niedziela, 12 lutego 2017

"Pięćdziesiąt twarzy Greya" - E L James

 


Tytuł: Pięćdziesiąt twarzy Greya (tytuł oryginału: Fifty Shades of Grey)
Cykl: Pięćdziesiąt odcieni (tom 1)
Autor: E L James
Wydawnictwo: Sonia Draga
Data wydania: 05.09.2012r.
Liczba stron: 608


Nie wiem co mnie podkusiło żeby to przeczytać... Na cholerę mi to było? Niestety, stało się... Zapewne wiele o tej książce można by powiedzieć i wiele zostało już powiedziane, więc nie odkryję Ameryki dorzucając swoje skromne podsumowanie, a brzmi ono w największym skrócie w sposób następujący: NIEWIARYGODNY GNIOT, paszkwil, BEZPOWROTNIE STRACONE GODZINY PRZEZNACZONE NA LEKTURĘ.

Przerażające skalą beznadziejności i tandety jest w tej książce niemal wszystko, począwszy od genezy powstania tejże "powieści", poprzez wykreowanych w niej bohaterów i "fabułę" tegoż "dzieła", na stylu literackim i pseudo-pikantnych opisach wprost z buduaru (i nie tylko, wszak mamy tutaj też "Pokój Bólu") kończąc.

Protoplastą i duchowym poprzednikiem "Pięćdziesięciu twarzy Greya" jest literacka ikona popkultury, a mianowicie saga "Zmierzch". Już ten fakt powinien dać do myślenia, zapalić w głowie wszystkie czerwone lampki i sprawić, że ominiemy tę pozycję szerokim łukiem (dlaczego byłem tak głupi i zignorowałem te wszystkie czerwone światła przed oczami?!...). I podobnie jak w "Zmierzchu", tutaj również bohaterowie są... FATALNI. Płytcy, tandetni, obowiązkowo obarczeni mroczną tajemnicą i do bólu przewidywalni... po prostu FATALNI. A fabuła do spółki ze stylem literackim tylko tę fatalność pogłębia... Dawno nie czytałem tak ubogiej i słabej pod kątem literackim i językowym pozycji. Autorka sprawia wrażenie, że nie ma momentami pomysłu na ciąg dalszy, i wraca w tych chwilach do oklepanych już kilka-kilkanaście stron wcześniej rozwiązań w stylu przygryzania warg i wszechobecnych "och-ów" i "ach-ów" głównych bohaterów nad samymi sobą. Dno... Czytając takie rzeczy można cofnąć się w rozwoju...

No i na deser jeszcze jeden element układanki - SEX! Trzeba przyznać, że w tej książce go nie brakuje, ale czy rzeczywiście jest tak... odkrywczy? Podniecający? PERWERSYJNY? Proszę Was!... Jeśli to ma być coś, co ma wstrząsnąć sypialniami świata i pozwolić na odkrycie "nieznanych lądów", to polecam Pani James trochę bardziej pogłówkować, ewentualnie trochę poczytać i obejrzeć kilka filmów dla dorosłych - może wtedy wymyśli coś lepszego. Jak do tej pory prezentuje poziom mogący budzić "podziw" co najwyżej odciętych od świata, zasuszonych gospodyń domowych nie mających zielonego pojęcia o tym, co robi się w sypialni.

Nie chciałem nikogo urazić tą opinią. Jeśli kogoś uraziłem - przepraszam. Nie byłem miły przez ostatnie akapity tylko i wyłącznie przez złość. Jestem bowiem zły widząc, jaką papkę po raz kolejny serwuje nam "popkultura". Pozostaje mieć tylko nadzieję, że większość osób wystawionych na jej oddziaływanie nie da się jej otumanić. Trzymam za te osoby kciuki. Mocno.

A książki rzecz jasna NIE polecam. Omijajcie ją z daleka.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz