Tytuł: Kraina Lovecrafta (tytuł oryginału: Lovecraft Country)
Autor: Matt Ruff
Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 02.09.2020
Liczba stron: 480
Rasizm i potwory.
Odświeżone nieco za sprawą serialu HBO "Lovecraft Country" Matta Ruffa doczekało się (po czterech latach od amerykańskiej premiery) polskiego wydania. Wiadomość jest znakomita, aczkolwiek - przewrotnie na sprawę patrząc - najbardziej ucieszą się z niej nie fani Lovecrafta, lecz czytelnicy ceniący sobie realizm historyczno-społeczny, to jego bowiem jest w książce najwięcej. Mowa oczywiście o obowiązującej w USA w latach 50-tych XX wieku segregacji rasowej i o wszystkich związanych z nią ponurych konsekwencjach. Samej lovecraftowskiej grozy jest w "Krainie Lovecrafta" zaskakująco mało (w porównaniu do oczekiwań), ale i jej na szczęście nie zabraknie.
Czego możemy dowiedzieć się o książce jeszcze przed rozpoczęciem lektury? Wydawca zdradza nam mniej więcej tyle: "Chicago, 1954 rok. Dwudziestodwuletni były żołnierz, Atticus Turner,
wyrusza do Nowej Anglii, by odnaleźć swego zaginionego ojca. Towarzyszą
mu wuj George, wydawca Przewodnika Bezpiecznego Murzyna, oraz Letycja,
przyjaciółka z dzieciństwa. Podczas podróży do rezydencji pana
Braithwhite’a, spadkobiercy posiadłości, która swego czasu należała do
jednego z przodków Atticusa, natrafiają zarówno na realistyczne
zagrożenia białej Ameryki, jak i złowrogie duchy, które wydają się
pochodzić prosto z fantastycznych powieści."
Powyższy opis wydawcy zdradza co nieco z fabularnych torów książki, lecz nie oddaje tak do końca istoty sprawy i nie zdradza najważniejszego przesłania tej lektury. Wszystko to, co w trakcie lektury się pojawi (potwory, magia, loże masońskie) jest bowiem jedynie pretekstem do ukazania przez Ruffa stosunków społecznych panujących w Stanach Zjednoczonych przed erą Martina Luthera Kinga. Rasizm i segregacja rasowa były w latach 50-tych na porządku dziennym w USA, zwłaszcza na terenie południowych stanów. Zjawiska te potrafiły przybierać naprawdę obrzydliwe i poniżające formy, od oddzielenia miejsc dla białych i czarnoskórych w autobusach, aż po osobne wychodki (dla czarnoskórych przeznaczano rzecz jasna te podlejsze). "Kraina Lovecrafta" jest wielką metaforą tamtych czasów i pretekstem do zadumy nad prawem wszystkich ludzi do równego traktowania. Nie jest to co prawda powiedziane w książce wprost, ale tak naprawdę właśnie do tego sprowadzać się mogą książkowe wnioski. Masońsko-magiczna otoczka jest tylko pretekstem do ich wyciągnięcia i zauważenia.
Wniosek ten brzmieć może zaskakująco, zwłaszcza w obliczu faktu, że tytuł książki wprost nawiązuje do nazwiska jednego z największych twórców literatury grozy wszech czasów. Serial HBO (o którym przy okazji tej książki także skreślę kilka słów) tylko to skojarzenie potęguje, a tak naprawdę odnieść je można tylko do części fabuły, która nie jest bynajmniej głównym przesłaniem całej lektury.
Rzecz jasna wątki paranormalne, magiczne i masońskie w książce się pojawią. Są one ważnym (lecz nie najważniejszym) elementem fabuły, dzięki któremu łatwiej się ona rozwija i jest w efekcie bardziej atrakcyjna dla czytelnika. I trudno żeby było inaczej - wszak Howard Phillips Lovecraft i jego mitologia Ctulhu (żeby tylko o niej wspomnieć) są popularne po dziś dzień i nawet w XXI wieku autor ten ma sporą rzeszę zagorzałych fanów. W "Krainie Lovecrafta" pojawią się w związku z tym potwory żywcem wyjęte ze wspomnianej mitologii Ctulhu, masońskie loże pragnące zawładnąć światem, tajne stowarzyszenia pragnące przy udziale magii i krwawych ofiar otworzyć bramy Raju, a na dokładkę wszyscy weźmiemy także udział w podróżach między wymiarami. Cały Lovecraft :)
Być może zastanawiacie się o czym też bzdurzę twierdząc, że książka jest bardziej o rasizmie niż o twórczości Lovecrafta. Możecie się oburzać, ale moim zdaniem właśnie tak się sprawy mają. Osoba i użyte w tytule nazwisko Lovecrafta są dla tej opowieści jedynie pewnym spoiwem, które łączy w całość wszystkie elementy książkowej układanki Matta Ruffa. Lovecraft był bowiem (co przyznają wszyscy jego biografowie, a także jemu współcześni) skrajnym rasistą. Czy w związku z tym istniał lepszy pomysł na to, żeby napisać książkę o USA lat 50-tych XX wieku niż nawiązanie do postaci Lovecrafta? Przy jednoczesnym wpleceniu w fabułę mnóstwa nawiązań do jego twórczości? Moim zdaniem nie. Ten pomysł był strzałem w dziesiątkę :)
Poza tymi wszystkimi rozważaniami o rasizmie i o Lovecrafcie niniejsza książka to przede wszystkim opowieść o harcie ducha, o poszukiwaniu siebie oraz o wolności i nadziei na lepsze jutro. W "Krainie Lovecrafta" łączą się ze sobą fantastyka, wielka przygoda oraz wątki obyczajowe, dając w efekcie całkiem udaną mieszankę osadzoną fabularnie w erze segregacji rasowej i uśmiechniętych blondynek patrzących na nas z plakatów w stylu pin-up girls. Matt Ruff zyskał tą książką moją uwagę jako autor - na Waszą podejrzewam, że też zasłuży.
Na koniec będzie jeszcze słów kilka o serialu. HBO zabrało się za ekranizację książki z prawdziwym rozmachem i choć serial jeszcze się nie zakończył, to można śmiało powiedzieć, że idealna ekranizacja to jednak nie jest. Wyolbrzymia ona pewne elementy książki i pomniejsza rolę elementów pozostałych, ale tak to właśnie bywa w przypadku ekranizacji: uwypuklają one to, co się sprzedaje. W tym konkretnym przypadku sprzedają się flaki, magia, krew i seks. Nie oznacza to wprawdzie, że HBO spartaczyło robotę - bynajmniej ;) Twierdzę jednak, że serial książce nierówny i ja osobiście wybieram jednak książkę (którą raz jeszcze polecam!).
Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl
#KrainaLovecrafta #LovecraftCountry #HPLovecraft #SegregacjaRasowa #Rasizm #MattRuff #TaniaKsiążka #bloggujezTK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz