Tytuł: Mam faceta i mam... problem
Autor: Katarzyna Miller, Suzan Giżyńska
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 30.06.2020
Liczba stron: 352
„Problemy” z facetami…
„Mam faceta i mam… problem” to kolejna propozycja autorek głośnej w ostatnich miesiącach książki „Instrukcja obsługi dzieci”. W książce dotyczącej dzieci autorki dość mocno popuściły sobie wodze fantazji i w efekcie jeszcze mocniej pobłądziły – jak w związku z tym sprawy mają się w przypadku książki poświęconej facetom?
Generalnie… trochę lepiej. Ale tylko TROCHĘ. Dlaczego?
Książka podzielona jest zasadniczo na dziesięć bloków tematycznych poświęconych różnym sferom dotyczącym związku dwojga ludzi. Każdy z rozdziałów ma postać konwersacji autorek na główny temat danego rozdziału, a punktem wyjścia do takiej dyskusji jest każdorazowo list / listy od czytelników i przykłady z życia wzięte. Co w efekcie mają nam do powiedzenia autorki książki?
Lektura ma być w założeniu swoistym poradnikiem dla pań, w którym odnajdą one odpowiedzi na nurtujące je pytania z zakresu związków z mężczyznami. Autorki stawiają tezę, że samo szukanie faceta nie jest problemem (ani jego znalezienie), a prawdziwe problemy zaczynają się… po jego znalezieniu. To już na starcie stawia mężczyzn w nieciekawym położeniu… Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że są oni w tej książce dyskryminowani, przedstawiani w nieprawdziwy sposób, a każde założenie autorek oparte jest na tezie, że MĘŻCZYZNA TO ZŁO. I oczywiście na tezie towarzyszącej, w myśl której facet zawsze ma złe intencje, zawsze prędzej czy później kłamie, oszukuje, wykorzystuje… To ma być „poradnik”? :)
Autorki chyba za dużo naczytały się momentami skrajnie feministycznych lektur i są zdaje się zdania, że kobieta zawsze ma rację, zawsze chce dobrze, nigdy broń Boże nie popełnia błędów, a wszystko co robi jest zawsze czymś usprawiedliwione. Przykład? Proszę bardzo: autorki twierdzą m.in. że jeśli w związku się nie układa, to kobieta ma święte prawo poszukać sobie kochanka. I niezależnie od przyszłego rozwoju wydarzeń trzymać ten fakt po wieki wieków w tajemnicy bąc ze swych czynów radośnie rozgrzeszona. Tak naprawdę idealny byłby według autorek układ „mąż + kochanek” – jeden ma dawać stabilność, bezpieczeństwo i byt, drugi rozkosz i realizację niezrealizowanych fantazji. Wszystko zaś bardzo ładnie ubrano w puste frazesy o tym, że autorki dają jedynie czytelniczce wybór i pokazują tylko możliwości, a decyzja o wyborze konkretnej drogi należy tylko i wyłącznie do czytelniczki… Każdy jej wybór zaś ZAWSZE będzie w myśl tej idei w pełni usprawiedliwiony i to niezależnie od aspektów moralnych całej sprawy (czytaj: niezależnie od skali popełnionych w imię „ja chcę, więc mi wolno - ja mogę” świństw). Dlaczego dwie cenione ponoć autorki serwują czytelniczkom taki bełkot?...
Zastanawiałem się nad tym i dochodzę do wniosku, że bełkot wyzierający z kolejnych rozdziałów wynika niestety z tego, że feminizm jako taki (a na niego autorki bardzo chętnie się powołują) stoi obecnie w… emocjonalnym rozkroku. Jak to rozumieć? Bardzo prosto: kobiety niestety aż za często nie wiedzą czego chcą… Nie wiedzą czego potrzebują do szczęścia, szukają w tej materii podpowiedzi, a bierze się to z konfliktu pomiędzy utartym pojmowaniem ról społecznych, a zdobyczami ruchów feministycznych chcących naprawiać świat poprzez równouprawnienie. Mam tu na myśli przede wszystkim to, że z jednej strony buduje się obraz kobiety wyzwolonej, niezależnej, zrównanej w każdym aspekcie życia z mężczyzną, a z drugiej strony oczekuje się od mężczyzn, że jednakowoż będą oni w dalszym ciągu zapewniać byt, bronić, prężyć muskuły i harować w pocie czoła na byt założonej przez siebie rodziny. CZY TYLKO JA WIDZĘ TUTAJ SPRZECZNOŚĆ?
Żeby nie było, że piszę o tej książce w samych negatywach – ma ona także plusy. Plusem takim jest z całą pewnością nawoływanie czytelniczek do badania własnego wnętrza, swoich potrzeb i do prób lepszego zrozumienia samych siebie w celu uświadomienia sobie, czego im w życiu potrzeba. Autorki powołują się tutaj na psychologię wnętrza, mającą w zamierzeniu dotrzeć do istoty naszej osobowości i dzięki temu pomóc w zrozumieniu naszych potrzeb. Gdyby skupić się na tych tylko aspektach lektury, to byłaby ona wtedy jak najbardziej pożyteczna i wartościowa. Niestety – wszystko co w książce dobre przesłania niepojęty w swej skali zacofania i emocjonalnego rozkroku antymoralny bełkot.
Kończąc chciałbym podkreślić, że niniejsza niepochlebna opinia nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek seksizmem, a już na pewno nie z uprzedzeniem wobec feminizmu i feministek. Autor niniejszej opinii jest daleki od takich postaw. Natomiast jeśli w książce ktoś pisze ewidentne pierdoły i podnosi nader często idiotyczne twierdzenia do rangi "poradnika" to uważam, że należy na to zareagować. Co też niniejszym uczyniłem.
Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Księgarni taniaksiazka.pl
#MamFacetaImamProblem #KatarzynaMiller #SuzanGiżyńska #TaniaKsiążka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz