ciało uwalnia się od traumy i odzyskuje zdrowie (tytuł oryginału: In an unspoken voice: how the body releases trauma and restores goodness)
Seria: Terapia traumy
Autor: Peter A. Levine
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 24.05.2017r.
Liczba stron: 386


Trauma "siedzi" nie tylko w głowie.

"Głos wnętrza..." to bardzo ciekawy, książkowy, przykład (i dowód? - o tym trzeba się przekonać w trakcie lektury :) ) na to, że sama trauma jako taka, to nie tylko zjawisko dotyczące przeżywania czegoś w głowie. To także coś, co w zauważalny sposób odbija się na ciele i na jego funkcjonowaniu.

Gdyby opierać się tylko i wyłącznie na stereotypach, to po wzięciu tej książki do ręki i pobieżnym jej przekartkowaniu można by podsumować rzecz krótko: bzdury. Jakże to bowiem? - trauma to coś, co dotyczy ciała? A jednak - właśnie tak się sprawy mają. Peter A. Levine rozprawia się ze stereotypem, w myśl którego to zjawisko "dotyczące tylko głowy" - co jest bardzo ciekawe samo w sobie i szalenie pouczające w trakcie lektury kolejnych stron. 

Cała teoria autora to nie tylko czysto teoretyczne rozważania. To także praktyczne przykłady i dowody na słuszność przyjętych założeń, zaczerpnięte z własnej pracy terapeutycznej, a także z naukowych prac dotyczących funkcjonowania ludzkiego organizmu. Może nieładnie to zabrzmi, ale ludzie to także zwierzęta (ludzie pojmowani jako pewien gatunek), w związku z czym podlegają podobnym mechanizmom jak inne ssaki. A dawno już, w sposób naukowy, dowiedziono, że zwierzęta przeżywają takie emocje jak stres, lęk - wykazano przy tym, że w sposób niepodlegający dyskusji emocje te odbijają się na funkcjonowaniu ich ciał i organizmów. Nie inaczej jest z człowiekiem - pojmowanym jako homo sapiens.

Rzecz jednak nie tylko w tym, żeby wykazać związek między traumą, a zachowaniem naszego ciała. Rzecz przede wszystkim w tym, żeby wskazać sposoby skutecznego przeciwdziałania niepożądanym zjawiskom. Levine podejmuje taką próbę przytaczając stosowane przez siebie zabiegi, sposoby prowadzenia pracy terapeutycznej... W tym wszystkim ujmuje zwłaszcza bardzo widoczne nakierowanie wszelkich działań z wielkim ukłonem w stronę pacjentów, nakierowanie działań na ich potrzeby, odczucia, emocje... Szacunek wobec potrzebującego pomocy przede wszystkim :) I to z wielkim ładunkiem empatii.

Seria "Terapia traumy" to świetnie napisana seria książek. Pouczająca dla każdego zainteresowanego tematem, ale także cenna dla wszystkich potrzebujących zawartych w tych książkach wskazówek. 

Polecam :)

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.




środa, 3 października 2018

"Czarownice nie płoną" - Jenny Blackhurst: RECENZJA WKRÓTCE!!! :)


"PRZECIEŻ NIE MOŻNA SIĘ BAĆ JEDENASTOLETNIEJ DZIEWCZYNKI…
Nawet jeśli cię przed nią ostrzegają i radzą, żebyś się jej nie narażała.
Bo jeśli ją rozzłościsz, może ci się przytrafić  nieszczęście."


"Czarownice nie płoną" - Jenny Blackhurst ...

... OOOOJ, ZAPOWIADA SIĘ ŚWIETNIE!!! :) :)


[ RECENZJA WKRÓTCE! ]

Albatros - dziękuję! :) ]


"Bastion" - Stephen King


Tytuł: Bastion (tytuł oryginału: The Stand)
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 19.09.2018r.
Liczba stron: 1166


Apokalipsa a'la Stephen King!

Gdyby wolno było napisać o tej książce tylko jedno jedyne zdanie, bez wahania napisałbym tak: Fantastyczne, monumentalne dzieło Stephena Kinga będącego w świetnej pisarskiej formie! Na szczęście nikt nikogo nie ogranicza w długości i objętości opinii na temat książek, więc trochę rozwinę wspomnianą myśl.

Zacznę od tego, że niesamowicie długo czytałem to tomiszcze (1164 strony to nie jest bynajmniej krótka książeczka, a dla młodego taty dysponującego bardzo ograniczoną ilością wolnego czasu przeczytanie jej w miarę szybko jest naprawdę sporym wyzwaniem), ale w końcu udało mi się skończyć. Czy było warto? OCZYWIŚCIE, że tak!:) Nie żałuję ani minuty przeznaczonej na "Bastion":) Książka jest niesamowita, ma znikomą, śladową wręcz ilość wad (oczywiście dla mnie, znam bowiem takich, dla których jest to książka całkowicie wad pozbawiona), a jako całość naprawdę zapada w pamięć i daje do myślenia. A to jest już znak, że mamy do czynienia z pozycją wybitną.

Fenomenem powieści Kinga jest z całą pewnością jej ogrom, rozmach, a przede wszystkim przerażające prawdopodobieństwo zaistnienia całej opisanej historii i łatwość, z jaką cała literacka fikcja może stać się mroczną rzeczywistością. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy pojawia się coraz więcej takich post-apokaliptycznych książek (zwłaszcza wszystkie pozycje z uniwersum "Metra" Glukhovsky'ego), które zapewne przeżyją swój okres świetności i przeminą, jednak "Bastion" na ich tle był, jest i będzie wyjątkowy, bo od tylu już lat trwa na literackiej scenie i nieustannie zachwyca coraz to nowe pokolenia czytelników. Dodam, że zachwyca całkowicie zasłużenie. Jeden błąd, jedna nieszczelna fiolka, jeden zarażony człowiek poza zamkniętą strefą, jedno kichnięcie i bum! - tragedia gotowa. A po tragedii przychodzi czas na dojście do głosu mrocznych instynktów ludzkości, więc dramat świata trwa nadal, brnąc wraz z falami niedobitków ku obozom dobra w Boulder i zła w Las Vegas i ku ich ostatecznej rozprawie. "Bastion" ma przy tym przewagę nad innymi powieściami swojego rodzaju, przedstawia bowiem dogłębnie przyczyny apokalipsy, jej przebieg i skutki. Bardzo dogłębnie. To wszystko wraz z ponurym widmem zagłady krążącym nad pozostałymi przy życiu niedobitkami ludzkości - po mistrzowsku zarysowanym przez Kinga!- może działać na wyobraźnię. I zapewniam: działa!

Skala mocnych stron "Bastionu" jest przytłaczająca, jednak nie jest on pozbawiony minusów (przynajmniej dla mnie). W tym miejscu powinny podnieść się krzyki zagorzałych fanów powieści, bo właśnie do minusów zamierzam teraz przejść. Nie jest ich wiele, ale jednak... Po pierwsze, strasznie mi przeszkadzało to, co zwykle u Kinga uwielbiam: dygresje, fabularne przerywniki i wolny rozwój akcji w środkowej części książki. W przypadku "Bastionu" jest to dla mnie minusem chyba tylko dlatego, że chciałem jak najszybciej pędzić do celu i jak najszybciej poznać całość opowieści, a czasem nie dało się tego zrobić. Minus drugi to dla mnie nieproporcjonalne w skali całej powieści opisanie losów Wolnej Strefy Boulder i domeny Randalla Flagga w Las Vegas. King w skali całości napisał o Las Vegas tak mało! Myślałem, że będzie tego więcej, że będę stopniowo karmiony przerażającymi szczegółami z procesu budowania mrocznej potęgi Flagga, i... w zasadzie byłem, ale na mniejszą skalę niż sądziłem. Dla mnie to minus, bo uwielbiam rozwlekłe, szczegółowe opowieści o rodzeniu się potęgi zła:) Ostatnią rzeczą in minus w "Bastionie" jest... Randall Flagg. Niestety... "Bastion" wziąłem do ręki na długo po "Mrocznej Wieży" i będąc wielkim, zagorzałym fanem Człowieka w czerni obiecywałem sobie po jego postaci w "Bastionie" znacznie, znacznie więcej. Mówiąc inaczej, Flagg był świetny, ale nie - jak sądziłem - genialny. Tyle tytułem minusów. Nie jest ich dużo, ale wystarczyły, bym ujął z oceny jedną gwiazdkę. Pamiętajcie tylko proszę, że jest to moja całkowicie subiektywna ocena.

Na koniec z czystym sumieniem polecam i gorąco zachęcam: przeczytajcie "Bastion"! Takiego obrazu zagłady ludzkości i jej walki o przetrwanie nie było nigdy wcześniej i według mnie długo jeszcze nie będzie. To jest coś, co naprawdę TRZEBA przeczytać. A czy jest to rzeczywiście najlepsza książka Kinga? (jak twierdzi wielu ekspertów, recenzentów i fanów?) Chyba jednak nie. Są bowiem inne, bardziej nasycone grozą, niepokojem i strachem. Ale "Bastion" jest bezsprzecznie jedną z lepszych pozycji Mistrza i zdecydowanie warto go przeczytać. 

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki! :)






"Blizny" - Krzysztof Piotr Łabenda: PREMIERA 18.10.2018r. :)


"Blizny" Krzysztofa Piotra Łabendy = jeszcze jedna jesienna zapowiedź od Wydawnictwa Psychoskok :)



Opis Wydawcy:
"Miłość ma różne oblicza i imiona. Nie zna granic, ale też nie trwa wiecznie. Czasami jednak śmierć przerywa najpiękniejsze z uczuć.

BLIZNY to opowieść o wspaniałej miłości i ogromnym smutku po jej utracie. To opowieść o złudnej nadziei, że to co odeszło może jakimś cudem powrócić. Ale czy można kochać pomimo śmierci ukochanej?

Krzysztof Szablewski jest wziętym pisarzem. Na swojej drodze spotyka dużo od siebie młodszą Natalię, która jest chirurgiem. To jest miłość od pierwszego wejrzenia. Krzysztof i Natalia są przez kilkanaście lat szczęśliwym małżeństwem.
Natalia umiera. Krzysztof popada w depresję, nie widząc sensu dalszego życia, do momentu, kiedy  poznaje Annę. Kobieta swoim
zachowaniem niesamowicie przypomina Natalię...
Mężczyzna przez chwilę ma nadzieję, że los zwraca mu żonę. Szybko jednak zrozumie, że to tylko złudzenie…"


PREMIERA 18.10.2018r. :) :)



niedziela, 30 września 2018

"Virion: Obława" - Andrzej Ziemiański


Tytuł: Virion: Obława
Cykl: Imperium Achai (tom 2)
Autor: Andrzej Ziemiański
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 19.09.2018r.
Liczba stron: 512


Virion one more time :)

Wiele sobie obiecywałem po tej książce. Jako wierny fan pierwszej trylogii z uniwersum, "Achai" (uwielbianej i w równej mierze odsądzanej od czci i wiary jako cykl literacki) nie mogłem inaczej ;) ... Jak wyszło? Nawet nawet... :)

Szermierz natchniony, legenda stworzona przez Ziemiańskiego, postać która urosła do rozmiarów, które nie mogły nie spowodować powstania osobnej książki na jej temat. Ba!, teraz to już dwie książki ;) , a druga bynajmniej nie będzie na temat Viriona ostatnią (mała ściąga z tomu pierwszego - tutaj). To dobrze, bardzo dobrze :) Mam tylko nadzieję, że historia ta nieco się rozpędzi... ;) Póki co - ok, idzie do przodu, ale jakby trochę wolno... Może to dobrze? Będzie więcej czasu żeby się tym wszystkim nacieszyć ;) ... Choć Ziemiański mógłby trochę fabularnie przyspieszyć - Virionowi z "Viriona" do Viriona z "Achai" jeszcze sporo brakuje.

Tom drugi "Viriona", jak sam tytuł wskazuje, to jedna wielka obława. Na tytułowego bohatera rzecz jasna. Znalazł on z żoną swój kąt na ziemi, chwilę wytchnienia, towarzystwo fajnych ludzi, chociaż zbirów... nie jest mu jednak dane wytchnąć w spokoju. Jak to ma miejsce co kilka lat, rusza bowiem wielka imperialna obława na uciekinierów, zbrodniarzy i na wszelkie męty, które powinny zgnić przykute do więziennych łańcuchów. Pewna znana z pierwszego tomu Pani Prefekt macza w tym swoje palce - a sama obława, choć  trafnie przez wszystkich przewidywana, rusza nieco wcześniej niż zazwyczaj. Smaczku zaś całej sytuacji dodaje fakt, że Szanowna Pani Prefekt ma teraz na swoich usługach pewną czarownicę, która poczytuje sobie za punkt honoru schwytanie Viriona. Chociaż... czy tylko Viriona? Jego żona jest chyba dla Pani Czarownicy dużo bardziej interesująca ... ;)

Chyba nie ma co spoilerować na temat tego, co się wydarzy w tym tomie... Już sam fakt tego, że kolejny tom na pewno powstanie może być odpowiedzią na to, czy imperialna obława ukróciła życie Viriona, czy też nie ;) ... Tutaj dochodzimy (nieuchronnie) do kwestii tego, czy aby pomysł Ziemiańskiego na to uniwersum się nie wyczerpuje... powoli, a jednak skutecznie... Z bólem serca to piszę, ale boję się, że tak właśnie jest... Niby wszystko tu na papierze gra, niby humor wciąż ten sam, akcja wartka, postacie ciekawe, dialogi ostre i mocne, wydarzenia ciekawe - a jednak... czegoś powoli brak... Coś się chyba powoli wypala... Obym się mylił. Czasem bowiem jest tak, że pewne tomy w cyklach literackich tak właśnie wyglądają - z pozoru takie trochę "wyblakłe", przewidywalne, powtarzające schematy... Wierzę głęboko, że kolejny tom zaskoczy czytelników na tyle, żeby nie musieć mówić, że seria powoli... dogorywa...

To takie moje prywatne obawy (wynikające z szalonej sympatii do całej serii i całego uniwersum). Sama "Obława" wcale nie jest zła, jeśli się na nią nie spojrzy krytycznym okiem fana ;) A nawet ten krytyczny fan, mimo pewnej powtarzalności schematów, dostrzeże wątki ciekawe, pozostawione bez odpowiedzi, a przez to intrygujące na przyszłość. Kim bowiem np. tak naprawdę jest żona Viriona? Jak ma się jej postać do znanych z "Achai" potworów z leśnych, pradawnych mateczników? (to nie spoiler :) , lecz luźne pytanie rzucone w przestrzeń, żeby nie było ;) ). Kiedy sam Virion osiągnie stan ducha, ciała i umysłu, w którym będzie totalnie niepokonany? Obserwowanie samej drogi ku temu wiodącej jest ciekawe, aczkolwiek... wierni uniwersum czytelnicy na tysiąc procent czekają na chwilę, kiedy szermierz natchniony stanie się wreszcie tą legendarną, niepokonaną maszyną do zabijania... :) 

Na wszystkie te pytanie Ziemiański zdaje się odpowiadać: "Cierpliwości"... Uch!... :) Czasem nie chciałbym musieć czekać... ;) Ale wyjścia nie ma, poczekać na ciąg dalszy trzeba... Oby tylko w dobrym wydaniu, na poziomie. "Obława" nie jest zła, ale, jak pisałem wyżej, rodzi obawy o przyszłość świata który wykreował Pan Andrzej, każe się zastanowić nad tym, czy to się nie przerodzi w odcinanie kuponów... BARDZO bym tego nie chciał... Będę się więc uparcie trzymał pamięci o tym, co kiedyś napisał o swoich książkach sam autor, a napisał mianowicie, że nieraz piszą się poniekąd same, i nawet on czasem nie wie, w jaką podążą stronę, bo może tylko dać się nieść z prądem i pisać... :)

Pomimo obaw na przyszłość - POLECAM! :) To tylko moje prywatne obawy - tak naprawdę wciąż w świecie Achai dzieje się dobrze :)

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.




#czytamviriona




"Paradoks" - Charlie Fletcher


Tytuł: Paradoks (tytuł oryginału: The Paradox)
Cykl: Trylogia Nadzoru (tom 2)
Autor: Charlie Fletcher
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 12.09.2018r.
Liczba stron: 480


Na granicy tego, co nadprzyrodzone...

Trylogia Nadzoru - jakże zaskakujący to cykl! Trzymam w rękach drugi tom i z podziwu wyjść nie mogę :) Czemu? Przede wszystkim głównie przez konwencję (!) - wiktoriańska Anglia sprawdza się znakomicie jako tło tej opowieści. Opowieści o granicy między tym, co naturalne, a tym, co NADPRZYRODZONE... :) 

Wielka Brytania w okresie historycznym o którym mowa, to idealne tło opowieści o czymś, czego nie widać, a co jednak nieustannie zagraża, i przed czym trzeba chronić ludzkość. Nadzór - organizacja tajemnicza, nieustraszona, niegdyś liczna... Dziś słabnąca, ostatnia zasłona przed... no właśnie, przed czym? Przed tym, co nieznane zwykłym zjadaczom chleba, przed wszystkim co NADPRZYRODZONE... :) Usytuowanie tej opowieści w czasach największego chyba zainteresowania tym, co niezbadane przez naukę = strzał w dziesiątkę!

Nadzór, jako organizację, poznaliśmy w pierwszym tomie trylogii. W niniejszym tomie organizacja jako taka wcale nie ma się lepiej niż tak niedawno... Członków, w jakiejś rozsądnej, biorąc pod uwagę zagrożenie, liczbie - brak; starzy są zmęczeni, nowym brak wiedzy, wyszkolenia... a zagrożenie nie słabnie. W drugim tomie tej historii poznamy samo zagrożenie nieco lepiej. Jego istotę konkretnie. Poznamy też co nieco faktów z przeszłości Nadzoru - uprzedzam, będzie trochę szoku... Sprawy nie ułatwi tajemnica Czarnych Luster oraz sedno niebezpieczeństwa, którego - jak sugeruje już sam opis - sedno kryje się w miejscu, w którym utknęli Sharp i Sara.

