środa, 26 sierpnia 2020

Krucjaty. Wojna o Ziemię Świętą - Thomas Asbridge

Tytuł: Krucjaty. Wojna o Ziemię Świętą (tytuł oryginału: The Crusades. The War for the Holy Land)
Autor: Thomas Asbridge 
Wydawnictwo: Astra
Data wydania: 31.07.2020
Liczba stron: 712


Święta wojna (?).

„Krucjaty” to fenomenalnie napisana książka, w której historia dosłownie ożywa na naszych oczach. Thomas Asbridge stworzył być może najbardziej na dzień dzisiejszy kompletne i obiektywne kompendium wiedzy na temat wojen krzyżowych – i nie jest to bynajmniej stwierdzenie na wyrost. Książka posiada oczywiście pewne mankamenty, jednak co najmniej jednego przymiotu nie sposób jej odmówić: to wydanie jest po prostu olśniewające.

Asbridge podejmuje w „Krucjatach” próbę chronologicznego przedstawienia wydarzeń (począwszy od genezy pierwszej krucjaty), których ciąg prowadzi w zasadzie aż do końca wielkich wypraw krzyżowych w późnym średniowieczu. Autor każdorazowo próbuje przedstawić kontekst polityczny, religijny, a także bardzo umiejętnie trzyma się faktów i nie wyróżnia żadnej ze stron konfliktu, ani też nie wartościuje oraz nie ocenia żadnej z nich. To bardzo cenne, albowiem znakomita większość opracowań dotyczących krucjat została napisana przez twórców z Zachodu, a co za tym idzie zachodni punkt widzenia i sposób postrzegania historii wysuwał się w takich opracowaniach na pierwszy plan. Arabskiego punktu widzenia mieliśmy dotąd w tego typu książkach jak na lekarstwo – tym razem jest inaczej (co bardzo cieszy).


Wielką zaletą książki jest to, że Asbridge potrafi opowiadać zajmująco, ze swadą, a także w sposób, który nie nuży. Przeciwnie – cała ta opowieść intryguje coraz bardziej z każdym kolejnym rozdziałem! Książka jest jak mieszanka historii oraz faktów z bardzo dobrą fabułą o charakterze przygodowym. Chwilami ma się wrażenie, że jest się naocznym uczestnikiem opisywanych zdarzeń. A miały one przecież miejsce nieomal 1000 lat temu!


Lekturę czyta się fantastycznie. I to nawet wobec faktu, iż jest to pozycja iście monumentalna (696 stron treści plus 16 stron map to w końcu łącznie dość dużo).  Jednak – czego nie można było uniknąć – nie jest ona niestety pozbawiona wad… Nie mają one charakteru merytorycznego (bardziej chodzi o balans treści oraz o uwagę poświęconą danym okresom czasu), lecz bardziej narracyjnego – nie można więc traktować ich jak wad z rodzaju tych, które lekturę dyskwalifikują. Jednakże wady te istnieją…


Minusem książki z całą pewnością jest poświęcenie przez autora zróżnicowanej uwagi poszczególnym okresom czasu. I tak na przykład pierwsza i trzecia krucjata są opisane w sposób fantastyczny, kompletny i wnikliwy, natomiast krucjata druga została na ich tle potraktowana wręcz po macoszemu. W oczy rzuca się także każdorazowo w zasadzie brak bizantyjskiej perspektywy – a szkoda, wszak Bizancjum w dalszym ciągu było liczącą się siłą w tamtym rejonie świata. Jeśli mowa o innych pominiętych prawie przez autora okresach, to naprawdę niewiele możemy się z książki dowiedzieć na temat złupienia Bizancjum przez krzyżowców, czy choćby o tzw. krucjatach dziecięcych; wspomniano o nich jedynie zdawkowo… Wielka szkoda, albowiem wspomniane mankamenty sprawiają, że książki (niestety!) nie można w sposób ostateczny i nie budzący dyskusji nazwać opracowaniem kompletnym od A do Z.


Przy całym pięknie szaty graficznej (twarda okładka z obwolutą, piękne ilustracje, dobrej jakości papier) rzuca się tutaj także w oczy bardzo uboga jak na rozmiary książki ilość map, rycin oraz ilustracji. Tym ostatnim poświęcono tak naprawdę tylko jedną wklejkę w środku książki. Bardzo tego żałuję, wszak ilustracji można tutaj było zamieścić dużo więcej - szalenie wzbogaciłyby one książkę.

Jak widać wyżej – minusy książki zdecydowanie istnieją… Nie dyskwalifikują one tej lektury co prawda – no ale są… Czy jednak kiedyś trafiliście na książkę bez wad? Na pozycję historyczną tak dobrą, że wręcz idealną? Ja osobiście nie. Jestem więc w stanie wspomniane powyżej błędy wybaczyć autorowi. A czynię to przede wszystkim dlatego, że szalenie miło jest mieć w ręce książkę o tematyce historycznej napisaną z taką pasją i z poziomu ogromu fachowej wiedzy, na zebranie której - co widać gołym okiem - autor poświęcił mnóstwo czasu i energii. Taką właśnie książką jest ta pozycja. Wielki szacunek należy się autorowi za to, co miałem przyjemność trzymać w rękach. Dawno nie miałem okazji czytać tak dobrego opracowania dotyczącego krucjat i szeroko pojętej tematyki Bliskiego Wschodu w okresie średniowiecza.


Od książki nie sposób się było po prostu oderwać! Pasjonaci historii będą zachwyceni! Ja do takich należę, więc - jak nietrudno zgadnąć – byłem usatysfakcjonowany. I to nawet w obliczu mankamentów i przemilczeń obecnych w książce. Temat jaki obrał autor jest niesamowicie rozległy i złożony, a zatem wątpię, czy możliwe było bycie tutaj kompleksowym całkowicie od A do Z. Globalnie na przyjętą tematykę patrząc - zadanie wykonano. Asbridge przedstawił bardzo obszernie dzieje krucjat, powstanie i upadek Królestwa Jerozolimskiego, jak również innych łacińskich państewek powstałych w omawianym okresie na terenie Bliskiego Wschodu. Konflikt chrześcijańsko-islamski także przedstawiono w sposób uczciwy, rzetelny i możliwie bezstronny. Wszystko to zaś w spójnej, logicznie ułożonej i podzielonej na sekcje tematyczne formie - czysta przyjemność, połączona z łatwością odnalezienia informacji, które akurat mogą interesować czytelnika. No i – nie zapominajmy o tym! – książka to punkt widzenia nie tylko łacinników, ale także świata arabskiego. Reasumując: kawał naprawdę dobrej roboty.


Siłą tej lektury jest bez wątpienia skala jej profesjonalizmu. Za to ogromny plus. Do tego nie sposób nie wspomnieć - co bardzo zawsze cenię w takich opracowaniach - o całościowym spojrzeniu na problem i związane z nim zagadnienia w sposób, który przedstawia sedno wydarzeń wraz z oddaniem ich tła z kilku perspektyw (w tym przypadku chrześcijan w Ziemi Świętej, muzułmanów oraz szeroko pojętej Europy; szkoda tylko, że w tak ograniczonym stopniu z perspektywy Bizancjum). Wielka gratka dla pasjonatów historii, naprawdę! Gorąco polecam.


Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl


#Krucjaty #WojnaoZiemięŚwiętą #ThomasAsbridge #bloggujezTK #TaniaKsiążka #TheCrusaders #TheWarForTheHolyLand

Więcej o książce:
https://www.taniaksiazka.pl/krucjaty-wojna-o-ziemie-swieta-thomas-asbridge-p-1288192.html







Sfora - Przemysław Piotrowski

Tytuł: Sfora
Cykl: Igor Brudny (tom 2)
Autor: Przemysław Piotrowski
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 12.08.2020
Liczba stron: 536


Zielonogórska kronika kryminalna.

„Sfora” to w pewnym sensie kontynuacja „Piętna” Przemysława Piotrowskiego. Książkę można co prawda z powodzeniem czytać bez znajomości „Piętna”, ale jego znajomość pozwala nieco szybciej zrozumieć kontekst i niuanse opisywanych wydarzeń. W „Sforze” znów spotkamy się wszyscy w Zielonej Górze. Z kim? Z inspektorem Czarneckim, z komisarzem Brudnym oraz z podkomisarz Zawadzką. Znane nam już trio podejmie próbę rozwiązania zagadki krwawych morderstw, o popełnienie których lokalna społeczność i media zaczynają podejrzewać… siły nadprzyrodzone. Z wilkołakami na czele (!). I nie bierze się to znikąd – na trop sprawcy prowadzi dowód rzeczowy w postaci odgryzionej od ciała ręki. Ręka ta, wszystko na to wskazuje, została odgryziona od ciała denata przy pomocy ludzkich zębów…

Odgryziona ręka to nie jedyny ślad po dokonanej zbrodni. W pobliskim lesie zostają odnalezione zwłoki zaginionej jakiś czas temu zakonnicy. Według wstępnych badań została ona rozszarpana przez wilki… Na dokładkę miejscowy ksiądz popełnia samobójstwo rzucając się pod koła nadjeżdżającego pociągu. Co tu się tak naprawdę dzieje?... W całą historię wplątany zostaje dodatkowo po drodze sierociniec sióstr hieronimek. Czy związek makabrycznych zabójstw ze sługami Kościoła jest jedynie przypadkowy? A może to wszystko jest misternie utkaną zasłoną, za którą kryją się prawdziwe cele, intencje i tożsamość sprawcy? No chyba, że to faktycznie wilkołak… Brzmi to jak kiepski dowcip, ale na miejscach zbrodni oraz w obliczu dowodów i okoliczności nikomu nie jest do śmiechu. Zwłaszcza nocą i wieczorami…


Trio Czarnecki, Brudny i Zawadzka ma nie lada orzech do zgryzienia. No ale kto jak nie oni? Brudny i Zawadzka uzupełniają się w pracy niczym Sherlock Holmes i Watson, a Czarnecki bardzo dobrze całą pracę (ich i swoją) koordynuje. Nieraz drą ze sobą koty, ale w tej robocie chyba nie da się inaczej… ;)

Sporym plusem lektury – poza fantastycznym klimatem pełnym grozy – jest nadanie fabule pozorów autentycznego realizmu. Osadzenie akcji w Zielonej Górze urealnia całą opowieść, a wiarygodnie wyglądające na papierze elementy policyjnej pracy (z tą wykonywaną przez policyjnych specjalistów włącznie) tylko to wrażenie potęgują. To coś bardzo, bardzo na plus!


„Sfora” udowadnia poza tym, że tworząc i opierając się na polskich realiach można napisać coś naprawdę dobrego. Również fantastyczny kryminał, który jako gatunek kojarzony jest w naszym kraju raczej z pisarzami anglosaskimi, względnie ze skandynawskimi. Okazuje się jednak, że Polak też potrafi :)

Książka jako całość jest po prostu fantastyczna. Niby kryminał, a jednak ta lektura to coś dużo więcej. Sporo tu grozy, wręcz horroru, skomplikowanych gierek psychologicznych oraz prawdziwe detektywistycznej roboty do wykonania. Całość jak klamrą spaja tożsamość sprawcy. Kto okaże się nim być? Sprawdźcie sami!

Osobiście uwielbiam takie lektury :) Mieszanka kryminału, sensacji, zbrodni i grozy? Poproszę! :) :) :) Właśnie coś takiego tutaj dostałem i niezmiernie mnie to cieszy. A cieszy tym bardziej, że… wszystko wskazuje na to, że doczekamy się kolejnej odsłony zielonogórskich historii ze zbrodnią w tle! :) Tak przynajmniej sugeruje zakończenie „Sfory”. Nie wiem jak Wy – ja będę czekał!


Gorąco polecam!

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#Sfora #PrzemysławPiotrowski #IgorBrudny #ZielonaGóra #CzarnaOwca







Chemia śmierci - Simon Beckett

Tytuł: Chemia śmierci (tytuł oryginału: The Chemistry of Death)
Seria: Dr David Hunter (tom 1)
Autor: Simon Beckett
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 12.08.20201
Liczba stron: 368


Zwłoki w lesie.

Prowincja, ciche z pozoru miasteczko, sielskie krajobrazy, spokój… Tego mniej więcej oczekiwał David Hunter przeprowadzając się z Londynu do leżącego na uboczu wielkiego świata Manham. I przez trzy lata od przeprowadzki oczekiwania te zostały w dużej mierze spełnione. Wszystko zmienia się jednak wraz z odnalezieniem w lesie zwłok w zaawansowanym stopniu rozkładu. Wkrótce pojawia się kolejna ofiara i staje się jasne, że były antropolog sądowy nie może stać z boku tej historii.

David Hunter to, jako się rzekło, antropolog sądowy (bardzo zresztą dobry swego czasu - wręcz wybitny). A przynajmniej był nim zanim objął w Manham posadę lekarza rodzinnego. Co skłoniło Huntera do ucieczki z wielkiego miasta i do zaszycia się w prowincjonalnym niebycie? Jak to często bywa – tragedia rodzinna… Jej ofiarami padły żona i córka Huntera. Bolesne wspomnienia to dość, żeby świadomie odciąć się od przeszłości i spróbować zacząć wszystko od nowa. Los nie jest jednak dla Huntera łaskawy i jak na złość pcha go ku sprawie, w której będzie on musiał użyć swoich zarzuconych umiejętności.


Umiejętności te będą zdecydowanie potrzebne. Znalezione przez dwóch chłopców zwłoki są w zaawansowanym stopniu rozkładu. Wkrótce potem pojawia się kolejna ofiara… Policja początkowo podejrzewa o zabójstwo Huntera (w końcu nawet po upływie trzech lat jest on traktowany w Manham jako ktoś obcy i nie sprzyja mu fakt, iż nie pali się do bratania z miejscową społecznością). Stróże prawa szybko jednak odkrywają z kim mają do czynienia i proszą antropologa o pomoc. Hunter zgadza się niechętnie, ale wątek osobisty całej sprawy zmusza go poniekąd do wzięcia w niej udziału. Lecz nie będzie to wcale łatwa sprawa… Będzie ona trudna i… dość makabryczna.

Co poniektórych opisów rozkładających się trupów być może można było w książce uniknąć, jednak z drugiej strony to właśnie one tworzą właściwy klimat dla tej makabrycznej historii. Nie wiem czy rzeczywiście taka była inspiracja Becketta, ale ja widzę osobiście w tej materii sporo ze stylu Stephena Kinga (!). A to tylko winduje moją ocenę tej lektury :) Lektury, dodajmy, nie tylko klimatycznej, ale także bardzo dobrze skonstruowanej od strony kryminalno-detektywistycznej.

Kryminał jest z jednej strony bardzo przyjemny w czytaniu, ma przyzwoite tempo akcji, a z drugiej strony zawiera w sobie kilka zwrotów fabularnych - zwłaszcza pod koniec! - które będą w stanie zaskoczyć przynajmniej część publiki. Całość spaja osoba Davida Huntera, który w moich oczach stał się arcyciekawym bohaterem. Facet zna się na swojej robocie, jest inteligentnym profesjonalistą, a jednocześnie jako postać fabularna ma w sobie zarówno potrzebną takiemu bohaterowi głębię oraz ludzkie słabości i osobiste problemy, które przydają Hunterowi wiarygodności. Takie spoiwo w osobie głównego bohatera bardzo dobrze się w tym przypadku sprawdziło.


„Chemia śmierci” to pierwszy tom serii z osobą Davida Huntera w roli głównej. To pierwsze książkowe wrażenie jest jak najbardziej na plus – zachęta do sięgnięcia po kolejne tomy jest więc oczywista :)

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#ChemiaŚmierci #SimonBeckett #CzarnaOwca #DavidHunter







wtorek, 25 sierpnia 2020

Nieustraszony - Jack Campbell

Tytuł: Nieustraszony (tytuł oryginału: Fearless)
Seria: Zaginiona flota (tom 2)
Autor: Jack Campbell
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 14.08.2020
Liczba stron: 424


Wojna trwa.

Czas na ciąg dalszy jednego z najciekawszych military science-fiction ostatniej dekady! „Zaginiona flota”, o niej bowiem mowa, doczekała się właśnie reedycji tomu nr 2. Co słychać u Johna Geary’ego? W zasadzie to nic dobrego... Flota Sojuszu w dalszym ciągu walczy o przetrwanie, a Syndykat nieubłaganie ją ściga. Szans na zwycięstwo wciąż nie widać, chyba że… Chyba że dowódca chwyci się ostatniej deski ratunku, a więc desperackiego planu ataku skierowanego w samo serce Syndykatu (!).

Wroga flotylla depcze Geary’emu nieustannie po piętach, a szans na skuteczną ucieczkę jest coraz mniej. Cóż więc pozostaje? Black Jack coraz bardziej skłania się ku szalonemu planowi ataku skierowanego w samo serce Syndykatu – atak ten miałby zostać przypuszczony na system Sancere z wykorzystaniem klucza do wrogiego hipernetu. Z biegiem czasu wydaje się to być jedyną opcją, by wynieść cało z tego wszystkiego głowę zarówno swoją, jak i załogi.


Nie będzie to jednak zadanie proste. A można nawet powiedzieć, że będzie ono istną mission impossible - nie dość bowiem, że wróg nie odpuszcza, to na dokładkę namieszać próbują politycy i… własna załoga (!). Politycy próbują łagodzić, odpuszczać – idiotyczny pacyfizm w czystej postaci. Za to załoga ma już, powiedzmy to wprost, dosyć. Są wśród niej tacy, którzy nie widzą żadnego sensu w poczynaniach dowódcy, a pomysł ataku na Sancere uważają za czyste szaleństwo (a nawet za samobójstwo). Wraz z upływem czasu pojawiają się sabotaże, niesubordynacja i otwarta zdrada… Jak (i czy w ogóle!) Geary zdoła ogarnąć ten bałagan?


„Nieustraszony” to bardzo dobra kontynuacja „Nieulękłego”. W środku znajdziemy znakomicie przedstawiony kosmiczny konflikt, sporo walk i militariów oraz akcję stojącą u Campbella zawsze na tym samym, świetnym poziomie. Krótko mówiąc: wszystko co niezbędne w dobrej space operze znajdziemy tutaj na swoim miejscu. Będą pościgi, ucieczki, desperackie plany walki, bunty, a na deser dostaniemy to, co w tej serii najlepsze: epickie, kosmiczne starcia z genialnym wyczuciem autora w kwestii sposobu ich opisania. Brawo!


Czy książka ma jakieś minusy? No cóż… tak. Takowym jest z całą pewnością pewna przewidywalność fabuły i w zasadzie brak zaskoczeń w kwestii potencjalnych działań głównych bohaterów. W zasadzie wszyscy – na czele z Geary’m - to postacie zerojedynkowe, w których aż nazbyt często czyta się jak w otwartej księdze. Nie odbiera im to oczywiście zasług i sympatii którą budzą, ale zaskoczyć nas to wszystko raczej nie jest w stanie…


Trochę jak pięść do nosa (przynajmniej dla mnie) pasuje też w tej części wątek miłosno-romantyczny… Czy na to rzeczywiście jest miejsce w space operze pełnej militarnego science-fiction? No nie wiem. No ale cóż – taki wątek się pojawił. I trzeba z tym żyć ;)


Pomimo pewnych wad książka i cała seria stoją na bardzo wysokim poziomie i są jak najbardziej do polecenia. To naprawdę dobra seria :) Jeśli więc jeszcze nie mieliście okazji jej czytać, to czas nadrobić zaległości.

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.

#Nieustraszony #ZaginionaFlota #JackCampbell #FabrykaSłów #Fearless #LostFleet







Paranormalne. Prawdziwe historie nawiedzeń - Michał Stonawski

Autor: Michał Stonawski
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Data wydania: 15.07.2020
Liczba stron: 304


Historie nawiedzeń.

Duchy, nawiedzenia, sytuacje nie do wyjaśnienia w sposób naukowy… Wspomniane zjawiska to sedno tej książki. Czy się w nie wierzy, czy nie – to już sprawa indywidualna. Michał Stonawski opowiada tutaj jedynie pewne historie, a czy dacie im wiarę, to już wasza sprawa. Jednakże trudno jest zbyć zamieszczone tu opowieści zwykłym machnięciem ręki. I to tym bardziej, że autor nie opowiada o jakichś przypadkach z dalekich stron, lecz o historiach, które miały miejsce w różnych zakątkach naszego kraju – być może tuż obok Was?

Spore wrażenie robi już od samego początku to, że opisane w książce opowieści oparto na faktach. Przez fakty rozumieć tu należy bazowanie na dostępnej dokumentacji (o ile takowa została sporządzona) oraz na relacjach świadków. Stonawski udał się osobiście w miejsca, o których napisał. Od strony faktograficznej nie ma się więc do czego tutaj przyczepić. Dyskusyjna – jak zawsze w tego typu opowieściach – pozostaje kwestia, czy dawać temu wszystkiemu wiarę. Czy też nie.


Opisane w książce historie dotyczą dość szerokiego spektrum zjawisk. Będzie zatem opowieść o lewitującym krzyżu, o nawiedzonych pustostanach, o bloku samobójców, o duchach, a także o nawiedzonej wsi, której mieszkańcy z podziwu godną konsekwencją ukrywali fakt, że mieszkające we wsi dziecko zostało opętane. Pojawią się tutaj także relacje o duchach z czasów II Wojny Światowej i historie mniej lub bardziej udanych egzorcyzmów (z relacjami samych egzorcystów włącznie). Będziemy mogli przeczytać także o historii, w której egzorcysta uciekł z miejsca nawiedzenia, a sam obrzęd musiał zostać przeprowadzony przez niewykwalifikowanych cywilów…

Historie są barwne i z całą pewnością działają na wyobraźnię. Osobiście uwielbiam tego rodzaju opowieści, dlatego też przeczytałem książkę niemalże jednym tchem! :) Oddać bowiem trzeba autorowi, że potrafi on pisać i opowiadać. Narracja jest bez zarzutu, jest ciekawa i potrafi wciągnąć czytelnika bez reszty. A same historie w sporej części przypadków są w stanie zjeżyć włos na głowie i przyspieszyć bicie serca. Jeśli więc lubicie tego rodzaju klimaty – oto coś dla Was!


Na koniec pozostaje kwestia tego, co zawsze – czy należy w to wszystko wierzyć… I im bardziej się nad tym zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się, że książka ta ani nikogo tak do końca nie przekona, ani nikogo w sposób definitywny nie zrazi do zjawisk paranormalnych. Po pozycję tę sięgną zapewne albo wielbiciele takich opowieści, albo czytelnicy po prostu żądni sensacji, tudzież dreszczyku emocji. Nieprzekonani zapewne nawet jej na półkach nie zauważą. To, jak sądzę, kwestia ukształtowanego światopoglądu – albo się w takie rzeczy wierzy, albo nie.

Ci jednak, którzy takie tematy lubią i/lub w nie wierzą… będą prawdopodobnie zachwyceni :) Niezależnie od potencjalnych rozważań nad prawdziwością opisanych historii oraz nad prawdomównością świadków książka robi spore wrażenie. I to zarówno za sprawą treści, jak również podejścia autora do całego tematu, Michał Stonawski wykazał się tutaj bowiem naprawdę dużym profesjonalizmem. Same tylko materiały do książki zbierał on przez dwa lata! A wszystkie relacje świadków i opisy zdarzeń starał się przedstawić możliwie z każdej strony i przy uwzględnieniu wszystkich możliwych zmiennych. Nie da się co prawda zaprzeczyć, że w narracji autora mocno przebija wiara w to, że to wszystko rzeczywiście się wydarzyło, a zjawiska paranormalne, duchy i nawiedzenia to oczywista część naszej codzienności, ale jak wspomniałem na wstępie – ciężko zbyć to machnięciem ręki. Możecie w to wszystko wierzyć lub nie, ale – tak czy inaczej – zapraszam Was do tego, aby opinię wyrobić sobie samemu.


Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl


#Paranormalne #PrawdziweHistorieNawiedzeń #MichałStonawski #bloggujezTK #TaniaKsiążka #Nawiedzenia #Duchy







Mity wojny 1920 - Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski

Tytuł: Mity wojny 1920
Autor: Sławomir Koper, Tymoteusz Pawłowski 
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 12.08.2020
Liczba stron: 264


Publicystyka zamiast historii.

„Mity wojny 1920” mogły być ciekawą, intrygującą lekturą historyczną. Biorąc pod uwagę osoby autorów, można było się spodziewać, że treść spełni takie oczekiwania. Nie wiadomo jednak dlaczego zamiast merytoryki mamy w środku do czynienia z dywagacjami, zamiast faktów z gdybaniem, a zamiast interesujących treści z pełną znaków zapytania polemiką autorów z faktami (która na dodatek nie zostaje roztrzygnięta). Dlaczego tak się stało?...

Wojna polsko-bolszewicka, Cud nad Wisłą, wykuwanie siłą polskiego oręża wschodniej granicy II RP. Te tematy mają już równo sto lat, co jest świetnym pretekstem do ukazania się książki na ich temat. To nie jest już może coś tak żywego w naszej historii jak niegdyś, aczkolwiek wydarzenia roku 1920 wciąż są w stanie działać na wyobraźnię i budzić ciekawość czytelnika. Tylko czy da się w tej materii powiedzieć i napisać coś nowego?


Autorzy to specjaliści w swoim fachu. Zwłaszcza Sławomir Koper jawił mi się zawsze jako ktoś, kto ma na swoim koncie wiele zasługujących na uwagę publikacji. Dodajmy od razu – bo będzie to w świetle całokształtu bardzo ważne – że mam na myśli publikacje merytoryczne. Tym razem jednak dostałem do rąk publicystykę, która tak naprawdę jest polemiką z faktami historycznymi, toczoną z poziomu współczesności.

Książka jest bardzo podobna w swej wymowie do „Mitów polskiego września 1939”. To poprzednia książka autorów, utrzymana w podobnym tonie i stylistyce. Podobieństwa sięgają także poziomu zamieszczonych treści, albowiem i tu i tu mamy do czynienia z mocną polemiką z prawdą historyczną i z tworzeniem tytułowych „mitów” nieco na siłę. Z drugiej strony patrząc być może taka forma miała za zadanie stworzenie jakiegoś alternatywnego źródła wiedzy, z którego można nauczyć się faktów na zasadzie wyławiania ich z treści? Jeśli tak było, to sama koncepcja jest mocno karkołomna. A jej wykonanie jest jeszcze gorsze… „Mity polskiego września 1939” nie do końca mi się podobały, ale w przypadku tamtej książki miałem jeszcze do takiego formatu pewną cierpliwość. Teraz już jej niestety nie mam.


Z jakimi „mitami” rozprawiają się autorzy? Jest ich – patrząc na spis treści – nawet sporo. A dotyczą tak „zagadkowych” spraw jak to, kto rzeczywiście przechylił szalę w starciu pod Warszawą 15.08.1920 roku, jakie role odegrali w wojnie Haller i Dmowski, kto w wojnie polsko-bolszewickiej był rzeczywiście agresorem oraz jaką rolę w konflikcie pełnił Józef Piłsudski. Z takimi właśnie „mitami” mamy w książce do czynienia… Ciśnie się w związku z tym na usta pytanie, czy zamiast pisać taką książkę nie łatwiej byłoby odesłać czytelników do podręczników historii i oszczędzić im czasu na taką lekturę?...

Żadnych mitów tutaj koniec końców nie znajdziemy. Będą za to oczywistości, gdybania, dyskusja z faktami. I podawanie ich w nowej formie jako niemalże odkryć historycznych, których dokonano właśnie na potrzeby tej publikacji… Bardzo żałuję, że ta książka tak właśnie wygląda. Dla kogoś całkowicie nieobeznanego z tematem może to być ciekawe (nie przeczę), ale jeśli zna się historię choć w niewielkim stopniu, to nie znajdzie się tutaj nic, czego by się już nie wiedziało. Próba przydawania faktom posmaku sensacji poprzez opisanie ich w niecodzienny sposób nie zmienia ich istoty. Ta książka – niestety! – nie wnosi zatem do tematu nic (lub prawie nic)…

Reasumując: rozczarowanie… Obu panów jako autorów nie skreślam, ale rozczarowali mnie już po raz drugi. Obym nie doczekał się przy następnej okazji rozczarowania numer trzy – bardzo bym takowego żałował…

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#MityWojny1920 #SławomirKoper #TymoteuszPawłowski #CzanaOwca #WojnaPolskoBolszewicka #CudNadWisłą







Stowarzyszenie leworęcznych - Håkan Nesser

Tytuł: Stowarzyszenie leworęcznych (tytuł oryginału: De vänsterhäntas förening)
Seria: Czarna seria
Autor: Håkan Nesser
Wydawnictwo: Czarna Owca
Data wydania: 12.08.2020
Liczba stron: 576


Zagadki i płomienie.

„Stowarzyszenie leworęcznych” określiłbym jako bardzo wolno rozwijający skrzydła kryminał. Powolność akcji to coś, co rzuca się w oczy w trakcie czytania w zasadzie już od samego początku. Nie oznacza to jednak, że całość jest niemrawa lub nieciekawa. Bynajmniej. Znajdziemy tu mnóstwo wątków i zagadek, które w spójną całość połączy spalenie pewnego pensjonatu oraz fakt utworzenia przed laty przed dwóch przyjaciół tytułowego „Stowarzyszenia leworęcznych”.

Marten Wincekelstroop i Rejmus Fiste to najlepsi przyjaciele. Przyjaźnili się już od dzieciństwa. W szkole podstawowej założyli Stowarzyszenie leworęcznych, które – jak sama nazwa wskazuje – zrzeszało w swych szeregach osoby leworęczne. W owych czasach leworęczność była w szkole nie tylko niemile widziana, ale wręcz tępiona. Owo stowarzyszenie miało więc pewien sens. Jednakże jego członków nie czekał wesoły los…


Pięcioro członków stowarzyszenia spotyka się w pensjonacie niedaleko Oösterby. Czworo z nich zginęło spalonych w pożarze, który strawił doszczętnie cały budynek. Piaty zostaje zamordowany i zakopany w lesie. Wszystkich łączy to, że należeli do wspomnianej już organizacji… Co się tutaj właściwie dzieje? Czy ktoś z jakiegoś irracjonalnego powodu eliminuje osoby leworęczne, które kiedyś pomagały sobie przetrwać szkolną rzeczywistość? Jak do tego wszystkiego ma się porwanie pewnej dziewczynki? Pytań jest sporo…


Książka jest interesująca, muszę to przyznać. Bardzo ciekawe jest w niej to, o czym już napisałem – w „Stowarzyszeniu leworęcznych” nikt donikąd się nie śpieszy. A już na pewno nie robi tego autor książki, który snuje całą tę historię ;) Owa powolność akcji ciekawa jest o tyle, że – co dziwne – nie odbiera ona książce jej walorów, a wręcz przeciwnie: jest sporym plusem lektury. Wszystkie wątki mają czas się rozwinąć, dotrzeć do punktu kulminacyjnego, a następnie mogą (niespiesznie) zmierzać ku spinającemu wszystko klamrą zakończeniu.


Doświadczenie czegoś takiego w kryminale jest o tyle interesujące, że prowadzi do wniosku, iż tempo akcji to naprawdę nie wszystko. Dużo ważniejsze jest właściwe poprowadzenie całej historii – w niespiesznym i dostosowanym do okoliczności tempie. Håkan Nesser zdecydowanie to potrafi.

Polecam.

Dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca za egzemplarz recenzencki.

#StowarzyszenieLeworęcznych #CzarnaOwca #CzarnaSeria #HakanNesser







piątek, 21 sierpnia 2020

Krew Imperium - Brian McClellan


Tytuł: Krew Imperium (tytuł oryginału: Blood of Empire)
Cykl: Bogowie Krwi i Prochu (tom 3)
Autor: Brian McClellan
Wydawnictwo: Fabryka Słów 
Data wydania: 07.08.2020
Liczba stron: 792


Końcowa eksplozja.

„Krew Imperium” Briana McClellana wieńczy trylogię „Bogowie Krwi i Prochu” niczym spektakularny, ostatni wybuch baryłki z prochem. Pytanie tylko brzmi, czy ów wybuch nie dosięgnie rykoszetem samych detonujących? O tym przekonacie się na ostatnich stronach powieści, tymczasem jednak delektujcie się – oto bowiem finalne 792 strony jednej z najlepszej trylogii spod znaku magii i prochu ostatnich lat!


Trzeci tom opowieści rozpoczynamy dokładnie tam, gdzie skończyliśmy tom drugi. Ben Styke ląduje wraz z dwudziestką zaledwie Szalonych Lansjerów na ziemiach Imperium Dynizyjskiego. Do pomocy ma potężną Ka-Poel, a także… nowych, nieoczekiwanych sprzymierzeńców. Michel Bravis wraca do Landfall by wspomóc walkę narodu Palo z dynizyjskim ciemiężycielem. Odkrywa makabryczną tajemnicę: Dynizyjczycy składają Palo w ofierze by aktywować kamień bogów… Vlora Krzemień z kolei dostaje do dyspozycji przybyłą do Fatrasty adrańską armię. Nie zmienia to jednak wszystkiego i nie przechyla szali, albowiem wrogie armie otaczają ją z każdej strony, a na domiar złego z Adro przybywa rządowa delegacja pragnąca odebrać jej dowództwo za nieuzasadnione użycie adrańskich wojsk poza granicami kraju. Na domiar złego owej delegacji przewodzi Delia Snowbound, której rodzina została zamordowana przez przybranego ojca Vlory, Tamasa... To nie wróży dobrze współpracy obu pań. Czy Vlora przezwycięży przeciwności losu? Sprawy nie ułatwia fakt, iż podczas morderczego starcia z Dynizyjczykami pod Ostrzem utraciła ona całą swą magię…


Wątki - jak to zwykle u McClellana - przeplatają się ze sobą, uzupełniają się, a całość prze do przodu ku nieuchronnemu końcowi. Jaki jednak będzie ten koniec? Czy Dynizyjczykom uda się odnaleźć i aktywować wszystkie kamienie bogów i w konsekwencji powołać do życia bóstwo pokroju złowrogiego Kresimira? A może Szalony Ben Styke zniszczy wraz z lansjerami i Ka-Poel kamień bogów w Dynizie, Bravis wraz z Palo kamień w Landfall, a Vlora Krzemień ten znaleziony w górskich kopalniach? Oto fundamentalne pytania, na które przyjdzie nam poznać odpowiedzi.


Akcja pędzi w „Krwi Imperium” ma złamanie karku. W tym przypadku jednak jest to wielka zasługa książki, dzięki której my również pędzimy do przodu przez kolejne rozdziały – czasem wraz z rozpędzonymi lansjerami, czasem wraz z falą uderzeniową po magicznej detonacji prochu. Zdarza się co prawda, że fabuła nieco zwalnia i my także się trochę przyczajamy niczym Michel Bravis wśród Palo w Ognistej Jamie, ale to są tylko małe przerwy na głębszy oddech przed kolejnym skokiem do wody – za chwilę bowiem wszystko znów przyspiesza i raz jeszcze próbujemy przebić się wzrokiem przez chmurę spalonego prochu i przez kurzawę wznieconą kopytami szarżującej na złamanie karku konnicy. I wiecie co? Właśnie za to kocham książki Briana McClellana :)


Ta książka wciąga, trzyma mocno i nie uwalnia czytelnika spod swojego czaru aż do ostatniej kropki w ostatnim zdaniu. Brian McClellan, uczeń samego Brandona Sandersona, być może przerósł nawet swego mistrza. Ta trylogia jest dowodem na to, że w fantastyce wszystko jest możliwe – w tym również wykreowanie całkiem nowego świata, który stworzono na zrębach znanych już motywów, a także przy odwołaniu się do potężnej magii oraz przy osadzeniu realiów stylizowanych militarnie oraz politycznie w XVIII/XIX-wiecznej rzeczywistości. To wielka sztuka stworzyć z dobrze znanych elementów coś całkiem nowego, co jest w stanie porwać za sobą czytelników na całym świecie. Brian McClellan dokonał tego bez dwóch zdań.


Trylogia „Bogowie Krwi i Prochu” to najlepszy dowód na to, że literackie połączenie magii i militariów może zachwycać. Jeśli dodamy do tego fabularny rozmach i świetnie nakreślonych bohaterów, z którymi aż chce się identyfikować, to przepis na sukces mamy murowany. A jest on tym większy, im ciekawiej zarysowana akcja. W „Krwi Imperium” ciekawych rozwiązań nie brakuje, niemal każdy z bohaterów został bowiem w tej części poniekąd pozbawiony swoich największych atutów (Styke armii, Vlora magii, Bravis przewagi, którą daje działanie z cienia), a następnie postawiony z tym co akurat ma przeciw przeważającym siłom wroga. Czy wszyscy wyjdą z tych konfrontacji zwycięsko? Wszystkie odpowiedzi znajdziecie na końcu książki. Warto do niego dotrzeć i raz jeszcze przeżyć niesamowitą przygodę w świecie magów prochowych. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że to jedno z najlepszych i najbardziej działających na wyobraźnię uniwersów stworzonych na przestrzeni ostatnich lat. "Grzechy Imperium", "Gniew Imperium" i "Krew Imperium" są klasą samą dla siebie i rywalizować na tym polu mogą chyba tylko ze wcześniejszą trylogią autora umiejscowioną w tym uniwersum, a więc z "Trylogią Magów Prochowych" (do której przeczytania również zachęcam).


Gorąco polecam!

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.


#KrewImperium #BloodOfEmpire #BrianMcClellan #FabrykaSłów #BogowieKrwiiProchu #BenStyke #VloraKrzemień #MichelBravis #Fatrasta #MagowieProchowi








Offline. Jak dzięki życiu bez pieniędzy i technologii odzyskałem wolność i szczęście - Mark Boyle

Autor: Mark Boyle
Wydawnictwo: Mova
Data wydania: 15.07.2020
Liczba stron: 328


Wylogowany.

Jak by to było – wyprowadzić się z miasta, wyłączyć telefon, komputer, zostawić w domu zegarek, lodówkę, czajnik i wszystkie inne zdobycze technologii, a następnie zamieszkać w lesie? I zbudować w nim od podstaw nowy dom, w którym nie będzie niczego, co jest standardem domowego wyposażenia w XXI wieku? Wydaje się to być nieprawdopodobne. Mark Boyle udowadnia jednak, że jest to jak najbardziej możliwe. Mało tego – twierdzi także, że odcięcie się od cywilizacji i życie bez jej zdobyczy oczyszcza, uspokaja i pozwala człowiekowi odzyskać utraconą więź z naturą.

Niniejsza książka to zbiór zapisków Boyle’a, które powstały w trakcie jego leśnej egzystencji. Podziw budzi fakt, że powstały one za pomocą… ołówka (!). Boyle był bowiem konsekwentny od początku do końca i nie zabrał ze sobą niczego, czego używa przeciętny obywatel – w tym również laptopa.


Książka podzielona jest na działy odpowiadające porom roku. Każda z nich to inne problemy i inne wyzwania. A tych Boyle’owi nie brakowało. Zacznijmy od tego, że sam postawił od zera nowy dom. Żył w nim bez prądu, internetu i bez tego wszystkiego, co wszyscy uważamy za oczywistość (pralka, lodówka, piekarnik, telefon, itd.). Wyżywienie również zapewniał sobie sam. Założył ogród warzywny, w którym samodzielnie wszystko hodował, łowił ryby, zbierał grzyby i leśne owoce, a okazjonalnie żywił się dostarczaną przez usłużnych sąsiadów dziczyzną. Niesamowite!

Co ciekawsze, Boyle nie potraktował tego wszystkiego jako eksperyment, lecz jako potrzebę serca i duszy. Zamiar odcięcia się od skomputeryzowanej cywilizacji kiełkował w nim od dawna. Pewnego dnia naszła go refleksja, że „żyje w świecie podłączonym do sieci, ale odłączonym od świata” – pojawienie się owej myśli było tym momentem, w którym podjął decyzję o wyniesieniu się do lasu. Co mu to dało?

Boyle twierdzi, że odzyskał dzięki temu wszystkiemu wewnętrzny spokój. A także utracony kontakt z naturą. Poczuł, że stał się na powrót jej częścią. I, co zabrzmi może nieco górnolotnie, stał się wreszcie szczęśliwym człowiekiem.


Ciężko stwierdzić, czy przeprowadzenie podobnego zabiegu co Boyle mogłoby mi się udać… Szczerze mówiąc – wątpię ;) Nie znaczy to jednak, że nie podziwiam jego dokonań oraz że nie widzę w nich sensu. Owszem, widzę. Ludzie jako zbiorowość tworząca cywilizację szalenie oddalili się od natury. Na co dzień ją eksploatujemy, otaczamy się betonowymi pustyniami, gnamy przez życie na złamanie karku i bardzo często zapominamy, co jest w tym życiu naprawdę ważne. Reset w postaci powrotu na łono natury może być więc dla każdego z nas czymś szalenie pozytywnym.

Myślę też, że nie trzeba od razu działać tak radykalnie jak Boyle. Na początek wystarczy może jakiś weekend w chatce w środku lasu, może wsłuchanie się w śpiew leśnych ptaków, a może po prostu długi spacer wśród drzew? To być może wystarczy żeby załapać sens przesłania autora tej książki. A jest nim to, że warto na co dzień nieco zwolnić i wrócić choć na chwilę do korzeni. Zresetować się w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Jestem pewien, że nikomu z nas to w żaden sposób nie zaszkodzi.

Książka zrecenzowania dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl



#bloggujezTK #offline #TheWayHome #MarkBoyle #TaniaKsiążka






czwartek, 20 sierpnia 2020

Antywirus. Cykl Cyfrak. Tom II - Krzysztof Haladyn

Tytuł: Antywirus. Cykl Cyfrak. Tom II 
Cykl: Cyfrak (tom 2)
Autor: Krzysztof Haladyn
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 21.08.2020
Liczba stron: 400


PREMIERA 21.08.2020 !!!

Jazda bez trzymanki!

Pamiętacie „Cyfraka” Krzysztofa Haladyna? Oto nadszedł czas na jego kontynuację! „Cyfrak. Antywirus” zabiera nas z powrotem do futurystycznego świata, w którym rzeczywistość przypomina raczej mdłą i jałową pustynię (czasem w sensie dosłownym), a prawdziwe życie kwitnie w sieci. Ową sieć kontrolują zaś ci, którzy są najsilniejsi i mogą najwięcej na tym zyskać – m.in. korporacja RepTek… Ostatnie starcie Netha z RepTek-iem zakończyło się pozornym sukcesem, jednak sam Neth nie wyszedł z niego bynajmniej bez szwanku. Ta historia musi jednak tak czy inaczej w jakiś sposób się zakończyć - czas więc na dogrywkę!

Naszego dobrego znajomego, Netha, spotykamy na samym początku książki… w nienajlepszej formie. Udało mu się co prawda pozbyć cyfraka, jednak efekt podpięcia się do sieci RepTeku okazał się być co najmniej niekorzystny (by nie rzec fatalny w skutkach): Neth ma praktycznie wyczyszczony soft (a tak się w każdym razie początkowo wydaje) i nie wie nawet kim jest… Na szczęście Neth ma przy sobie kumpli z Operatywności (a przynajmniej w tej chwili są oni po jego stronie). Czas więc postawić chłopaka na nogi…


… i kontynuować nierówną walkę z RepTekiem. Neth nie jest zachwycony, ale walka z korporacją wydaje się być jedynym wyjściem z matni, w której się znalazł. Netha chcą dopaść praktycznie wszyscy inni wokół: bioćpuny, lokalne męty, mafiozi i siepacze RepTeku. Cudownie, prawda? Wyboru więc wielkiego Neth nie posiada. Ale w tym wszystkim chodzi też o coś więcej. Wszak RepTek od dawna wszystkimi pomiata, wykorzystuje co i kogo się tylko da i rządzi w sposób, który delikatnie rzecz ujmując daleki jest od troski o obywateli. Jak ta walka się skończy? Czy Operatywność nie tylko powróci, ale także odniesie sukces w starciu z nieugiętą machiną i siepaczami RepTek-u? Sprawdźcie ;)


Książka jest fantastyczna! Kolejne rozdziały to prawdziwa jazda bez trzymanki już od pierwszych stron. Podstępy, ucieczki, pościgi, szybkie i mocne tempo akcji – to wszystko towarzyszy nam przez cały czas. Czasami ciężko jest aż złapać drugi oddech, bo książka jest jak prawdziwy cybernarkotyk – wciąga i trzyma w swoich łapach niczym porządny nałóg! Ale takie akurat nałogi jak czytanie czegoś pokroju „Cyfraka. Antywirusa” są akurat nałogami z gatunku tych bardzo mile widzianych :)

Słowa wielkiego uznania należą się po lekturze przede wszystkim Krzysztofowi Haladynowi. To był kawał naprawdę świetnej, literackiej roboty! Wykreowane przez autora uniwersum intryguje, ciekawi, czasami przeraża i  nie pozwala się od siebie oderwać. Futurystyczna wizja przyszłości zaproponowana przez Krzysztofa Haladyna naprawdę może się podobać - i to wielbicielom z jednej strony podobnych, a z drugiej różniących się od siebie klimatów. Znajdziecie tu bowiem jednocześnie coś z cyberpunkowych wizji przyszłości, coś podobnego klimatem do „Matrixa”, coś z postapo, a także dobrze znane w literaturze (i nie tylko) motywy heist movie oraz nierówną walkę o wolność ze znacznie potężniejszym przeciwnikiem. Reasumując: zawodu lekturą raczej na sto procent nie będzie!


Bardzo fajne w „Cyfraku…” jest też to, że pomimo pozornego skomplikowania całej historii pod kątem technologicznym bardzo łatwo możemy się w tym wszystkim odnaleźć. Znajomość pierwszej odsłony cyklu będzie co prawda raczej konieczna (żeby wszystko załapać), ale poza tym można się tu poczuć jak ryba w wodzie. Nawet jeśli coś z początku wydaje się względnie niezrozumiałe, to później bardzo szybko zaczynamy w trakcie czytania rozumieć zarówno zagadnienia techniczne, jak również z pozoru zawiłe kwestie informatyczne. To także zasługa autora, który ma wielką łatwość zarówno w kreowaniu świata, jak również w objaśnianiu go czytelnikowi.

Cóż tu dodać… Lećcie po swój egzemplarz! :) A tak na poważnie – warto. „Cyfrak” oraz „Cyfrak. Antywirus” to bardzo fajna przygoda w futurystycznym świecie, który tylko z pozoru jest mrzonką przyszłości. Bardzo przyjemnie było móc tę przygodę przeżyć :)


Polecam!

Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki.

#Cyfrak #Antywirus #KrzysztofHaladyn #FabrykaSłów