Książka jest przefajna :) Trzeba lubić takie klimaty, ale jeśli już się je lubi... :) - to będzie po prostu FAJNIE w trakcie czytania. Bez dwóch zdań. Można się rzecz jasna czepiać - bo i czemu by nie, zawsze się znajdą głosy krytyczne - języka, wykonania na papierze, sprzężenia opowieści z tłem epoki, stanowiącym pewną konwencję, można szukać niedociągnięć... Tylko po co tak naprawdę? ;) Nie lepiej cieszyć się samą historią i docenić fakt umiejscowienia jej w bardzo ciekawej epoce? Myślę, że lepiej się po prostu NIE CZEPIAĆ ;)

Czekamy na tom nr 3 ;)

Polecam :) 

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.



"Drugie oblicze" - Adam Zalewski RECENZJA WKRÓTCE!!!

"Drugie oblicze"... Własnego "ja"?, własnych emocji?... O, tak... Drugie oblicze wypełzające na światło dzienne w sytuacjach, w których PRAWDA O CZŁOWIEKU ZNAJDUJE DROGĘ NA POWIERZCHNIĘ...


... USA, połowa lat 60-tych XX wieku; małe miasteczko w stanie Oregon, lokalna społeczność, słoneczne, wesołe dni... nikt nie spodziewa się nadchodzącej masakry i krwi, która poplami (dosłownie i w przenośni) dłonie szanowanych obywateli małej społeczności...

"DRUGIE OBLICZE" ADAM ZALEWSKI - RECENZJA WKRÓTCE!!!

Dom Horroru - dziękuję :) :) [ na dobry początek fajnej współpracy :) :) ]





"Zgwałcony" - Raymond M. Douglas


Tytuł: Zgwałcony (tytuł oryginału: On Being Raped)
Autor: Raymond M. Douglas
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 10.09.2018r.
Liczba stron: 120



Nie ma co udawać, że tego tematu NIE MA.

Tytuł jest wymowny... Aż nadto. Ma jednak większą nieco wymowę, jeśli przeczyta się (chociażby) opis książki - że o przeczytaniu samej książki nie wspomnę. Opowiada ona bowiem o akcie gwałtu dokonanym na mężczyźnie (dokładnie tak - oni też są ofiarami tego rodzaju przemocy) przez innego mężczyznę... W SUTANNIE... A to już podnosi tę książkę do zupełnie innej, szalenie ważnej, rangi... O tematach tabu trzeba bowiem mówić. Głośno.

Trudny temat. Bardzo. Zwłaszcza w Polsce... Zastanawiam się tak po cichu, czy dlatego właśnie - czy z tego właśnie powodu, że książka ta ukazała się w Polsce?... - czy z tego oto powodu, kiedy szukałem niedawno informacji na temat tej książki w sieci, nie zobaczyłem ani jednej wystawionej dla niej oceny? Ani jednej opinii na jej temat?... Aż tak boimy się w naszym kraju ruszania czegokolwiek związanego ze złem, które tkwi w Kościele? ... NAWET JEŚLI TO TYLKO KSIĄŻKA?... Smutny wniosek.... Mam nadzieję, że tylko przypadkowy, ale boję się, że w tym akurat temacie "przypadku" jest niewiele... A szkoda. Pachnie to bowiem po prostu HIPOKRYZJĄ. Wolę więc myśleć, że to tylko niewiedza czytelnicza na temat istnienia tej książki. Może, choć w małym stopniu, zmieni się to po zamieszczeniu tej recenzji w sieci (jako bodaj czy nie pierwszej...).

Książka ta jest autentyczną historią, która opisanymi w niej wydarzeniami jest, w rozumieniu usytuowania geograficznego, w ogóle z polskim Kościołem niezwiązana. Nie oznacza to jednak, że w polskim Kościele takie przypadki się nie zdarzają. ZDARZAJĄ SIĘ. Autor, Raymond M. Douglas, z Polską jako taką nie ma kompletnie nic wspólnego. Jego historia wydarzyła się w zupełnie innym kraju, w zupełnie innych realiach. Mimo terytorialnego oddalenia od naszego własnego podwórka myślę jednak, że tę historię warto przeczytać...

Nie jest ona, jak wspomniałem (i jak można się domyślać nawet bez moich uwag) łatwa. Jest okrutna w wydźwięku dotyczącym ofiary i zapierająca dech w piersiach jeśli chodzi o cynizm, wyrachowanie napastnika, a w pewnej (niestety, wcale nie budzącej zdziwienia...) konsekwencji, zapierająca dech z oburzenia także w kwestii dotyczącej hipokryzji i udawania, że "nie ma tematu", jeśli rzecz rozpatrywać pod kątem "reakcji" (czytaj: braku reakcji) instytucji kościelnych, którym napastnik podlega(ł) i które władne były (i są, w dalszym ciągu są - w obliczu wielu innych przypadków tego rodzaju) coś w tej sprawie uczynić.

To w pewnym sensie książka autobiograficzna. Autor doświadczył gwałtu, który przypłacił niezaprzeczalnym urazem psychicznym. Nieprzemijającą traumą, przez którą opuścił ojczyznę (autor jest obecnie profesorem historii w zupełnie innym państwie) i przeszedł przez piekło procesu "dochodzenia do siebie", z pomocą (i tą fachową, ale i tą totalnie nieprofesjonalną, merytorycznie nieprzygotowaną) wielu terapeutów i, rzecz jasna, bliskich sobie osób. Sfera przeżyć własnych, z poziomu przeżyć psychicznych, jest w "Zgwałconym" bardzo rozbudowana. Widać, że słowa spisane na temat tamtych wydarzeń przelano na papier po wielu latach, przez co (tak podejrzewam), dzięki dystansowi lat, w ogóle było to możliwe... Co wcale nie umniejsza traumy tamtych chwil. Przeciwnie - skoro bowiem dopiero po upływie lat autor był w stanie o tym wszystkim opowiedzieć, to jak wielkiego urazu przez to wszystko doświadczył? Można się tylko domyślać... Cóż bowiem może czuć ktoś, kto będąc nastolatkiem doznaje nie tylko zawodu, ale i brutalnej przemocy najgorszego możliwego rodzaju ze strony kogoś, kto był jego mentorem, duchowym przewodnikiem, W ŚWIETLE DOKTRYNY KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO - "PASTERZEM" (!...), przyjacielem nieomal, autorytetem? Dramat... a jednak dramat, który się wydarzył. Dlatego właśnie trzeba o tym mówić głośno.

Mam wielką nadzieję, że ta książka stanie się znana szerokiemu kręgowi publiczności, odbiorców, czytelników. Nie tylko z powodu, będącej trochę na czasie również za sprawą pewnego filmu w kinach (kryptoreklamy robić nie będę, wszyscy zapewne wiedzą o jakim filmie mówię), nie tylko z powodu kwestii piętnowania kościelnych nieprawości, ale po prostu z ludzkiego punktu widzenia. Mężczyźni bowiem, co jest totalnie przez ogół społeczeństwa ignorowane, także bywają ofiarami przemocy. Również tej w najgorszym możliwym wydaniu. Fakt dokonania aktu przemocy przez osobnika w koloratce nie ma zaś na celu stwierdzenia, że w Kościele panuje tylko i wyłącznie zło... otóż nie - ten fakt ma za zadanie podnieść w pewnej publicznej debacie (podkreślę raz jeszcze: RÓWNIEŻ W POLSCE) temat, który jest tematem tabu. Wytykanie zła w pewnej sferze nie jest twierdzeniem, że zła jest cała organizacja. To po prostu wskazywanie palcem zła, A TAKIE DZIAŁANIE JEST ZAWSZE CZYMŚ KONIECZNYM. Koniecznym w sposób niepodlegający ŻADNEJ dyskusji.

Odwołując się do - wspomnianego już - pewnego filmu, goszczącego od kilku dni w polskich kinach, można przywołać jakże właściwy cytat: "Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni". To święta prawda... Niektóre grzechy powinno się po prostu pokazywać. Wręcz wskazywać palcem. I to bardzo wyraźnie. Tak, żeby nie było żadnych wątpliwości, że zło jest złem. Przede wszystkim zaś trzeba słuchać pewnych głosów prawdy i poznawać pewne jej świadectwa - takie właśnie jak w tej książce.

Polecam. Dla świadomości własnej każdego z Was.

Jak dla mnie - LEKTURA OBOWIĄZKOWA.

Dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina za egzemplarz recenzencki.




"Kicia Kocia i Nunuś. Nie, Nunusiu! Tak, Nunusiu!" - Anita Głowińska

Tytuł: Kicia Kocia i Nunuś. Nie, Nunusiu! Tak, Nunusiu!
Seria: Kicia Kocia i Nunuś
Autor: Anita Głowińska
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 22.05.2018r/
Liczba stron: 16


Co wolno, a czego nie.

Miła edukacyjna książeczka z Kicią Kocią i jej młodszym braciszkiem w rolach głównych ;) Tym razem wspólnie z Nunusiem dowiemy się, co wolno robić, a czego nie - a co za tym idzie, co jest właściwe, a co nie jako codzienne zachowanie w wielu sytuacjach ;)

I tak dowiadujemy się, że nie można kopać krzesełka bo od kopania jest piłka, że podlewać należy kwiatki, a niekoniecznie stolik (herbatą... ;) ) , a także, że zamiast bić siostrę lepiej ją przytulić, no i jeszcze (co ważne z perspektywy miejsca gdzie ukazuje się ta recenzja, jesteście w końcu na stronie bloga o książkach ;) ), że książek bynajmniej się nie gryzie ;)

Edukacyjnie - jak zwykle bardzo fajny poziom, czytelne komunikaty, sporo banalnych, ale ważnych dla najmłodszych, nauk. Wiekowa grupa docelowa tej książeczki tylko taka trochę mało czytelna, na tylnej okładce bowiem mamy informację, że książeczka przeznaczona jest dla dzieci w wieku 1-3 lat, a zaraz obok, że seria skierowana jest dla dzieciaków w wieku 2-6 lat. Ta akurat książeczka dotyczy serii "Kicia Kocia i Nunuś", informacja o tym "2-6" dotyczy serii "Kicia Kocia" (podobne, ale to jednak osobna seria), no ale można to było jednak (chyba) troszkę czytelniej opisać na okładce... ;) Poza tym minusów brak ;)

Troszkę nie rozumiem tego całego fenomenu z Kicią Kocią, ale fajnie, że pojawia się kolejna postać polskich twórców, która podoba się maluchom :) Takich postaci nigdy za wiele, a więc nie pozostaje nic innego, jak tylko cieszyć się z tego, że dzieci lubią coś nowego ;)

Polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina za egzemplarz recenzencki.





"Kicia Kocia i Nunuś. Gdzie jest szczurek?" - Anita Głowińska


Tytuł: Kicia Kocia i Nunuś. Gdzie jest szczurek?
Seria: Kicia Kocia i Nunuś
Autor: Anita Głowińska
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 22.05.2018r.
Liczba stron: 14


To jak - gdzie jest szczurek? ;)

Tytułem wyjaśnienia - szczurek to ulubiona maskotka tytułowego Nunusia ;) Nunuś i jego starsza siostra, Kicia Kocia, wybierają się na spacer, ale szczurek gdzieś przepadł, a Nunuś raczej nie ruszy się bez niego z domu... Cóż począć? Wyjścia nie ma - maskotki trzeba poszukać ;)

Szukamy więc razem z rodzeństwem, a do przejrzenia mamy 57 otwieranych, kartonowych okienek. Usytuowanych w całym domu: w pokojach dzieci, w salonie, w kuchni, w łazience i w przedpokoju... Sens książeczki byłby "bez sensu" gdyby pluszak znalazł się przed jej końcem, więc dużym spoilerem chyba nie będzie, jeśli zdradzę, że znajdziemy szczurka na ostatniej stronie :) (nie zdradzę tylko konkretnie gdzie ;) ).

Pod kątem edukacyjnym - bardzo fajna rzecz. Dzięki otwieranym okienkom i ich rozmieszczeniu w praktycznie wszystkich możliwych pomieszczeniach w domu można świetnie zaznajomić małego współ-czytelnika z nazwami wielu miejsc, przedmiotów, mebli, itp. (przy założeniu, że maluch ich jeszcze nie zna). To zaś świetny pretekst do krótszych i dłuższych rozmów na temat ich przeznaczenia i zastosowania. 

Forma wykonania książeczki też jest na duży plus. Mamy tutaj trwały karton dużego formatu plus otwierane okienka, które trochę otwierań, tak myślę, przetrwają (przy założeniu, że nikt ich nie będzie przypadkiem lub celowo odrywał ;) ). Do tego bardzo ładna szata graficzna i tworzące spójną graficzną całość rysunki. 

Książeczka ładna, miła i przyjemna. I pożyteczna zarazem ;) Dziecko może się nią zarówno bawić, jak również może się dzięki niej czegoś nauczyć. A przecież w książeczkach dla dzieci właśnie o to chodzi :)

Polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina za egzemplarz recenzencki.



czwartek, 27 września 2018

"Renezja" - Renata Grześkowiak


Tytuł: Renezja
Autor: Renata Grześkowiak
Wydawnictwo: Psychoskok
Data wydania: 07.03.2018r.
Liczba stron: 88


Pełna gama barw ;)

I to nie tylko w przenośni (czymże bowiem jest poezja, jeśli nie jedną wielką przenośnią życia i wszystkiego, co może ono ze sobą przynieść? ;) ) , ale i dosłownie - kolejne wiersze Renaty Grześkowiak zilustrowano fantastycznymi pracami Marka Haładudy, które bardzo fajnie wpisują się w tematykę wierszy :) A same wiersze?... Jak na wstępie - jest tu pełna gama barw :)

Na kolejnych stronach znajdziecie coś... w sumie "coś o wszystkim" :) I "wszystko o czymś" :) Jest i radość i smutek; łzy i uśmiech; opis rozczarowania, ale i nadzieja; tęsknota, lecz zestawiona z  radosnym oczekiwaniem... Z tomika biją emocje - w każdej postaci. To niełatwa sztuka umieć je złapać i zamknąć w jakiejś formie, zwłaszcza w formie wiersza - tym większe brawa zatem dla autorki!

Wiecie co jest piękne w poezji? Piękne jest to, że od zawsze oddaje ona wciąż te same ludzkie odczucia, emocje, wartości, tęsknoty i nadzieje, ale zawsze znajduje sposób na to, żeby zrobić to inaczej :) I przez to nie nudzi, lecz zachwyca. Dlatego tak wielkim darem jest umiejętność pisania wierszy. Sztuka znalezienia coraz to innych przenośni, metafor, poetyckich porównań, służących oddaniu na papierze tego, co od zawsze jest udziałem i częścią ludzkiego wnętrza - to po prostu wielka umiejętność :) ... I coś, co naprawdę można, a wręcz trzeba nazwać tym, czym jest w istocie: sztuką.

Renata Grześkowiak ma na swoim koncie już kilka tomików wierszy. Przyznam, że ten jest pierwszym jaki miałem okazję czytać, ale niewykluczone, że skuszę się również na inne ;) Jestem ciekaw, co autorka miała (i ma) do powiedzenia gdzie indziej ;) ... Wam też to polecam. To zawsze cenne zobaczyć trochę inny punkt widzenia, ale dotyczący tego, co może być udziałem każdego z nas. W wierszach z niniejszego tomika znalazłem, sam dla siebie, bardzo dużo przyjemności - wierzę, że też ją znajdziecie :)

Polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Psychoskok za egzemplarz recenzencki.



"Ulotność chwili" - Ilona Adamczyk


Tytuł: Ulotność chwili
Autor: Ilona Adamczyk
Wydawnictwo: Psychoskok
Data wydania: 04.07.2018r.
Liczba stron: 110


Złapane, ulotne chwile...

Tak to już bywa z poezją - wiersz jest jak mały kadr rzeczywistości, złapany w kilku / kilkunastu / kilkudziesięciu wersach ;) ... Nie inaczej jest w przypadku tego tomika autorstwa Ilony Adamczyk: złapała na chwilę dla czytelnika kilkadziesiąt naprawdę wartych spisania wierszem chwil :)

Szalenie dawno nie czytałem niczego, co choćby zahaczałoby o poezję. Warto było sięgnąć po coś takiego :) To zawsze inny rodzaj perspektywy, jedna wielka "przenośnia wszystkiego", uwieczniona na papierze. Ilonie Adamczyk bardzo fajnie udało się to zrobić :) ... I to pomimo faktu, że złapane przez Nią chwile nie należą, i w odbiorze i podczas odczuwania w trakcie lektury, do tych przyjemnych...

Tomik jest głównie o emocjach, które nie dają, lecz... zabierają... Co zabierają? Głównie radość... i uśmiech. Przemijanie, smutek, ale głównie rozczarowanie, refleksje na temat kłamstwa, poczucie wewnętrznego nieszczęścia - tego rodzaju emocje to temat przewodni wierszy. Autorka często pisze o nieszczęśliwej miłości, o związanym z nią rozczarowaniu, o towarzyszących jej emocjach, łzach... Wydźwięk tomika jest przez to niezaprzeczalnie smutny, najważniejsze jednak - jak często w przypadku poezji bywa - jest to, że jeśli się przyjrzy temu wszystkiemu z boku... jest w tym po prostu, prócz smutku, całe mnóstwo piękna :) O takich emocjach jak powyżej (o każdych zresztą) pisać trzeba, najzwyczajniej w świecie, umieć. Ilona Adamczyk nie tylko to umie i potrafi, ale robi to naprawdę bardzo dobrze.

Nie chciałbym, żeby ta recenzja pozostawiła wrażenie, że ten tomik jest tak "szarobury" jak jesień, która za chwilę na dobre rozgości się za oknami ;) ... Nie, wcale tak nie jest. Zgoda, królujące tutaj emocje są często trudne i smutne, ale o takich jak one też warto czasem coś przeczytać. Można bowiem wyciągnąć z tego (zawsze) coś budującego. Takie dobre, przyszłościowe wnioski ;) A każdy rodzaj poezji, dla mnie osobiście, jest w sposób niepodlegający dyskusji sztuką - większą nieraz niż jakakolwiek proza. 

Czy warto zatem? Jak najbardziej :)

Dziękuję Wydawnictwu Psychoskok za egzemplarz recenzencki.



Psychoskok - październikowe nowości

Już w październiku kolejne nowości od Wydawnictwa Psychoskok :)




Jak zawsze każdy znajdzie coś dla siebie ;) 

Więcej na: